No i teraz jest to temat nr 1.
Szkoła lub przedszkole.
Mnie dotyczy szkoła. Naczytałam się różnych opinii, wywiadów, artykułów i od 3 lat mam, za pośrednictwem dzieci, do czynienia ze szkołą. Wiele rzeczy tam mnie "uwiera". Staram się docierać do tego, dlaczego i szukać najlepszych sposobów na radzenie sobie z tym.
Uwierają mnie oceny, kary i nagrody, zmuszanie do jedzenia obiadu, zakaz wychodzenia na przerwę lub do toalety. Dziwicie się? Jest to szokujące? Jak to nie można wyjść na przerwę? No nie wiem jak!!!
Dziś się o tym dowiedziałam od mojego pierwszaka, a jeszcze wczoraj pisałam o empatii dla szkoły.
Ok, nadal to podtrzymuję, bo złością nic nie osiągnę. A może Pani poprosiła ich o pozostanie w sali tylko na chwilkę, zanim wróci, a może powód był inny, taki, który gdyby go usłyszeć, to byśmy to zrozumieli i nawet poparli??? Kto wie?! A przede wszystkim nie ma co uogólniać. To było wszak jeden raz, na jednej przerwie no i w końcu znam tylko jedną wersję!
Najpierw dam empatię sobie, potem szkole.
Jestem zaniepokojona i smutna, bo potrzebuję wierzyć, że kiedy dzieci są w szkole to są bezpieczne, mogą iść do toalety, a na przerwie zwyczajnie się pobawić, pobiegać po korytarzu (za moich czasów nie do pomyślenia! biegać??? Nie ma mowy).
W ubiegłym roku, Pani powiedziała dzieciom by nie chodzić do WC na lekcji, bo chodzili co chwilę, tzn. zdarzyło się to jeden raz, na jednej lekcji. OK, może miała kłopot z ogarnięciem dzieci, może potrzebowała w spokoju poprowadzić lekcję, a tu co nóż, któryś chciał siku. Rozumiem, to trudne. Może czuła, że to już zakrawa w zabawę i wybrała taką strategię, która w danym momencie była jej dostępna, czyli zakaz dla wszystkich. Tylko u licha, skąd wie, któremu naprawdę się chce siku???? A nawet jeśli chcieli się pobawić, to byłoby super się zorientować i dać dzieciom choć na 5 minut szansę na dziką zabawę. Np.wszyscy idziemy do WC i szeptem (no bo w końcu w salach obok są lekcje) mówimy I wanna go to toilet! I wanna go to toilet!
No i dałam się ponieść szakalim myślom, że nie dołożyłam starań, by poszukać dzieciom innej szkoły, może Montessori (o której nawiasem mówiąc dowiedziałam się dopiero rok temu, że taka jest niedaleko mnie), a może nauczanie domowe (to odkrycie to w ogóle świeżutkie).
No nic. Wrzesień się zaczął, dziś pierwszy dzień odrabiania zadania, którego nienawidzę!!!! Bo psuje cały dzień, bo nie można po południu z dziećmi się swobodnie bawić, ani nigdzie daleko jechać, bo zadanie! No chyba, że najpierw go odrobisz a potem pojedziemy. Ok, ale jak tu go odrabiać, kiedy dziecko po powrocie marzy tylko o zabawie, po dniu "uziemienia", kiedy chce ochłonąć od ocen i przymuszania i chce zwyczajnie pogadać, cieszyć się lub smucić z powodu tego co przeżyło.
Ok, teraz już wiem, czego potrzebuję. Skoro na ten moment nie zmieniam dzieciom szkoły, to, tak jak kiedyś, usiądę z nimi do zadania domowego z ciekawością, zainteresowaniem, może dołożę jakąś swoją małą inspirację, urozmaicenie, tak by było weselej. Może opowiem jakąś historyjkę, pożartuję, tak by ten czas był przyjemnością i dla nich i dla mnie. Może nawet wtrącę jakąś nowatorską metodę nauczania domowego, tak na zasadzie korków.
Tak więc, empatia dla szkoły.
Szkołę tworzą ludzie i tak jak ja mają potrzeby i one są dla mnie równie ważne jak moje. Wychodzę im na przeciw. Wierzę, że większość a nawet wszyscy chcą dbać o dzieci, zależy im na ich rozwoju i zdobywaniu umiejętności i wiedzy. Starają się. To ja jako rodzic proszę, by Pani od angielskiego opowiedziała mi co się wydarzyło, że podjęła decyzję o zakazie wychodzenia do WC. Może okazać się, że dowiem się czegoś, co zmieni mój punkt widzenia. Podobnie zresztą jak przy zakazie wychodzenia z klasy na przerwie. Może to było dla ochrony dzieci. Rozmawiam i szukam z nauczycielem wspólnego rozwiązania, dobrego dla wszystkich. Po drugie stronie jest człowiek, a gdybym to ja była tym nauczycielem??? Hmmm...
A od dzieci słyszę też:
że Pani od matematyki jest fajna, bo pozwala wyjeżdżać na margines i pisać po zeszycie czym się chce!
Brawo dla Pani!
że Pani od przyrody uczyła tatusia i mówi: "już nic nie mówcie, bo wychodzi na to, że uczę dzieci moich dzieci" i serdecznie się uśmiecha
że zadania domowe w pierwszej klasie są krótsze niż w zerówce
że religia jest z ulubioną Panią
że ksiądz uwielbia z nimi żartować i siłuję się na rękę a jak odchodził do innej parafii, to dzieciom łzy ze smutku po policzkach płynęły
A ode mnie: kiedy rozmawiam z nauczycielami o moich potrzebach i proszę o pomoc, to ZAWSZE JĄ OTRZYMUJĘ, nie odbijam się od ściany, mogę śmiało powiedzieć, że mam bliski kontakt z ludźmi, pracującymi w tej szkole, no przynajmniej z tym, z którymi rozmawiam, spotykam się na szkolnym korytarzu.
WIĘC CHOĆ CZASAMI MNIE COŚ UWIERA, TO JEDNAK OGÓLNIE JEST OK!!!
A kiedy uwiera, to znak, że moje potrzeby dają sygnał. Moje potrzeby i ja, a nie drugi człowiek jest odpowiedzialny za mnie samą!
Chyba nie jest tak źle!
Ciężka praca, ale wiem, że warto, bo to my tworzymy szkołę.
Szkoła to my: dzieci, nauczyciele i także rodzice.
Było mi ciężko dzisiaj. Czas wakacyjnego rozleniwienia minął. Wróciła szkoła i obowiązki, oceny i to z czym mi trudno. Kiedy szukam w tym wszystkim swoich potrzeb i odpowiadam na nie znajdując strategie na ich zaspakajanie, a nie zmieniając rzeczywistości (choć może wpłynę na zmianę rzeczywistości) czy ludzi, jest mi łatwiej.
Potrzebowałam to napisać, by mieć jasność, by dać sobie empatię i ludziom, z którymi wchodzę w relacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz