Chcesz być usłyszanym, chcesz być branym pod uwagę i to jest zupełnie ok, jest to zrozumiałe, choć Ty czasami widzisz, że ludzie, którzy mogą w tej kwestii Ci jakoś pomóc, nie słyszą tego.
A wystarczyłoby może, gdyby ktoś Cię obdarzył empatią???
Kiedy moja córka szła do pierwszej klasy, mając wtedy 7 lat, a właściwie jeszcze nie pełne, bo urodziła się w połowie listopada, byłam pełna obaw. Nie znałam tej szkoły.
Gdy weszłam do niej jeszcze w sierpniu, wszystko było dla mnie nowe, obce, szokujące i wielki, ogrom przestrzeni, kilka pięter, ciemna piwnica, w której są szatnie. Kurcze, czułam się jakbym to ja miała 7 lat. Mała, przestraszona, sama. Czy ktoś sobie mógł wtedy wyobrazić, że to dla mnie było NIEZNANE? Nie wiem, nikogo o nic nie prosiłam i nikomu nic nie mówiłam. Byłam z tym sama i dałam sobie radę.
Jak dbałam o córkę:
Moja córka chyba też była sama, choć byłam obok niej. Odprowadzałam ją do klasy, codziennie przez kilka miesięcy, tak długo jak chciała, choć nie pamiętam ile to trwało, nie było to dla mnie uciążliwe. Było to naturalne. Razem poznawałyśmy tą szkołę, nauczycieli, dzieci i ich rodziców. Razem wchodziłyśmy do nowego świata, do nowej społeczności.
O siebie zadbałam tak, że rozmawiałam z nauczycielką, za każdym razem, gdy tego potrzebowałam i ona zawsze dla mnie miała czas i uszy i serce otwarte i ja też usłyszałam ją i jej obawy i potrzeby. Bo i dla niej było to coś nowego. Nie zna przecież tych dzieci, no w każdym bądź razie nie wszystkie. Nie zna rodziców, a chce budować z nimi bliskie i otwarte relacje. Daje nam rodzicom na "dniach otwartych" ksero z książek o wychowaniu, o tym, co ważne, czego potrzebuje dziecko i rodzic i jak warto o to dbać.
Jak jeszcze dbałam o siebie? Czytałam tzw. "czytanki" dla rodziców na końcu każdej części książki z pakietu dla dzieci. Dla mnie one były wartościowe i zaspokajały moją potrzebę bycia w kontakcie, potrzebę rozwoju i chyba bezpieczeństwa.
Po kilku tygodniach szkoła była mi bliska, a właściwie ludzie w niej pracujący. To nie znaczy, że ze wszystkim się zgadzam, że moje wartości są bliskie tej szkole, ale to chyba nie możliwe i wcale bym tego nie chciał, bo w końcu świat jest różnorodny i ludzie też. To co mnie pomagało, to moje nastawienie i intencja jaką w sercu noszę.
Jak dbałam o dziecko to już wyżej pisałam, choć dopiero, kiedy poszła do szkoły moja druga córka, okazało się, że potrzeby tej pierwszej, 7-latki były większe, choć ja o nich wówczas tak do końca nie wiedziałam, choć coś przeczuwałam. Dowiedziałam się dopiero, gdy jej siostra poszła do pierwszej klasy, bo ona mówi, czego potrzebuje i co jej przeszkadza i wówczas okazuje się, że i tej starszej też pewne rzeczy przeszkadzały. Więc czy 6-latka, czy 7-latka, to potrzeby są te same!
Każda z nich potrzebowała być usłyszaną, zauważoną, każda chciała mieć poczucie bezpieczeństwa w szkole i w domu, akceptacji taką jaka jest! Intuicyjnie im to dawałam, choć czasem "społeczeństwo" podpowiadało co innego. Jestem sobie wdzięczna, że posłuchałam swojego głosu, że z nimi chodziłam do szkoły, odprowadzałam do klasy, czekałam na Panią. Po prostu byłam.
Druga córka poszła jako sześciolatka. Byłam przy niej tak jak przy poprzedniej, choć pochłonięta jeszcze większymi obawami, bo przecież wszyscy wokoło odradzają posyłanie 6-latków do szkoły. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, co by było, gdyby poszła jako 7-latka? Czy byłaby emocjonalnie bardziej przygotowana??? Tego nie dowiem się nigdy, bo taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Przecież czasu nie cofnę i wcale nie chcę.
