piątek, 19 grudnia 2014

"Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" Czy tylko łatwo powiedzieć?

W mojej głowie pojawiają się czasami oceny. Zastanawiałam się ostatnio skąd one się biorą i dlaczego wywołują tak żywe uczucia.

Myślę, że nie oceniam, lub szybko się potrafię powstrzymać przed oceną, kiedy pamiętam o tym, że każdy może być taki, jaki chce i robić to, co chce, a nie to, co JA CHCĘ!

OCENA

Mnie się zdarza kogoś ocenić, ba nawet osądzić i wydać wyrok. Gdyby ocena się we mnie nie pojawiała, gdybym nie miała przemyśleń, nie byłoby tego posta. Nie byłoby też zmiany i rozwoju i lepszego poznania siebie samej. A to, mam nadzieję, poprawia jakość mojego życia i ludzi obok mnie.

Ocena prowadzi mnie do zerwania kontaktu z drugim człowiekiem, do zamknięcia się lub do krytyki, która niszczy relację. Za moimi ocenami stoją moje wyobrażenia, że ktoś powinien, chcę by był i robił właśnie to co ja uważam za słuszne. Nie daję wolności, nie daję prawa do odmienności. W świadomości oczywiście daję. Natomiast podświadomie i w sercu dzieje się coś innego. Moje potrzeba np. życia w lepszym świecie (ten lepszy świat ma wyglądać tak jak ja sobie wyobrażam) może mnie poprowadzić do wyboru takiego jej zaspokojenia, który wcale nie sprawi, że będzie lepiej. Moje uczucia czasami rodzą się we mnie z powodu oceniających myśli. Kiedy sobie to uświadomię, widzę, że znacznie lepiej jest zmieniać swój wewnętrzny świat, swoje serce, siebie samego, a nie drugiego człowieka.

To nie jest łatwe. Nie przychodzi mi lekko pozbywanie się oczekiwań i wymagań. Bardzo chcę, by mój świat był taki, jak ja sobie wyobrażam. Właśnie przyszło mi do głowy, że to, czego ja chcę, wszystkie te moje potrzeby, owszem są ważne i warto się o nie troszczyć i jednocześnie pamiętać, że inni też chcą być ważni, potrzebują troski, dostrzeżenia itp. Może warto czasami pomyśleć jakie mam potrzeby i spośród nich wybrać te, które są najważniejsze. Jeśli aktualnie zależy mi na budowaniu lepszego świata, to zapewne, dostrzeżenie drugiego człowieka i sprawienie, by jego świat był lepszy zaspokoi równocześnie moją potrzebę współtworzenia piękniejszej rzeczywistości. Ważne jest dbanie o siebie. Ważne jest też dostrzeganie i troszczenie się o innych. Dla mnie jest to ważne, tego bardzo chcę i czuję, że jestem gotowa podjąć wyzwanie szukania równowagi. Teraz, widzę, że jest to możliwe. Wiem, łatwo mi się mówi, bo dzieci już są starsze i coraz bardziej potrafią się same o siebie zatroszczyć. Więc nie mądrzę się, nie pouczam. Tak tylko chciałam się podzielić radością płynącą z dawania części siebie innym. Każdy by taką radość chciał mieć, tyle, że czasami czujemy takie braki w dbaniu o siebie samych, że zwyczajnie nie mamy siły już nic dawać.

Dziś jestem gotowa na zmianę myślenia i otwarcia się na drugiego, czyli:, dziecko nie musi być takie, jak ja chcę, nawet nie może i nie powinno być takie. Bo czy wówczas będzie prawdziwe? Czy próba sprostowania moim oczekiwaniom nie doprowadzi ich do budowania swojego życia na kłamstwie, udawaniu, nie mówieniu całej prawdy? Już nieraz widziałam takie próby moich dzieci. I dobrze, ponieważ to otworzyło nam drogę do dialogu i zmiany.

W ostateczności wybieram prawdziwość każdego człowieka: SIEBIE i DRUGIEGO

dziecko
mąż
siostra, brat
teściowa
szef
koleżanka
przyjaciółka
znajoma
ksiądz
polityk
.......
CZŁOWIEK

warto by mógł, by umiał BYĆ SOBĄ, by być takim, jakim się JEST. By być AUTENTYCZNYM

Warto BYĆ PRAWDZIWYM i żyć prawdą.

Myślę sobie, że to nie byłoby możliwe, bez poznania samego siebie. To poznanie to proces, który nadal zresztą trwa. Opiera się on na refleksji, na zaglądaniu w głąb siebie, w to, co czuję i po co to czuję, czego tak bardzo chcę, co jest dla mnie tak ważne, skąd się biorą różne myśli. Refleksja pozwala mi szukać coraz to nowszych sposobów na mój własny lepszy świat.

Bo zmianę świata zaczynam od zmiany siebie.

A drugi człowiek jest wolny. CHCĘ tą wolność szanować. Jestem gotowa podjąć wyzwanie, uczyć się tego szacunku porzucając oczekiwania i wymagania.

Pomaga mi również świadomość, że:

Działania każdego wynikają z chęci zaspokojenia swoich potrzeb.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

ZATRZYMAĆ SIĘ, pomyśleć

Co skłania dzieci do współpracy?

Przychodzi mi do głowy wiele sposobów na to, by skłonić dzieci czy też innych do współpracy. Nie mam zamiaru dziś ich podawać, nie chcę nikomu dawać rad, bo nie czuję się na siłach. Nie mam patentu na to, co działa w relacjach z drugim człowiekiem. Mogę jedynie opowiedzieć o sobie. O tym, co mnie ostatnio skłoniło do współpracy i co przyszło mi z ogromną łatwością, czyli to ja tego chciałam, to wyszło z głębi mojego serca.

Mogę więc śmiało powiedzieć, że nikt mnie do niczego nie skłonił.

Czułam totalną wolność w podejmowaniu decyzji i mam przekonanie, że to wyszło ode mnie i decyzja o współdziałaniu została podjęta przeze mnie zanim padło pytanie od drugiego człowieka, czy chcę się w to włączyć.

Ja więc odnalazłam w swoim sercu chęć działania. Poczułam się wolna w podejmowaniu decyzji, bo to tylko w mojej głowie rodzą się ograniczenia. Bo nikt nie może być odpowiedzialny za to, co tam się dzieje, tylko ja sama.
Potem przyszła propozycja i w konsekwencji został podjęty pierwszy krok.

Co więc było tym kluczem do podjęcia działania.

100% WOLNOŚĆ

"WIELKIE MYŚLI RODZĄ SIĘ W SERCU"


Przekładając to na relację z moimi dziećmi, to czasami się zdarza, że w mojej głowie są myśli, które wyrażają zgodę na odmowę. One są TYLKO W GŁOWIE, nie w sercu. Wiem, że warto założyć, że ktoś nie chce zrobić tego, co ja akurat teraz chcę. Jednocześnie wiem, że w sercu nie zawsze daję im zgodę na odmowę. Nie daję im więc wolności. Moje serce tak bardzo chce ich skłonić, bo ja potrzebuję ich pomocy, bo nie widzę innej drogi, innego sposobu, bo są myśli typu "warto by pomagali, by to zrobili, bo to jest ważne, bo chcę im coś przekazać, czegoś nauczyć, bo chcę by wykorzystywali swoje talenty itp.Bo mam już gotowy obraz na to jacy inni mają być. I to powoduje, że intencja przekazu jest inna niż komunikat.

Mówię im: "jak chcesz to pomóż" i na poziomie świadomym daję im wolną rękę.
Moja intencja jest jednak inna. Nie potrafię jej ukryć. W głębi serca chcę czegoś zupełnie innego. Sama siebie oszukuję, a oni to wyczuwają, instynktownie, podświadomie i nie spełniają mojej prośby.

BO W SERCU NIE BYŁO WOLNOŚCI i zgody na odmowę. Nie zrobiłam tego świadomie. Uświadomiłam sobie to po fakcie. Niestety często mi się to zdarza. Widzę to zazwyczaj wtedy, kiedy brakuje współpracy, kiedy kontakt się sypie, kiedy dziecko mówi "nie chce", zatyka uszy i zamyka serca. Odpowiada tym, co dostał ode mnie. To ja zamknęłam swoje serce, nie będąc szczerą wobec siebie, nie zaglądając w prawdzie w to, czego potrzebuję i udając coś. No bo jak tu nie udawać, skoro się nie wie, o co nam chodzi.

Takie sytuacje są dla mnie po to, by się ZATRZYMAĆ, pomyśleć, pobyć z samą sobą. Oczywiście stawanie w prawdzie nie jest przyjemne.Zobaczenie swojej drogi, która nie doprowadziła mnie tam, gdzie zdążałam powoduje smutek. To,co mi pomaga nie utonąć w poczuciu winy, to myśl, że to doświadczenie jest darem, który mnie wzbogaca i sprawia, że życie staje się lepsze, zarówno dla mnie jak i ludzi będących obok mnie. Mogę się więc, po chwili refleksji, czasami otoczonej smutkiem i łzami, na prawdę cieszyć i iść dalej do przodu z zaufaniem i wiarą na lepsze jutro. I to nie koniec mojej zmiany. Życie trwa i czeka mnie mnóstwo niespodzianek pod tytułem: jest inaczej niż myślisz. Może nawet pisząc to też jestem w błędzie. Jeśli tak, to ok, to mam nadzieję, że będzie okazja to kiedyś zobaczyć i zmienić.

