wtorek, 30 kwietnia 2013

Mali ogrodnicy

Dziś krótko. Polecam coś co sama napisałam, co umieściłam w innym blogu, też moim, a co nadaje się chyba też na blog o rodzicielstwie.

http://wstrefierabatki.blogspot.com/2013/04/mali-ogrodnicy.html

Tak pokrótce dodam, że kiedy czytałam "W głębi kontinuum"Jean Liedloff odniosłam wrażenie, że to takie naturalne, że dzieci włączają się do życia dorosłych, do tego co robimy, jak pracujemy, gotujemy, sprzątamy. Dla dzieci to forma zabawy, a przez to nauka i rozwój i to w formie czysto naturalnej. Wystarczy, że coś piekę a mój syn chce pomagać, kiedy sadzę coś w ogródku też dzieci przychodzą i razem już pracujemy, bawimy się.

Czasem warto też by dorosły przystał na zaproszenie dziecka do świata zabawy, wspólnego biegania, skakania np. na trampolinie, wspólnego żartowania i śmiechu. Kiedy to robię czuję niesamowitą więź z dzieckiem i jednocześnie relaks, choć czasem wyczerpujący fizycznie. I wtedy każdemu nasuwa się myśl: "skąd te dzieci mają tyle energii". Warto by było trochę od dzieci pożyczyć.

piątek, 26 kwietnia 2013

Dziecięce kłótnie

Kiedy dzieci się kłócą, a rodzice, opiekunowie, dorośli są tego świadkami, aż korci, by się wtrącić, by doradzić, by być sędzią.

Ale czy warto??? Ileż razy można się tak wtrącać i angażować. To dość emocjonalnie kosztowne.
Dla mnie stanowczo za dużo, zbyt często słucham jak dzieci się kłócą i interweniuję. Basta!!! Jak tylko się da, wychodzę, robię to czego w danym momencie potrzebuję a dzieci obdarzam zaufaniem by sami spróbowali znaleźć porozumienie.

Dla dzieci takie kłótnie, rozmowy, wymiany dziecięcych zdań i potrzeb są niezbędne do prawidłowego rozwoju, do wzrastania i nabywania umiejętności społecznych.Uczą się negocjować z rodzeństwem, z kolegami, uczą się rozmawiam. Ja im pozwalam na to i chcę by jak najczęściej robili to bez mojego zaangażowania. Nie zgadzam się na rękoczyny, nie chcę by złość wyrażali atakując innych fizycznie i oni o tym wiedzą.Wiem też, że dzieci potrzebują czasu by się tego nauczyć, że nie warto złości wyrażać w sposób krzywdzący innych czy siebie. Dla mnie to jest trudne do zaakceptowania, choć wiem, że warto to przyjąć do wiadomości, że dzieciaki czasem nie wytrzymują i biją siebie na wzajem.



Czekam z niecierpliwością na kolejną książkę Juula "Agresja nowe tabu?", może jego słowa pomogą mi się z tym tematem oswoić, zrozumieć, a może nie mam racji i lepiej pomagać dzieciom w ich kłótniach??
Na ten moment mam w sobie NIE, nie chcę się wtrącać, chcę od tego odpocząć i zająć się tym, co dla mnie w danym momencie ważne. Dziś było ważne, by wyjść i wypić kawę, innym razem dokończyć pracę, zjeść obiad. Czasem jestem na TAK. Potrzebuję pamiętać, żeby odnaleźć w sobie zgodę lub sprzeciw. Jeśli mówię TAK w sercu jest TAK. Jeśli NIE, to w sercu jest NIE. Chcę by to co się dzieje było prawdziwe. W innym wypadku od razu "szydło wyjdzie z worka".

Wiem, czasem się nie da tak po prostu wszystko olać. Warto być czujnym i mieć oczy szeroko otwarte, by ktoś nie został skrzywdzony. Zapobiec "rozlewowi krwi". To jednak nie zmienia faktu, że taka czujność rodzica sporo kosztuje i czasem, tak bez lukru, jesteśmy zwyczajnie zmęczeni tymi dziecięcymi sprzeczkami. I dobrze, wtedy odpoczynek! I okazuje się, że oni potrafią bez nas rozmawiać i znajdować zaskakujące rozwiązania, na które my dorośli nigdy byśmy nie wpadli.