To czego chcę, to być przy niej, kiedy mnie potrzebuje i wiek nie ma tu znaczenia! Ona potrzebuje jasności co do tego z kim ma lekcje, o której po nią przyjadę, ile tych lekcji jest i gdzie się odbędą, na kogo może liczyć, gdy mnie nie ma w szkole. Jednym słowem dziecko, potrzebuje mieć jasność. Dbam o to by ją miała. Dbają o to też nauczyciele. Zawsze gdy poprosiłam, gdy powiedziałam jakie ja mam obawy, co widzę i co słyszę od dziecka, to zawsze z drugiej strony dostałam empatię i byłam wysłuchana, dostałam pomoc. Wiem, nie zawsze tak jest. Nie każdy może się pochwalić takimi wspomnieniami i z tego powodu czuję smutek, bo chcę wierzyć, że świat i ludzie są sobie bliscy i mogą na siebie liczyć.
Opowiem jeszcze o sytuacji, gdy moje wspomnienia nie są właśnie takie kolorowe. Gdy w ubiegłym roku mój syn miał rozpocząć zerówkę, okazało się, że jest w innej grupie, niż ja chciałabym by był. Raz czy dwa poprosiłam o zmianę. Usłyszałam, że to raczej niemożliwe. I tu zaczęły szaleć w mojej głowie szakale myśli. Oceniłam szkołę, osądziłam nauczycielkę i sekretarkę. Wyrok zapadł. Moje intencje były nacechowane wielkim żalem. Nie miałam w sobie empatii dla tych osób. Miałam żal i smutek w oczach. I co się wydarzyło???? To niewiarygodne, ale jednak mnie zauważona. Zapytała mnie Pani dlaczego jestem smutna. Odpowiedziałam, że jest mi przykro, bo prosiłam o zmianę grupy, ale okazuje się, że się nie da. Trudno. Smutek wyrażę, wybrzmi a ja poszukam innej strategii. A może okaże się, że to i lepiej, że będzie w tej grupie. Początkowo miałam w sobie sporo nieprzychylnych intencji i myśli. Potem, gdy emocje opadły znalazłam w sobie empatię dla siebie i Pań ze szkoły. Dlatego wiem, że nasze myśli i intencje tworzą świat wokół nas. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona i pewno te moje "prośby" były odbierane jako atak lub żądanie.
Tak jak mówię, emocje opadły, we mnie pojawiła się zgoda na to co ma być. Zrozumiałam, że nie to w jakiej grupie był Krzyś jest najważniejsze, a to jak ja jestem z nim.
I co się okazało? Za kilka dni w tej drugiej grupie zwolniło się miejsce i Krzyś przeszedł do niej.
Domyślam się, że nie chciano, nie umiano mnie w szkole usłyszeć. Zdarza się. Ale czy to, aby na pewno jest wina szkoły, ustawy, przepisów??? A może mój język był nie do usłyszenia???
I jeszcze o sześciolatku w szkole:
Mój syn poszedł dziś do pierwszej klasy. Ma 6 lat i 7 m-cy. Zna tą szkołę już od dawna. Chodził tam najpierw ze mną, gdy odprowadzałam do szkoły pierwsze dziecko, potem drugie, a on jeszcze uczęszczał do przedszkola. Potem uczęszczał tam do zerówki, jadł obiady na szkolnej stołówce, sporadycznie spędzał czas na świetlicy, a czasami prosił mnie by mógł tam zostać na dłużej. Wie, gdzie jest szatnia, sala gimnastyczna, biblioteka, świetlica. Po prostu czuje się tam komfortowo. Przeszedł solidną aklimatyzację, na co jego siostry akurat szansy nie miały i to zapewne budzi w rodzicach obawy. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe ściany. Może potrzeba więcej czasu na adaptację, na poznanie się wzajemne dzieci i nauczyciela, rodziców i nauczyciela, dzieci i szkolnego miejsca, by poczuć się jak u siebie. Może rzecz nie w tym czy 6-latki czy też 7-latki do szkoły, a problem w tym, że tak mało mówi się o potrzebach wszystkich tych osób, które biorą udział w szkolnych relacjach????
Nie, przepraszam, mówi się, tylko jakim językiem? Takim którego te strony nie słyszą!
Moim marzeniem jest, by w szkole panował język porozumienia bez przemocy, by każdy człowiek w szkole mógł być sobą, by potrzeby każdego były tak samo ważne dla wszystkich!
By dziecko, które potrzebuje jasności, było brane pod uwagę.
By dziecko, które potrzebuje więcej czasu i spokoju, mogło z tego skorzystać.
By dzieci miały szansę na swobodna zabawę i wykorzystanie swego potencjału i energii.
By rodzice i nauczyciele mogli liczyć na siebie, umieli się usłyszeć i dać sobie empatie.
By był to miejsce rozwoju dla każdego.
Co mogę zrobić by moje marzenie się spełniło?
Zacznę od empatii w domu, do dzieci, do męża, do siebie. Bo to, co jest w naszym małym świecie idzie dalej. Idę do szkoły i daję empatię i o nią proszę, bez żądań, bo inni mogą, choć nie muszą zaspakajać moich potrzeb, bo to ja sama jestem odpowiedzialna za swoje uczucia i potrzeby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz