Dziecko:
"Mamooo??? A czy Ty lubiłaś chodzić do szkoły?"
Mama:
"Tak" (na prawdę raczej to lubiła i teraz zdarza mi się tęsknić za tymi czasami)
Dziecko:
"A czy lubisz pracować"
Mama:
"Tak"
Dziecko:"To dziwne"
No i tak to na chwilę zostało. Mnie oczywiście zaświeciła się lampka alarmowa, że może jakieś szkolne kłopoty. Jak to matka z grubej rury od razu!
Chwil później:
Dziecko:
"Maamooo tak bardzo nie chce mi się iść jutro do szkoły. I na nic nie mam czasu, nawet bajek nie mogę pooglądać. Jutro nie idę do szkoły"
Mamo:
"OK, to może pójdziesz i powiesz jutro, że już nigdy więcej nie przyjdziesz"
Dziecko:
"Super. I będę robić co będę chciała."
Mama:
"I nikt nie będzie Ci mówił co masz robić"
Dziecko:
"Nie będę się już nigdy myła"
Mama:
"Ok, a co będziesz robić"
I tu popłynęła rzeka marzeń. Z pokoju przybiegła siostra, równie mocno rozmarzona. Pomysły były chociażby takie, by doba miała 48 godzin, by całymi dniami przebywać z końmi, by nic nie robić, oglądać bajki i cały czas się bawić.
Siedziałyśmy sobie. Ja i Ona na moich kolanach i siostra skacząca z radości, z buzią rozpromienioną marzeniami. Było cudownie i radośnie.
Potrzeby zaspokojone-poprzez chwilę marzeń, bez ocen i pouczeń, bez strachu i moralizowania. Puściłam wodze fantazji i temat niechęci przed szkołą miną. Na chwilę....
Wystarczyło się chwilę pobawić w marzenia.
A ja, mama, dorosła osoba, o czym ja marzę???
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szkoła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szkoła. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 23 października 2014
środa, 4 września 2013
Oj ta szkoła...
No i teraz jest to temat nr 1.
Szkoła lub przedszkole.
Mnie dotyczy szkoła. Naczytałam się różnych opinii, wywiadów, artykułów i od 3 lat mam, za pośrednictwem dzieci, do czynienia ze szkołą. Wiele rzeczy tam mnie "uwiera". Staram się docierać do tego, dlaczego i szukać najlepszych sposobów na radzenie sobie z tym.
Uwierają mnie oceny, kary i nagrody, zmuszanie do jedzenia obiadu, zakaz wychodzenia na przerwę lub do toalety. Dziwicie się? Jest to szokujące? Jak to nie można wyjść na przerwę? No nie wiem jak!!!
Dziś się o tym dowiedziałam od mojego pierwszaka, a jeszcze wczoraj pisałam o empatii dla szkoły.
Ok, nadal to podtrzymuję, bo złością nic nie osiągnę. A może Pani poprosiła ich o pozostanie w sali tylko na chwilkę, zanim wróci, a może powód był inny, taki, który gdyby go usłyszeć, to byśmy to zrozumieli i nawet poparli??? Kto wie?! A przede wszystkim nie ma co uogólniać. To było wszak jeden raz, na jednej przerwie no i w końcu znam tylko jedną wersję!
Najpierw dam empatię sobie, potem szkole.
Jestem zaniepokojona i smutna, bo potrzebuję wierzyć, że kiedy dzieci są w szkole to są bezpieczne, mogą iść do toalety, a na przerwie zwyczajnie się pobawić, pobiegać po korytarzu (za moich czasów nie do pomyślenia! biegać??? Nie ma mowy).
W ubiegłym roku, Pani powiedziała dzieciom by nie chodzić do WC na lekcji, bo chodzili co chwilę, tzn. zdarzyło się to jeden raz, na jednej lekcji. OK, może miała kłopot z ogarnięciem dzieci, może potrzebowała w spokoju poprowadzić lekcję, a tu co nóż, któryś chciał siku. Rozumiem, to trudne. Może czuła, że to już zakrawa w zabawę i wybrała taką strategię, która w danym momencie była jej dostępna, czyli zakaz dla wszystkich. Tylko u licha, skąd wie, któremu naprawdę się chce siku???? A nawet jeśli chcieli się pobawić, to byłoby super się zorientować i dać dzieciom choć na 5 minut szansę na dziką zabawę. Np.wszyscy idziemy do WC i szeptem (no bo w końcu w salach obok są lekcje) mówimy I wanna go to toilet! I wanna go to toilet!
No i dałam się ponieść szakalim myślom, że nie dołożyłam starań, by poszukać dzieciom innej szkoły, może Montessori (o której nawiasem mówiąc dowiedziałam się dopiero rok temu, że taka jest niedaleko mnie), a może nauczanie domowe (to odkrycie to w ogóle świeżutkie).
No nic. Wrzesień się zaczął, dziś pierwszy dzień odrabiania zadania, którego nienawidzę!!!! Bo psuje cały dzień, bo nie można po południu z dziećmi się swobodnie bawić, ani nigdzie daleko jechać, bo zadanie! No chyba, że najpierw go odrobisz a potem pojedziemy. Ok, ale jak tu go odrabiać, kiedy dziecko po powrocie marzy tylko o zabawie, po dniu "uziemienia", kiedy chce ochłonąć od ocen i przymuszania i chce zwyczajnie pogadać, cieszyć się lub smucić z powodu tego co przeżyło.
Ok, teraz już wiem, czego potrzebuję. Skoro na ten moment nie zmieniam dzieciom szkoły, to, tak jak kiedyś, usiądę z nimi do zadania domowego z ciekawością, zainteresowaniem, może dołożę jakąś swoją małą inspirację, urozmaicenie, tak by było weselej. Może opowiem jakąś historyjkę, pożartuję, tak by ten czas był przyjemnością i dla nich i dla mnie. Może nawet wtrącę jakąś nowatorską metodę nauczania domowego, tak na zasadzie korków.
Tak więc, empatia dla szkoły.
Szkołę tworzą ludzie i tak jak ja mają potrzeby i one są dla mnie równie ważne jak moje. Wychodzę im na przeciw. Wierzę, że większość a nawet wszyscy chcą dbać o dzieci, zależy im na ich rozwoju i zdobywaniu umiejętności i wiedzy. Starają się. To ja jako rodzic proszę, by Pani od angielskiego opowiedziała mi co się wydarzyło, że podjęła decyzję o zakazie wychodzenia do WC. Może okazać się, że dowiem się czegoś, co zmieni mój punkt widzenia. Podobnie zresztą jak przy zakazie wychodzenia z klasy na przerwie. Może to było dla ochrony dzieci. Rozmawiam i szukam z nauczycielem wspólnego rozwiązania, dobrego dla wszystkich. Po drugie stronie jest człowiek, a gdybym to ja była tym nauczycielem??? Hmmm...
A od dzieci słyszę też:
że Pani od matematyki jest fajna, bo pozwala wyjeżdżać na margines i pisać po zeszycie czym się chce!
Brawo dla Pani!
że Pani od przyrody uczyła tatusia i mówi: "już nic nie mówcie, bo wychodzi na to, że uczę dzieci moich dzieci" i serdecznie się uśmiecha
że zadania domowe w pierwszej klasie są krótsze niż w zerówce
że religia jest z ulubioną Panią
że ksiądz uwielbia z nimi żartować i siłuję się na rękę a jak odchodził do innej parafii, to dzieciom łzy ze smutku po policzkach płynęły
A ode mnie: kiedy rozmawiam z nauczycielami o moich potrzebach i proszę o pomoc, to ZAWSZE JĄ OTRZYMUJĘ, nie odbijam się od ściany, mogę śmiało powiedzieć, że mam bliski kontakt z ludźmi, pracującymi w tej szkole, no przynajmniej z tym, z którymi rozmawiam, spotykam się na szkolnym korytarzu.
WIĘC CHOĆ CZASAMI MNIE COŚ UWIERA, TO JEDNAK OGÓLNIE JEST OK!!!
A kiedy uwiera, to znak, że moje potrzeby dają sygnał. Moje potrzeby i ja, a nie drugi człowiek jest odpowiedzialny za mnie samą!
Chyba nie jest tak źle!
Ciężka praca, ale wiem, że warto, bo to my tworzymy szkołę.
Szkoła to my: dzieci, nauczyciele i także rodzice.
Było mi ciężko dzisiaj. Czas wakacyjnego rozleniwienia minął. Wróciła szkoła i obowiązki, oceny i to z czym mi trudno. Kiedy szukam w tym wszystkim swoich potrzeb i odpowiadam na nie znajdując strategie na ich zaspakajanie, a nie zmieniając rzeczywistości (choć może wpłynę na zmianę rzeczywistości) czy ludzi, jest mi łatwiej.
Potrzebowałam to napisać, by mieć jasność, by dać sobie empatię i ludziom, z którymi wchodzę w relacje.
Szkoła lub przedszkole.
Mnie dotyczy szkoła. Naczytałam się różnych opinii, wywiadów, artykułów i od 3 lat mam, za pośrednictwem dzieci, do czynienia ze szkołą. Wiele rzeczy tam mnie "uwiera". Staram się docierać do tego, dlaczego i szukać najlepszych sposobów na radzenie sobie z tym.
Uwierają mnie oceny, kary i nagrody, zmuszanie do jedzenia obiadu, zakaz wychodzenia na przerwę lub do toalety. Dziwicie się? Jest to szokujące? Jak to nie można wyjść na przerwę? No nie wiem jak!!!
Dziś się o tym dowiedziałam od mojego pierwszaka, a jeszcze wczoraj pisałam o empatii dla szkoły.
Ok, nadal to podtrzymuję, bo złością nic nie osiągnę. A może Pani poprosiła ich o pozostanie w sali tylko na chwilkę, zanim wróci, a może powód był inny, taki, który gdyby go usłyszeć, to byśmy to zrozumieli i nawet poparli??? Kto wie?! A przede wszystkim nie ma co uogólniać. To było wszak jeden raz, na jednej przerwie no i w końcu znam tylko jedną wersję!
Najpierw dam empatię sobie, potem szkole.
Jestem zaniepokojona i smutna, bo potrzebuję wierzyć, że kiedy dzieci są w szkole to są bezpieczne, mogą iść do toalety, a na przerwie zwyczajnie się pobawić, pobiegać po korytarzu (za moich czasów nie do pomyślenia! biegać??? Nie ma mowy).
W ubiegłym roku, Pani powiedziała dzieciom by nie chodzić do WC na lekcji, bo chodzili co chwilę, tzn. zdarzyło się to jeden raz, na jednej lekcji. OK, może miała kłopot z ogarnięciem dzieci, może potrzebowała w spokoju poprowadzić lekcję, a tu co nóż, któryś chciał siku. Rozumiem, to trudne. Może czuła, że to już zakrawa w zabawę i wybrała taką strategię, która w danym momencie była jej dostępna, czyli zakaz dla wszystkich. Tylko u licha, skąd wie, któremu naprawdę się chce siku???? A nawet jeśli chcieli się pobawić, to byłoby super się zorientować i dać dzieciom choć na 5 minut szansę na dziką zabawę. Np.wszyscy idziemy do WC i szeptem (no bo w końcu w salach obok są lekcje) mówimy I wanna go to toilet! I wanna go to toilet!
No i dałam się ponieść szakalim myślom, że nie dołożyłam starań, by poszukać dzieciom innej szkoły, może Montessori (o której nawiasem mówiąc dowiedziałam się dopiero rok temu, że taka jest niedaleko mnie), a może nauczanie domowe (to odkrycie to w ogóle świeżutkie).
No nic. Wrzesień się zaczął, dziś pierwszy dzień odrabiania zadania, którego nienawidzę!!!! Bo psuje cały dzień, bo nie można po południu z dziećmi się swobodnie bawić, ani nigdzie daleko jechać, bo zadanie! No chyba, że najpierw go odrobisz a potem pojedziemy. Ok, ale jak tu go odrabiać, kiedy dziecko po powrocie marzy tylko o zabawie, po dniu "uziemienia", kiedy chce ochłonąć od ocen i przymuszania i chce zwyczajnie pogadać, cieszyć się lub smucić z powodu tego co przeżyło.
Ok, teraz już wiem, czego potrzebuję. Skoro na ten moment nie zmieniam dzieciom szkoły, to, tak jak kiedyś, usiądę z nimi do zadania domowego z ciekawością, zainteresowaniem, może dołożę jakąś swoją małą inspirację, urozmaicenie, tak by było weselej. Może opowiem jakąś historyjkę, pożartuję, tak by ten czas był przyjemnością i dla nich i dla mnie. Może nawet wtrącę jakąś nowatorską metodę nauczania domowego, tak na zasadzie korków.
Tak więc, empatia dla szkoły.
Szkołę tworzą ludzie i tak jak ja mają potrzeby i one są dla mnie równie ważne jak moje. Wychodzę im na przeciw. Wierzę, że większość a nawet wszyscy chcą dbać o dzieci, zależy im na ich rozwoju i zdobywaniu umiejętności i wiedzy. Starają się. To ja jako rodzic proszę, by Pani od angielskiego opowiedziała mi co się wydarzyło, że podjęła decyzję o zakazie wychodzenia do WC. Może okazać się, że dowiem się czegoś, co zmieni mój punkt widzenia. Podobnie zresztą jak przy zakazie wychodzenia z klasy na przerwie. Może to było dla ochrony dzieci. Rozmawiam i szukam z nauczycielem wspólnego rozwiązania, dobrego dla wszystkich. Po drugie stronie jest człowiek, a gdybym to ja była tym nauczycielem??? Hmmm...
A od dzieci słyszę też:
że Pani od matematyki jest fajna, bo pozwala wyjeżdżać na margines i pisać po zeszycie czym się chce!
Brawo dla Pani!
że Pani od przyrody uczyła tatusia i mówi: "już nic nie mówcie, bo wychodzi na to, że uczę dzieci moich dzieci" i serdecznie się uśmiecha
że zadania domowe w pierwszej klasie są krótsze niż w zerówce
że religia jest z ulubioną Panią
że ksiądz uwielbia z nimi żartować i siłuję się na rękę a jak odchodził do innej parafii, to dzieciom łzy ze smutku po policzkach płynęły
A ode mnie: kiedy rozmawiam z nauczycielami o moich potrzebach i proszę o pomoc, to ZAWSZE JĄ OTRZYMUJĘ, nie odbijam się od ściany, mogę śmiało powiedzieć, że mam bliski kontakt z ludźmi, pracującymi w tej szkole, no przynajmniej z tym, z którymi rozmawiam, spotykam się na szkolnym korytarzu.
WIĘC CHOĆ CZASAMI MNIE COŚ UWIERA, TO JEDNAK OGÓLNIE JEST OK!!!
A kiedy uwiera, to znak, że moje potrzeby dają sygnał. Moje potrzeby i ja, a nie drugi człowiek jest odpowiedzialny za mnie samą!
Chyba nie jest tak źle!
Ciężka praca, ale wiem, że warto, bo to my tworzymy szkołę.
Szkoła to my: dzieci, nauczyciele i także rodzice.
Było mi ciężko dzisiaj. Czas wakacyjnego rozleniwienia minął. Wróciła szkoła i obowiązki, oceny i to z czym mi trudno. Kiedy szukam w tym wszystkim swoich potrzeb i odpowiadam na nie znajdując strategie na ich zaspakajanie, a nie zmieniając rzeczywistości (choć może wpłynę na zmianę rzeczywistości) czy ludzi, jest mi łatwiej.
Potrzebowałam to napisać, by mieć jasność, by dać sobie empatię i ludziom, z którymi wchodzę w relacje.
wtorek, 3 września 2013
Sześciolatki czy siedmiolatki w szkole
Chcesz być usłyszanym, chcesz być branym pod uwagę i to jest zupełnie ok, jest to zrozumiałe, choć Ty czasami widzisz, że ludzie, którzy mogą w tej kwestii Ci jakoś pomóc, nie słyszą tego.
A wystarczyłoby może, gdyby ktoś Cię obdarzył empatią???
Kiedy moja córka szła do pierwszej klasy, mając wtedy 7 lat, a właściwie jeszcze nie pełne, bo urodziła się w połowie listopada, byłam pełna obaw. Nie znałam tej szkoły.
Gdy weszłam do niej jeszcze w sierpniu, wszystko było dla mnie nowe, obce, szokujące i wielki, ogrom przestrzeni, kilka pięter, ciemna piwnica, w której są szatnie. Kurcze, czułam się jakbym to ja miała 7 lat. Mała, przestraszona, sama. Czy ktoś sobie mógł wtedy wyobrazić, że to dla mnie było NIEZNANE? Nie wiem, nikogo o nic nie prosiłam i nikomu nic nie mówiłam. Byłam z tym sama i dałam sobie radę.
Jak dbałam o córkę:
Moja córka chyba też była sama, choć byłam obok niej. Odprowadzałam ją do klasy, codziennie przez kilka miesięcy, tak długo jak chciała, choć nie pamiętam ile to trwało, nie było to dla mnie uciążliwe. Było to naturalne. Razem poznawałyśmy tą szkołę, nauczycieli, dzieci i ich rodziców. Razem wchodziłyśmy do nowego świata, do nowej społeczności.
O siebie zadbałam tak, że rozmawiałam z nauczycielką, za każdym razem, gdy tego potrzebowałam i ona zawsze dla mnie miała czas i uszy i serce otwarte i ja też usłyszałam ją i jej obawy i potrzeby. Bo i dla niej było to coś nowego. Nie zna przecież tych dzieci, no w każdym bądź razie nie wszystkie. Nie zna rodziców, a chce budować z nimi bliskie i otwarte relacje. Daje nam rodzicom na "dniach otwartych" ksero z książek o wychowaniu, o tym, co ważne, czego potrzebuje dziecko i rodzic i jak warto o to dbać.
Jak jeszcze dbałam o siebie? Czytałam tzw. "czytanki" dla rodziców na końcu każdej części książki z pakietu dla dzieci. Dla mnie one były wartościowe i zaspokajały moją potrzebę bycia w kontakcie, potrzebę rozwoju i chyba bezpieczeństwa.
Po kilku tygodniach szkoła była mi bliska, a właściwie ludzie w niej pracujący. To nie znaczy, że ze wszystkim się zgadzam, że moje wartości są bliskie tej szkole, ale to chyba nie możliwe i wcale bym tego nie chciał, bo w końcu świat jest różnorodny i ludzie też. To co mnie pomagało, to moje nastawienie i intencja jaką w sercu noszę.
Jak dbałam o dziecko to już wyżej pisałam, choć dopiero, kiedy poszła do szkoły moja druga córka, okazało się, że potrzeby tej pierwszej, 7-latki były większe, choć ja o nich wówczas tak do końca nie wiedziałam, choć coś przeczuwałam. Dowiedziałam się dopiero, gdy jej siostra poszła do pierwszej klasy, bo ona mówi, czego potrzebuje i co jej przeszkadza i wówczas okazuje się, że i tej starszej też pewne rzeczy przeszkadzały. Więc czy 6-latka, czy 7-latka, to potrzeby są te same!
Każda z nich potrzebowała być usłyszaną, zauważoną, każda chciała mieć poczucie bezpieczeństwa w szkole i w domu, akceptacji taką jaka jest! Intuicyjnie im to dawałam, choć czasem "społeczeństwo" podpowiadało co innego. Jestem sobie wdzięczna, że posłuchałam swojego głosu, że z nimi chodziłam do szkoły, odprowadzałam do klasy, czekałam na Panią. Po prostu byłam.
Druga córka poszła jako sześciolatka. Byłam przy niej tak jak przy poprzedniej, choć pochłonięta jeszcze większymi obawami, bo przecież wszyscy wokoło odradzają posyłanie 6-latków do szkoły. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, co by było, gdyby poszła jako 7-latka? Czy byłaby emocjonalnie bardziej przygotowana??? Tego nie dowiem się nigdy, bo taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Przecież czasu nie cofnę i wcale nie chcę.
To czego chcę, to być przy niej, kiedy mnie potrzebuje i wiek nie ma tu znaczenia! Ona potrzebuje jasności co do tego z kim ma lekcje, o której po nią przyjadę, ile tych lekcji jest i gdzie się odbędą, na kogo może liczyć, gdy mnie nie ma w szkole. Jednym słowem dziecko, potrzebuje mieć jasność. Dbam o to by ją miała. Dbają o to też nauczyciele. Zawsze gdy poprosiłam, gdy powiedziałam jakie ja mam obawy, co widzę i co słyszę od dziecka, to zawsze z drugiej strony dostałam empatię i byłam wysłuchana, dostałam pomoc. Wiem, nie zawsze tak jest. Nie każdy może się pochwalić takimi wspomnieniami i z tego powodu czuję smutek, bo chcę wierzyć, że świat i ludzie są sobie bliscy i mogą na siebie liczyć.
Opowiem jeszcze o sytuacji, gdy moje wspomnienia nie są właśnie takie kolorowe. Gdy w ubiegłym roku mój syn miał rozpocząć zerówkę, okazało się, że jest w innej grupie, niż ja chciałabym by był. Raz czy dwa poprosiłam o zmianę. Usłyszałam, że to raczej niemożliwe. I tu zaczęły szaleć w mojej głowie szakale myśli. Oceniłam szkołę, osądziłam nauczycielkę i sekretarkę. Wyrok zapadł. Moje intencje były nacechowane wielkim żalem. Nie miałam w sobie empatii dla tych osób. Miałam żal i smutek w oczach. I co się wydarzyło???? To niewiarygodne, ale jednak mnie zauważona. Zapytała mnie Pani dlaczego jestem smutna. Odpowiedziałam, że jest mi przykro, bo prosiłam o zmianę grupy, ale okazuje się, że się nie da. Trudno. Smutek wyrażę, wybrzmi a ja poszukam innej strategii. A może okaże się, że to i lepiej, że będzie w tej grupie. Początkowo miałam w sobie sporo nieprzychylnych intencji i myśli. Potem, gdy emocje opadły znalazłam w sobie empatię dla siebie i Pań ze szkoły. Dlatego wiem, że nasze myśli i intencje tworzą świat wokół nas. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona i pewno te moje "prośby" były odbierane jako atak lub żądanie.
Tak jak mówię, emocje opadły, we mnie pojawiła się zgoda na to co ma być. Zrozumiałam, że nie to w jakiej grupie był Krzyś jest najważniejsze, a to jak ja jestem z nim.
I co się okazało? Za kilka dni w tej drugiej grupie zwolniło się miejsce i Krzyś przeszedł do niej.
Domyślam się, że nie chciano, nie umiano mnie w szkole usłyszeć. Zdarza się. Ale czy to, aby na pewno jest wina szkoły, ustawy, przepisów??? A może mój język był nie do usłyszenia???
I jeszcze o sześciolatku w szkole:
Mój syn poszedł dziś do pierwszej klasy. Ma 6 lat i 7 m-cy. Zna tą szkołę już od dawna. Chodził tam najpierw ze mną, gdy odprowadzałam do szkoły pierwsze dziecko, potem drugie, a on jeszcze uczęszczał do przedszkola. Potem uczęszczał tam do zerówki, jadł obiady na szkolnej stołówce, sporadycznie spędzał czas na świetlicy, a czasami prosił mnie by mógł tam zostać na dłużej. Wie, gdzie jest szatnia, sala gimnastyczna, biblioteka, świetlica. Po prostu czuje się tam komfortowo. Przeszedł solidną aklimatyzację, na co jego siostry akurat szansy nie miały i to zapewne budzi w rodzicach obawy. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe ściany. Może potrzeba więcej czasu na adaptację, na poznanie się wzajemne dzieci i nauczyciela, rodziców i nauczyciela, dzieci i szkolnego miejsca, by poczuć się jak u siebie. Może rzecz nie w tym czy 6-latki czy też 7-latki do szkoły, a problem w tym, że tak mało mówi się o potrzebach wszystkich tych osób, które biorą udział w szkolnych relacjach????
Nie, przepraszam, mówi się, tylko jakim językiem? Takim którego te strony nie słyszą!
Moim marzeniem jest, by w szkole panował język porozumienia bez przemocy, by każdy człowiek w szkole mógł być sobą, by potrzeby każdego były tak samo ważne dla wszystkich!
By dziecko, które potrzebuje jasności, było brane pod uwagę.
By dziecko, które potrzebuje więcej czasu i spokoju, mogło z tego skorzystać.
By dzieci miały szansę na swobodna zabawę i wykorzystanie swego potencjału i energii.
By rodzice i nauczyciele mogli liczyć na siebie, umieli się usłyszeć i dać sobie empatie.
By był to miejsce rozwoju dla każdego.
Co mogę zrobić by moje marzenie się spełniło?
Zacznę od empatii w domu, do dzieci, do męża, do siebie. Bo to, co jest w naszym małym świecie idzie dalej. Idę do szkoły i daję empatię i o nią proszę, bez żądań, bo inni mogą, choć nie muszą zaspakajać moich potrzeb, bo to ja sama jestem odpowiedzialna za swoje uczucia i potrzeby.
piątek, 28 czerwca 2013
Koniec roku szkolnego
Pewna mama, mama zadumana, błądzi myślami daleko, codziennie przypala mleko....
Dziś poszła z dziećmi do szkoły, usiadła na szkolnej ławeczce, zgarbiła się i siedzi cichutko i słucha, ogląda i błądzi myślami daleko. Przechodzi obok jej koleżanka i nie zauważa mamy w ogóle. Bo mama jest malutka, drobniutka i siada z dziećmi na podłodze, na ławeczkach, zagląda do ich świata i czasem czuje się w nim lepiej, niż w tym świecie dla dorosłych.
A co dziś dzieciom zaoferował świat dorosłych?
Dziś koniec roku szkolnego.
Świadectwa
Dyplomy
Nagrody
Wywołanie na środek prymusów. "Patrzcie, oto dwie najlepsze uczennice w całej szkole. Bieżcie z nich przykład. To wzory do naśladowania."
W klasach szóstych najlepszych jest po 3,4 osoby. W klasach pierwszych prawie wszyscy.
Ci, którzy nie wyszli szepcą pod nosem etykiety pod adresem najlepszych typu "kujony".
Moja refleksja:
To musi być trudne, dla tych, którzy nagrody nie dostali.
Co oni czują?
Smutek?
Żal?
Złość?
Rozgoryczenie?
Jaka się kryje za tymi ich uczuciami potrzeba?
Potrzeba bycia zauważonym?
Potrzeba akceptacji takim, jakim się jest?
Potrzeba bycia ważnym dla innych, dla nauczyciela, rodzica?
Dzieciakom potrzebne jest wsparcie, uznanie za wysiłek włożony w całoroczne chodzenie do szkoły, poranne wstawanie, walkę o uznanie i bycie widzialnym. Może warto im powiedzieć, że czasem było im trudno a innym razem przyjemnie. Czasem coś przychodziło łatwo i sprawiało radość a innym razem wkładali wiele wysiłku i pracy w to, co robili, choć nie zawsze było to miłe. My dorośli to zauważamy. My też byliśmy dziećmi i wiem, jak to jest czasem trudno się czegoś nauczyć, a innym razem to łatwizna. Ba teraz też nauka bywa trudna, a może zwłaszcza teraz, kiedy jest się dorosłym.
Widzę i słyszę radość docenionych i smutek niezauważonych.
Dziś poszła z dziećmi do szkoły, usiadła na szkolnej ławeczce, zgarbiła się i siedzi cichutko i słucha, ogląda i błądzi myślami daleko. Przechodzi obok jej koleżanka i nie zauważa mamy w ogóle. Bo mama jest malutka, drobniutka i siada z dziećmi na podłodze, na ławeczkach, zagląda do ich świata i czasem czuje się w nim lepiej, niż w tym świecie dla dorosłych.
A co dziś dzieciom zaoferował świat dorosłych?
Dziś koniec roku szkolnego.
Świadectwa
Dyplomy
Nagrody
Wywołanie na środek prymusów. "Patrzcie, oto dwie najlepsze uczennice w całej szkole. Bieżcie z nich przykład. To wzory do naśladowania."
W klasach szóstych najlepszych jest po 3,4 osoby. W klasach pierwszych prawie wszyscy.
Ci, którzy nie wyszli szepcą pod nosem etykiety pod adresem najlepszych typu "kujony".
Moja refleksja:
To musi być trudne, dla tych, którzy nagrody nie dostali.
Co oni czują?
Smutek?
Żal?
Złość?
Rozgoryczenie?
Jaka się kryje za tymi ich uczuciami potrzeba?
Potrzeba bycia zauważonym?
Potrzeba akceptacji takim, jakim się jest?
Potrzeba bycia ważnym dla innych, dla nauczyciela, rodzica?
Dzieciakom potrzebne jest wsparcie, uznanie za wysiłek włożony w całoroczne chodzenie do szkoły, poranne wstawanie, walkę o uznanie i bycie widzialnym. Może warto im powiedzieć, że czasem było im trudno a innym razem przyjemnie. Czasem coś przychodziło łatwo i sprawiało radość a innym razem wkładali wiele wysiłku i pracy w to, co robili, choć nie zawsze było to miłe. My dorośli to zauważamy. My też byliśmy dziećmi i wiem, jak to jest czasem trudno się czegoś nauczyć, a innym razem to łatwizna. Ba teraz też nauka bywa trudna, a może zwłaszcza teraz, kiedy jest się dorosłym.
Widzę i słyszę radość docenionych i smutek niezauważonych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)