Dlatego dajmy dzieciom święty spokój.
I tu przypomina mi się tytuł książki, którą przeczytałam i polecam. Książka dla rodziców, którzy są już zmęczeni wożeniem dzieci na kolejne kursy, korepetycje, lekcje baletu, tenisa tańca i coś jeszcze. Którzy czują społeczną presję, by dać dziecku wszystko co tylko możliwe.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Nasze myśli tworzą świat wokół nas

Kiedy nadchodzi frustracja i stres narasta, trudno być spokojnym i to normalne i nie ma co udawać, że jest inaczej. Te uczucia warto wyrażać w sposób bezpieczny dla siebie samego i otoczenia.

Ostatnio, dokładnie wczoraj wieczorem ucięłam sobie pogawędkę z moją 7,5-letnią córką, która powiedziała, że jak jest zła, to czasem łapie się za swoje włosy i wcale ją to nie boli. Szczerze, dobrze, że siedziałam, bo wryło mnie na maksa. Byłam przerażona tym co usłyszałam, bo potrzebuję, by moje dzieci były bezpieczne, nawet przed samym sobą.

No i co tu mamo teraz dziecku powiedzieć?
No co??? No to co się czuje i czego się potrzebuje. Więc powiedziałam:
"Kiedy słyszę, że łapiesz się za włosy jak jesteś zła, to jestem zaniepokojona, bo potrzebuję, byś była bezpieczna, by nikt Cię nie krzywdził, nawet Ty sama. Warto by było, by w takich chwilach złapać poduszkę i uderzyć nią o podłogę lub łóżko."

Zastanawiam się skąd się w ogóle bierze złość i wiem już, że z niezaspokojonych potrzeb. Pojawia się uczucie, które nas alarmuje, że czegoś bardzo potrzebujemy. Warto się zatrzymać i pomyśleć, czego tak bardzo nam potrzeba i postarać się o zaspokojenie tej potrzeby.

A gniew? Skąd on pochodzi? Nie pamiętam już gdzie, ale wyczytałam, że gniew pochodzi z oceniających myśli, z głowy a nie z serca. Kiedy nas ogarnia najczęściej myślimy, że ktoś nam coś zrobił, bo ma złe intencje, bo jest taki czy inny, bo...bo...bo...bo nas zawiódł, bo nie spełnił naszych oczekiwań.
Trudno, skoro już takie myśli się pojawiają, to też warto się nad nimi pochylić i poszukać uczuć, przestać oceniać a zastanowić się czego mi potrzeba i co mogę zrobić by to osiągnąć.

Czasem ogarnia nas strach, że nasze potrzeby nie zostaną zaspokojone. Ten strach pcha nas do czynów, których potem żałujemy. To też nasze zabójcze myślenie. Jak cudownie by było założyć zamiast tego, że na zaspokojenie naszych potrzeb jest mnóstwo sposobów, że widocznie wybraliśmy strategię, która nie działa i wystarczy ją zmienić. W stosunkach z dziećmi warto też myśleć, że dzieci uwielbiają z nami współpracować a jeśli tego nie robią, to zapewne wybraliśmy słowa, których dziecko nie słyszy. Każdy człowiek ma w sobie silną potrzebę wzbogacania życia drugiego i uwielbia ją zaspokajać. Możemy z tego daru korzystać, pamiętajmy tylko o słowach i o języku osobistym. Warto też szanować drugiego człowieka i jego NIE, jego odmowę na spełnianie naszych potrzeb, bo ludzie obok nas choć często nas wzbogacają, to jednak nie są po to, by robić to na siłę i mają prawo odmówić, a my to akceptujmy i szukajmy innego rozwiązania.
Jednym słowem mogą pomóc i prośmy o to ale szanujmy odmowę.

Jeśli myślę, że moje dziecko lub mąż nie będą chcieli mi pomóc, to tak będzie, bo nawet nie zapytam, albo zrobię to tak, że spotka mnie odmowa. Jeśli natomiast powiem z głębi serca np.chcę ...., bo potrzebuję.....to będzie to język osobisty, będzie to prawdziwe i płynące z serca i jest szansa, że ktoś to usłyszy. Nie znaczy to, że od razu każdy pobiegnie spełniać moje potrzeby, pewne jest natomiast, że nie osądzam i jestem otwarta na dialog z innymi i z sobą. Mogę nie otrzymać pomocy. Mogę wybrać strategię, która zaspokoi moje potrzeby bez udziału innych. Mogę też pomoc otrzymać. Wyjść jest wiele, warto ich szukać.

Dla przykładu. Jest wieczór po ciężkim dniu pracy, już na nic nie mamy siły, a tu jeszcze w kuchni bałagan, naczynia brudne piętrzą się na zlewie. Wiemy, że rano w pośpiechu będzie porażka, jeśli to wszystko zostanie jak jest. Mówię, że potrzebuję pomocy lub zostawiam wszystko i idę odpocząć i za 10 min mam już ochotę się z tym uporać. Mogę też odpoczywać aż do rana i następnego dnia być wyspanym na tyle, by szybko i sprawnie się z kuchenną rewolucją rozprawić. Okazuje się też, że czasami nic nie mówię i słucham mojego ciała, które krzyczy bólem głowy i pleców o odpoczynek, więc idę spać i rano wstaję a po bałaganie ani śladu, bo znalazł się ktoś, kto też tak jak ja dba o nasze wspólny dom.

Czego uniknęłam??? Krzyków, ocen, osądów i zerwanych relacji.
Co osiągnęłam??? Zadowolenie, odpoczynek. Zaspokojenie swoich potrzeb a może nawet i innych, jeśli się pomoc otrzymało. Chcę tu tylko wyraźnie zaznaczyć, że nie ma co liczyć, że ktoś się domyśli czego potrzebuję.

Warto po prostu to powiedzieć i założyć, że ktoś może pomóc lub może odmówić i to też szanuję zarówno u dzieci jak i u dorosłego!!! To się nazywa chyba brak oczekiwań.

Teraz, kiedy pomyślałam o oczekiwaniach, przypomniałam sobie, jak byłam świadkiem pewnej rozmowy. Dziewczyna urodziła tydzień temu dziecko i potrzebuje odpoczynku i wsparcia, zwłaszcza, że w domu jest starsze rodzeństwo. Mąż usłyszał, że powinien to czy tamto. Odebrał to jako atak. Padło słowo POWINIEN. Do tego podobne słowa to MUSISZ, TRZEBA, NALEŻY. One tak wiele psują, one zmuszają, rozkazują, poniżają. Człowiek z natury stawia im opór lub robi coś z przymusu a nie z chęci.

Ja zamieniam te słowa na na język osobisty. JA chcę...., bo potrzebuję.... Ja chcę byś zabrał starsze dzieci na spacer, bo potrzebuję odpocząć w ciszy, bo potrzebuję snu.



sobota, 20 kwietnia 2013

Słowa mają znaczenie

Mam czasami tak, że to z moich ust wypływa zupełnie nie to co chce, nie to co chciałam, nie to co bym chciała. Te słowa powodują, że tracę kontakt z drugim człowiekiem, z mężem, dzieckiem, siostrą, przyjacielem, czasem z kimś kogo nie znam, a z kim chcę budować relacje.

Co słyszy mój rozmówca? Hmmm...Krytykę, rozkaz, manipulację. Chce dobrze, a wychodzi źle.
Jakie to są słowa, jaki to jest ten język, który powoduje, że relacje się psują, że je tracimy?
A może z jakiego poziomu my się komunikujemy?

GRANICE...

Jeśli zdanie zaczynam od: "bo Ty...." Wtedy nie ma siły, wkraczam w granicę drugiego człowieka, naruszam jego integralność. Co otrzymuję zazwyczaj w zamian? Atak, obrona swych granic, zerwanie, naruszenie relacji, którą potem chce lub nie odbudować. Kiedy mówię: "to Ty jesteś...." druga strona się próbuje bronić, broni swych granic, domaga się szacunku. Ok, wczułam się w mojego rozmówcę, już wiem, że rozpoczynając zdanie od Ty, nie uzyskuję tego co chcę. Wiem, że wtedy już osądziłam, oceniłam i żądam. A nie tego przecież chcę, nie tego potrzebuję. Ale o tym czego ja potrzebuję, będzie za chwilkę.

POTRZEBY DRUGIEGO

Teraz o tym, czego potrzebuje mój rozmówca. On, ktokolwiek by to nie był,  dorosły czy mały, potrzebuje by jego uczucia były akceptowane, nawet jeśli są trudne. On nie potrzebuje oceny. On chce być usłyszanym. On mówi: "halo, ja tu jestem, jestem wściekły, zły, sfrustrowany, potrzebuję byś to zauważyła i przytaknęła, albo nic nie mówiła a tylko wyrazem twarzy to zaakceptowała, no to są żywe uczucia, one są, tu i teraz, nie da się udawać, że jest inaczej, tylko tyle, nie oceniaj mnie i broń Boże nie pouczaj!". To nie znaczy, że będę bezczynnie stać widząc, że komuś dzieje się krzywda. Jeśli jest niebezpieczeństwo, że ktoś fizycznie ucierpi, warto zapobiec, jeśli zdążymy. Jeśli uraz jest na poziomie psychicznym, emocjonalnym, to też można zapobiegać, tyle, że nie uchronimy naszych bliskich od takich zdarzeń, choć bardzo byśmy chcieli. dlatego warto pamiętać, że czasem się nie da, że to jest częścią życia i kiedy już się komuś jakaś krzywda przytrafi to najlepsze co możemy zrobić to po prostu być i akceptować uczucia, jakie towarzyszą takim zdarzeniom. Warto wtedy po prostu wysłuchać, bez oceniania, bez doradzania, bez pouczania.
Nawet jeżeli zachowanie drugiej osoby się nam nie podoba, to ta osoba, a zwłaszcza dziecko, choć dorosły też, nie potrzebuje krytyki i pouczania czy karania, czy też oceniania. Nie ocenianie jest tu potrzebne ale zauważenie uczuć, emocji i niezaspokojonych potrzeb, jakie kryją się pod danym zachowaniem.

MOJE POTRZEBY

Wiem, to trudne. Wyjście poza ocenianie i osądzanie w sytuacji kiedy emocje sięgają zenitu. Lepiej w takich chwilach się zasznurować, jak to dziś powiedziała na warsztatach rodzinnej komunikacji, trenerka. Mnie się dziś trochę udało, choć nie od razu. Na początku było po staremu. Ocena, bo ja wiem lepiej a potem refleksja i słuchanie. I słyszę, że drugi człowiek z moich ust słyszy krytykę. Tak jest, bo nie rozmawiam z poziomu serca a z poziomu głowy. Moje myślenie, ocenianie i oczekiwania jak ktoś się powinien zachowywać sprawiają, że nie dostrzegam prawdziwego i autentycznego człowieka z jego uczuciami i emocjami. Kiedy sercem poczułam to, co jest w drugiej żywej osobie, wtedy dostrzegam, frustrację, może strach przed moją krytyką, może potrzebę akceptacji i wsparcia. Jestem wdzięczna, za to, że na chwilę się zasznurowałam. To dało mi czas na wrócenie do siebie, na zajrzenie w głąb serca mojego i drugiego człowieka. Jestem wdzięczna, że taka sytuacja miała miejsce, bo pokazała mi, że mogę robić coś inaczej, że mam okazję się rozwijać. Nie obwiniam nikogo. Siebie też nie. To jest okazja, to nauki i rozwoju.

Dzięki temu teraz wiem, że warto częściej używać języka osobistego, czyli mówię:
JA chce, JA potrzebuję, JA wolę, JA wybieram.
Biorę za siebie odpowiedzialność.
To nie jest egoizm. To jest dbanie o swoje potrzeby i taki język z poziomu JA buduje relacje.
Kiedy moje potrzeby są zaspokojone, wtedy mam siłe i ochotę pomagać innym w zaspakajaniu ich potrzeb.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Ciocie, wujkowie i inni bliscy dziecka

Dziś chcę napisać o tym, jaka wyjątkowa więź łączy mnie z moimi siostrami i jakie to ma znaczenie dla moich dzieci. Nasze relacje są bardzo bliskie, właściwie bardziej przyjacielskie niż siostrzane. Dzięki temu, moje dzieciaki bardzo lubią obie ciocie i zawsze kiedy się dowiedzą, że się mamy spotkać, są zadowoleni, cieszą się i nie mogą się doczekać. Ciocia Asia często z nimi żartuje, śmieje się, śpiewa piosenki np."Moja fantazja". Asia prowadzi bloga kulinarnego, z którego często korzystam. Kiedy mam zamiar coś ugotować to dzieci od razu pytają, czy to ze strony cioci Asi. Właśnie, w tym miejscu napiszę jeszcze, że wspólne gotowanie z ciocią to najwspanialsza rzecz pod słońcem. Mama, a zwłaszcza ja, za bardzo dba o porządek, czasem to sprawia, że mam blokadę co do gotowania z dzieckiem. Takich obaw mogą nie mieć inne osoby, chyba nie ma ich Asia i za to jestem jej wdzięczna, bo dzieci kochają spędzać z nią czas w kuchni, a przy tym jest sporo zamieszania. Druga siostra, Agnieszka, ostatnio wspólnie z Krzysiem malowała i oboje się doskonale bawili. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi, o wspólną zabawę i o czas spędzony z dzieckiem.Wujek natomiast pozwalał, dosłownie, wychodzić sobie na głowę, za co jest wprost uwielbiany. Bo my rodzice czasem już nie mamy zwyczajnie siły ani chęci i wtedy z pomocą może przyjść właśnie ciocia czy wujek a może jeszcze ktoś inny, z kim dziecko nawiązało bliską relację. Takie osoby zajmują w życiu dziecka ważne i wyjątkowe miejsce. To ofiarowanie swojego czasu i uwagi drugiemu człowiekowi jest najcenniejsze, zwłaszcza jeśli dzieci mają rodzeństwo i zaspokajanie ich potrzeb jest trudniejsze, niż gdyby byli jedynakami, choć i tu mogą zdarzyć się sytuacje, kiedy uwaga rodziców jest czymś pochłonięta. Dodatkowo, kiedy ciocia spędza czas z naszym dzieckiem, my możemy zadbać o swoje potrzeby, więc zyskujemy podwójnie. Dostajemy w prezencie czas dla siebie i pewność, że dziecko świetnie się bawi. Tak było u mnie w ostatnią sobotę, kiedy Krzyś był chory a mnie bardzo zależało na wykorzystaniu pięknej pogody na przygotowanie warzywnych rabatek i dokończeniu prac nad tunelem foliowym. Z pomocą przyszła moja siostra Agnieszka z mężem. On pomagał przy pracy nad "szklarnią" a ona bawiła się w domu z Krzysiem.