Dzięki wdzięczności i radości z trudnych doświadczeń uczę się ufności. Ona daje mi wewnętrzny pokój i wiarę w to, że cokolwiek się stanie dzieje się w ostateczności dla mojego najwyższego dobra.

Jeśli mam w sobie zaufanie, że znajdę sposób, że znajdę inne rozwiązanie, wówczas mogę dać WOLNOŚĆ sobie i drugiemu.

I dzieciom też rodzą się W SERCU WIELKIE MYŚLI jeśli tylko obdarzymy ich Z SERCA WOLNOŚCIĄ! 

Jeśli one czują tą wolność w swoim sercu, bo mnie się może wydawać, że daję wolność, a odbiór może być inny. Ja mogę oczywiście powiedzieć trudno, nie mam na to wpływu. Mogę też podjąć rozmowę z dzieckiem. Mogę się o niego zatroszczyć, dostrzec to, co dziecko czuje, zastanowić się dlaczego wybrał takie a nie inne zachowanie. Bo odmowa, bo "NIE", wcale nie oznacza końca. To może być dla mnie początek dialogu, jeśli chcę, mam siłę, czas i przestrzeń do wejścia w dialog. Nie zawsze jest to możliwe. Czasami po prostu wybieram coś innego, co też zaspakaja jakieś potrzeby. Dziś coraz częściej mam w sobie zaufanie, że znajdę jakieś inne rozwiązanie i dzięki temu łatwiej jest mi z serca z siebie na jakiś czas zrezygnować, odłożyć to, czego potrzebuję na później i nie bać się, że to jest całkowita rezygnacja. Nie muszę się już denerwować, że jestem na samym końcu.

Myślę sobie jednocześnie, że to nie jest takie łatwe, że czasami się zdarz, że ludzie miewają tak trudne sytuacje, że zwyczajnie nie mają już na nic siły, nie widzą nadziei i ogarnia ich bezsilność. Takie więc moje pisanie i dzielenie się tym, jak ja to widzę może bywać denerwujące.

Czasami sobie myślę, że pewno nie mam pojęcia o tym, jak to innym może być niesamowicie ciężko. I czuję smutek, bo zwyczajnie fajnie by było, by każdy znalazł pomoc, mógł odzyskać nadzieję i czuć się wspieranym. By nikt nie czuł się samotnym. Hmmm....

wtorek, 2 grudnia 2014

Adwent - czas przyjścia


Już w listopadzie dzieciaki pytają o pieczenie pierniczków. Nasze wielka rodzinna tradycja. Nasz dar serca dla wszystkich, których spotykamy na swojej drodze.

Najpierw jest wielkie pieczenie. Wielkie, bo ciasta mamy całą dużą miednicę na pranie. W tym roku surowego ciasta było 14 kg! Dobrze, że miał kto pomagać w pieczeniu: cała ekipa wykrawaczy, obsługa do piekarnika, logistyka wyładowcza ciepłych ciastek z blachy na miejsce studzenia i później do pudełek.

Na zdjęciu pierwsza dziecięca ekipa wykrawaczy - w kilka minut 6 dużych blach było pełne. Entuzjazm powoli jednak zaczął opadać. Na polu bitwy został tata, mama i syn. Na szczęście wkrótce dotarło wsparcie dorosłych. Bez ich pomocy pewno pieklibyśmy jeszcze przez tydzień, a tak to w kilka godzin i w jeden dzień temat został ogarnięty.


W międzyczasie podjadanie. Jednak nie ma się co obawiać, że zabraknie. Takich ilości ciastek nie da się samemu zjeść, dlatego z dziką rozkoszą je rozdajemy, dzieląc się miłością. Właśnie dlatego pieczemy aż tak dużo!


A tak wygląda roboczy magazyn na jeszcze ciepłe pierniczki. Poniżej są już przygotowane pudełka na schłodzone ciastka. Tak, tak, wszystkie zostały zapełnione. Tylko siły i czasu do fotografowania już zabrakło. Logistyka sióstr zajęła się obsługą tak perfekcyjnie, że w tym roku matka nie miała za bardzo okazji do wykazania się swoim pedantyzmem. Nie było pudełeczek "tylko z gwiazdkami", czy "tylko z serduszkami". O przepraszam, było jedno gwiazdkowe - wykonane na specjalne zamówienie - wkrótce można będzie dokonać odbioru paczki, lub też dostarczymy.