Jestem wdzięczna za to, że mamy siebie.

Z ciocią można przygotować laurkę na rocznicę ślubu rodziców, zrobić niespodziankę i nie są to moje pomysły a właśnie Agnieszki, cioci, która podjęła się takiego wyzwania i świetnie jej to wyszło.
Warto by rodzice dbali o swój związek, by czasem wyszli gdzieś sami, we dwoje. Dlatego pomoc innych bliskich osób jest niezmiernie wartościowa a czas spędzony z ciocią, wujkiem, babcią, bez rodziców, to okazja to odkrywania i rozwoju. Oczywiście nie każdy ma rodzeństwo ale pamiętajmy, że możemy zbudować bliskie relacje z przyjaciółką, sąsiadką, babcią czy dziadkiem dzieci lub opiekunką. To wymaga zaangażowania, chęci i czasu. Wiem, że to jest możliwe, z przykładu właśnie siostry Agnieszki, która dała sobie i swojemy półrocznemu dziecku czas na budowanie relacji z opiekunką. Odwiedzała z dzieckiem i mężem nianię, małymi kroczkami, bez przymusu, nic na siłę, wsłuchiwała się w siebie i dziecko, aż po pewnym czasie ta wieź z opiekunem się wytworzyła. Teraz jest na tyle silna, że dziecko z uśmiechem wyciąga ręcę do niani.Oczywiście zasługi leżą po każdej stronie a starania wszystkich przynoszą efekty. To głównie otwartość na potrzeby dziecka sprawia, że ta więź się buduje. Często otwierając serce dla dziecka sami je w sobie odnajdujemy,wchodzimy w świat dziecka, w którym można się dobrze czuć i bawić.

piątek, 12 kwietnia 2013

POTRZEBY

Rodzicielstwo bliskości jak i idea Porozumienia bez Przemocy Marshalla B. Rosenberga zakłada, że potrzeby wszystkich członków rodziny są ważne i zasługują na szacunek. To czy będą zaspokojone zależy od sposobów, strategii jakie wybierzmy, by osiągnąć to czego potrzebujemy my jako dorośli lub dzieci. Przy czym przy dzieciach sytuacja wygląda tak, że one z racji posiadanego doświadczenia i wiedzy, nie zawsze potrafią same zaspokoić swoje potrzeby i do tego potrzebują zwykle dorosłych, a na pewno warto im pomóc, nauczyć, dać dobry przykład.
No tak, tylko jak to zrobić, zwłaszcza z tym przykładem u mnie bywa różnie. Nie miałam szczęścia wychowywać się w dychy Porozumienia bez przemocy. Uczono mnie raczej, że należy ustępować, bo "jesteś starsza i mądrzejsza, bo tak należy" i takie tam, zapewne wielu z nas to słyszało będąc dzieckiem. Uczono mnie, że to czy tamto wypada, że tak ładnie, że starszym należy się szacunek, że muszę, powinnam. Zgadzam się, ludzi warto obdarzać szacunkiem i ofiarować im swoją pomoc, miłość, uwagę, empatię. Nie zgadzam się tylko ze słowami: muszę, powinnam, tak należy, wypada itp. Bo to, co dajemy z serca, z własnej nieprzymuszonej chęci jest dużo bardziej wartościowe niż to co wypada.
Lepiej odmówić niż robić coś na siłę.
W przypadku małych dzieci, niemowlaków odmowa jest zwyczajnie niemożliwa, gdyż one są całkowicie zależne od dorosłego. W takim wypadku świadomość tego, że dajemy dziecku coś najbardziej wartościowego na świecie, coś, bez czego jego życie byłoby niemożliwe lub poważnie zakłócone, daje nam siłę, by swoje potrzeby odłożyć na później, by zaspokoić najpierw potrzeby dziecka. Czasem takie odkładanie realizacji swoich potrzeb na później sprawia, że jesteśmy wyczerpani i zrozpaczeni. Jeśli to możliwe, to starajmy się szukać wsparcia i pomocy innych dorosłych, którzy mogliby nas wyręczyć, dać chwilę wytchnienia i odpoczynku.
Pamiętajmy, że potrzeby dorosłych też są ważne. Pamiętajmy, by nasze rodzicielstwo brało pod uwagę też potrzeby dorosłych, tak jak to zostało ujęte w Księdze Rodzicielstwa Bliskości:

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozszerzanie diety niemowląt

Jestem mamą już starszych dzieci, czasem jednak spotykam się z pytaniami mam, które mają niemowlęta, o to co i kiedy dzieciom wprowadzać. Pomyślałam więc, że polecę w tym poście coś, co może naprowadzić i pomóc w podjęciu decyzji. Oczywiście najważniejsze jest dietę dziecka rozszerzać małymi krokami. Wprowadzić jeden produkt i obserwować jak maluch zareaguje. Odczekać 2-3 dni i może znowy coś innego. Przeczytałam kiedyś, że warzywa i owoce gotowane (parowane) są łatwiej trawione niż te surowe.

Co, moim, zdaniem warto dodać do ulubionych i z czego ja sama korzystam:







Ponieważ na pomysł wpadłam dziś rano, więc nie ma tego zbyt dużo, zwłaszcza, że zamierzam za chwilę ugotować zupę z czerwonej soczewicy i czas mnie goni.

Tak więc z czasem będzie więcej :)

A od siebie polecam kaszę jaglaną, bezglutenową i bogatą w składniki odżywcze. Moja siedmioletnia córka zjada ją gotowaną na wodzie z dodatkiem soku owocowego własnej roboty i odrobiną mleka.

A to coś dla starszych, bo orzechy ciężkostrawne.
Ostatnio jadłam kaszę jaglaną ugotowaną na wodzie, z dodatkiem suszonych owoców i orzechów a pod koniec dolałam do niej świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Można swoje potrawy oczywiście modyfikować według własnego uznania.

Przepis, przeze mnie odrobinę zmieniony, znajdziecie tutaj:


 

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Karmienie piersią

20 minut. Czekam i by ten cenny czas wykorzystać czytam. Oto co:

http://dziecisawazne.pl/magda-karpienia-rozmowa-o-mleku-mamy-i-mleku-modyfikowanym/

Jestem pod wrażeniem.

Żałuję, że nie przeczytałam tego jak ja byłam mamą karmiącą. Byłoby to dla mnie na pewno nieocenione wsparcie.

Mogę! Chcę!

Chcę, się tym artykułem dzielić, może ktoś za jego pośrednictwem otrzyma potrzebne wsparcie i zrozumienie.

Kiedy moja pierwsza córeczka była mała karmiłam ją może jakieś 8/9 miesięcy. Wydawało mi się wtedy, że to i tak zbyt długo. Teraz wiem, że mogło być więcej. Wydawało mi się, a może dookoła panowała atmosfera nacisku? Nie ze strony męża. Media, społeczeństwo, nasza kultura i cywilizacja. Wszystko to tak mocno na nas wpływa, że zatracamy się a nasza intuicja jest zagłuszana. Już sami nie wiemy czy to, co robimy to wynik wpływu środowiska czy nasz wolny wybór, czy słuchamy swojej intuicji, czy ludzi obok. Trudno. Było minęło. Pozostał lekki żal. Dla pocieszenia samej siebie, pozostaje mi refleksja, że wspaniale, iż udało mi się dzieci karmić dłużej niż 3 miesiące, że w ogóle karmiłam.
Moja druga córeczka miała problemy z karieniem w pierwszych dobach po porodzie. W domu to w ogóle był dramat. Noc nieprzespana. Pierś pełna i obrzmiała a dziecko nie potrafi ssać. Trwarda jak kamień pierść stanowi blokadę dla małej istotki.
Nastał poranek. Mąż pojechał do apteki po ratunek i przywiózł nakładki silikonowe na pierś, dzięki którym stopniowo udało się małej odessać pokarm. Jeszcze tylko kilka razy to użyłam, a później nie było już problemów. Karmienie piersią było obustronną przyjemnością i wygodą.

Kiedy urodziłam syna, od początku nie było żadnych kłopotów. A jaka wygoda. Jadąc na wczasy, nie trzeba zabierać ze sobą żadnego mleka w pojemnikach, żadnych butelek, na podróż żadnych termosów z gorącą i letnią wodą, do przygotowania mieszanki, nic. Wszystko jest gotowe do podania, odpowiednia temperatura i skład. Nie kiśnie, nie psuje się nawet jeśli na zewnątrz jest temeratura 30 stopni Celcjusza. Można leżeć na plaży i nie brać ze sobą torby z wałówką dla niemowlaka, no może poza pieluchami i jedzeniem dla starszego rodzeństwa.

I, tak jak pisze w rozmowie z Magdą Karpienia, karmienie piersią zaspokaja wiele potrzeb dziecka i matki też. Potrzebę bliskości, potrzebę bezpieczeństwa i rozwoju i osobiście uważam, że również potrzebę wzbogacania życia drugiego człowieka, bo dzięki karmieniu piersią, życie naszego dziecka jest bogate w wielorakie doświadczenia.

Warto karmić piersią.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Więcej radości i zabawy

Od kilku dni jakoś sam uśmiech wskakuje mi na twarz i do serca. Żarty się mnie trzymają, co dzieci uwielbiają. Dzieci są jak lustro dla moich emocji.

Gdy chodzę smutna, moja 7-letnia córka pyta czemu się smucę, choć ja specjalnie tego nie okazuję, to ona i tak to czuje. Gdy się uśmiecham, ona też jest radosna. Gdy dzieciaki się śmieją, to i ja czasami mam ochotę się śmiać, choć nie zawsze, bo tak jakoś mnie ta moją dorosłość i poważność pochłania, że zapominam, a może i boję się uśmiechnąć.

Wspaniale, że to wiem, bo dzięki temu, dzięki tej mojej świadomości zmieniam to i coraz częściej się jednak śmieję. Choć nie tak często jakbym chciała. Dlaczego? Hmmm....strach, lenistwo? Nie wiem. Pomyślę.

Tak, radość płynąca z serca udziela się moim bliskim. Smutek też. Wolę jednak obdarzać ich radością. Czasem robić śmieszne miny, zrobić z siebie "głupka", poudawać niezdarę, zadawać pytania jak dziecko, nic nie wiedzieć tak, jak dzieci. Jakie to piękne. A jak dzieciom się to podoba!

Trafiłam kiedyś na książkę pt. "Rodzicielstwo poprzez zabawę" autorstwa Lawrence J. Cohen'a i pomyślałam, że to coś dla mnie. Nie dlatego, że uwielbiam się bawić z dziećmi ale dlatego, że czuję, że chciałabym czerpać więcej radości z zabawy z moimi pociechami. Ktoś z boku powie, że to nie prawda co piszę, że jestem magnezem, który przyciąga dzieci, że mam z nimi świetny kontakt i potrafię się z nimi bawić. Jest w tym trochę prawdy, choć mój wewnętrzny krytyk mówi: "nie, no co Ty! Ty lubisz bawić się z dziećmi? Nieeee. Raczej nie, a może tak ale na pewno nie tak dobrze jak inni". Tak więc na przekór mojemu krytykowi postanowiłam coś z tym zrobić i udowodnić, że może być inaczej. I rzeczywiście! Można czerpać wiele radości z zabawy z dziećmi. Wystarczy spróbować. A jak już się zacznie to robić, to nie zapominać o tym, co się czuło, o radości z bycia z dzieckiem, o bliskości, o byciu w świecie dziecka, o uśmiechu i wiezi jaka się tworzy między dzieckiem a opiekunem. A jak się czuje wtedy rodzic? Jeśli bawię się z chęcią a nie z przymusu, to czerpię z tej zabawy satysfakcję, radość i czuję się zrelaksowana i wypoczęta, choć czasem wysiłek fizyczny może być dość intensywny, jak np. przy zabawie w berka. Biegałam tak ostatnio wokół stołu w moim domu, bawiąc się z 9-letnią córką w berka. Śmiechu było co niemiara. Popłakałam się ze śmiechu. Dziecko miało energii na najbliższe 12 godzin, ja padłam po 10 minutach. Zrobiłysmy przerwę. Gotowość do współpracy po ofiarowaniu mojego czasu i mojej osoby córce była większa niż gdybym się z nią nie pobawiła. Wróciłam do swoich zajęć a ona się bawiła sama. Wróciłyśmy jeszcze tego dnia do tej zabawy. Czasem wystarczy kilka minut. Czasem w ciągu bycia ze sobą dziecka i dorosłego można zrobić z codziennych obowiązków zabawę. Wiosną można się pobawić w ogrodnika i razem z dzieckiem sadzić kalarepkę, zasiać marchewkę i groszek. Dzieci uwielbiają opiekować się roślinami, czasem zapominają, więc wtedy można dziecko wyręczyć i podlać kwiatka lub przypomnieć, że może warto by było zadbać o roślinkę. Można razem gotować, prać, sprzątać, prasować. To oczywiście dla dzieci starszych i z punktu widzenia mamy, choć i tata też zapewne miałby kilka pomysłów na wspólną zabawę z dzieckiem, wystarczy się otworzyć na potrzeby swoje i dziecka i znaleźć wspólnie jakieś rozwiązanie dogodne dla dziecka i dorosłego.

O tym jest ta książka. O wartości jaką ma w życiu dziecka zabawa, o wpływie na jego rozwój i o tym, że warto się bawić z dziećmi, bo korzyści są obopólne.
Zabawa może mieć charakter terapeutyczny, rozładowujący stres i frustrację. Autor książki mówi też o tym, że dziecko potrzebuje czasem ustalić swoje zasady gry i warto by rodzic na to przystał. Może to być okazja do odkrycia co dziecko trapi, z czym sobie nie radzi. Poprzez zabawę opiekun ma okazję dotrzeć do tego, czego dziecko nie potrafi z siebie wydobyć. Dlatego pozwolenie dziecku na zabawę według jego zasad jest tak potrzebne, bo to otwiera drogę do jego duszy.

To, co możemy dziecku ofiarować, to nasz czas, uwaga i otwartość.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wyrażanie smutku

Ma 6 lat i siedzi na schodach ze spuszczoną głową, woła głośno: "mamo!!!". Idę.
"Widzę, że jesteś smutny". Mówi mama.
"Tak". Odpowiada chłopczyk, a po jego delikatnych policzkach spływają łzy.
"O, jesteś bardzo smutny", chcesz się przytulić?"
"Tak".
Zabieram syna na ręce i wchodzimy do pokoju, by w ciszy się poprzytulać i porozmawiać, przynajmniej tam mi się wydawało, myślałam, że syn chciał się wygadać. Ale nie, on chciał tylko się przytulić i usłyszeć ode mnie, że widzę, że jest smutny, że to jego uczucie jest w nim żywe i że może go wyrażać.
Jak tylko poczuł, że dla mnie to uczucie jest do zaakceptowania, zszedł z kolan i pobiegł się bawić.
Nie chiał przeprosin od osoby, która weszła z nim w relacje.
Nie był zły.
Był smutny. Otrzymał wsparcie i akceptacje i poczuł się lepiej.
A ja? Poczułam, że rodzicielstwo bliskości i komunikacja empatyczna ma ogromną moc, że to naturalne podejście się sprawdza.
Jesetm sobie sama wdzięczna, że idę tą drogą, że, choć czasem samotnie, to jednak warto.
Cieszę, się, że nie kazałam przestać płakać, że nie udawałam, że nie ma problemu, że nie mówiłam, iż nie ma o co płakać. Bo jeśli jest płacz i smutek, to jest potrzeba go wyrazić.

Kiedyś moja przyjaciółka dała mojej córce "Świerszczyk" i to był dla mnie ważny prezent. Było w nim o wyrażaniu smutku. Przydał się nam już nie raz. Kiedy byłyśmy w szpitalu ze złamaną ręką i kiedy na co dzień w domu zdarza się nam smucić. A było tam takie hasło, by "smuteczki wysmucić". I kiedy czasem, któremuś z nas jest smutno, a drugi "biegnie" by nas pocieszać, wtedy pada hasło: nich płacze, pozwólmy mu smuteczki wysmucić.

Jestem wdzięczna sobie samej za chęć poszukiwania, bo dzięki temu poznałam metodę porozumienia bez przemocy, która akceptuje każde uczucie.

Jestem wdzięczna Marschallowi B. Rosenbergowi, że zechciał się podzielić ze światem swoją metodą i że tak wielu ludzi ją szerzy.