Zapraszamy też na wspólne dekorowanie. Dzieci to uwielbiają, zresztą, co tam dzieci - ja to kocham! Tak więc planujemy dekorować już w najbliższą niedzielę. Będzie to czas wspólnej zabawy z dziećmi i odrobina przestrzeni na pogawędki rodzicielskie.

Udekorowane pierniczki trafią do ręcznie zdobionych słoiczków, a te już dalej do tych, których spotkamy w tym pięknym adwentowym czasie na naszej drodze. Są i tacy, o których zwyczajnie staramy się pamiętać. Są i tacy, którzy dają znać, by też dostać. Bo warto się troszczyć i o siebie i o drugiego.

ADWENT

Ale adwent to dla nas czas przede wszystkim duchowego przygotowania do przyjścia Pana. Ulubione zajęcie dzieci to uczestnictwo w roratach, które u nas w parafii odbywają się o godzinie 17-stej, co znacznie ułatwia dzieciom dotarcie. Ja też je uwielbiam, ponieważ jest to dla mnie czas i przestrzeń na spotkanie się w swoim sercu z tym, co dla mnie ważne. Jest to okazja do rozmyślań, do refleksji nad tym, co każdego dnia mnie spotyka i jak to się ma w stosunku do moich wartości i dla drugiego człowieka. Jest to też dla mnie świetna okazja, by zwyczajnie odpocząć, rzucić wszystko, co akurat robię, co jest też ważne, choć może nie najważniejsze, by złapać chwilę dla siebie.

Nawet kiedyś moje dziecko mi powiedziało: "mamusiu, chodź z nami, to sobie odpoczniesz". No i tak właśnie jest. Bo idę, by być z Panem, który "pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach", by nacieszyć się Jego Słowem i obecnością w Eucharystii. Dziękuję Ci Panie, że Jesteś ze mną, że mam Ciebie na wyciągnięcie ręki.

 KALENDARZ ADWENTOWY

Jeszcze podzielę się pomysłem na kalendarz adwentowy. Zrobiony z kopert. Wspólnie wykonany z córką, zarówno zewnętrzna część, jak i pomysły do środka, a wśród nich: wspólna zabawa z dziećmi, wspólne śpiewanie z nimi piosenek, wspólne wyjście np. na basen, czy do kina, robienie kartek bożonarodzeniowych. I pomysł, który spodobał się nam najbardziej:
każdego dnia modlimy się w innej intencji,która jest już wcześniej zapisana i włożona do koperty. Wczoraj był dzień modlitwy za naszego syna. Ale miał rogala na buzi, kiedy wyjął kartkę z koperty. Poczuł się zauważony, jego potrzeba bycia widzianym docenionym, akceptowanym i może jeszcze jakieś inne zostały tym jednym gestem zaspokojone. A moje: potrzeba troski o innych, potrzeba wyrażenia swoich wartości (że warto pamiętać o innych, też poprzez modlitwę), że w ten sposób pokazuję dzieciom,co dla mnie jest ważne (autentyczność)


COŚ DLA DUCHA

A oto moje tegoroczne odkrycie:

słuchowisko adwentowe "Plaster Miodu" POSŁUCHAJCIE: TUTAJ

Dzięki poleceniu przez Martę Be, której refleksje znajdziecie TUTAJ

Szczególnie zwróciła moją uwagę komentarz Marty: "Żywić się Jezusem to nie tylko być na Mszy Świętej i przyjmować Komunię Świętą. To czytać Go i rozważać, to godzić i na nowo się nawracać po każdym upadku, to poznawać Go i wcielać w życie Jego naukę, to naśladować Go, dążyć do całkowitego zjednoczenia z Nim, to kochać."

NAWRÓCENIE - co to dla mnie znaczy?

Na nowo się nawracać po każdym upadku - to takie bliskie Porozumieniu bez Przemocy, Rodzicielstwu Bliskości i Chrześcijaństwu. Przecież każdy z nas popełnia błędy i tylko refleksja na nimi i uświadomienie sobie, że teraz, kiedy już widzę swój błąd to wiem, że mogę to następnym razem zrobić inaczej. I nie chodzi o jakieś umartwianie się. Chodzi o to, by powiedzieć: ok, teraz już widzę, że mogę inaczej. A więc próbuję  inaczej, zmieniam się każdego dnia, nawet kilka razy dziennie "Idź i nie grzesz więcej". Mogę to powtarzać codziennie i nie ma w tym nic złego. Jezus nas zna i wie, że codziennie Go potrzebujemy, że nawracać się będziemy co chwilę, bo to jest proces, proces dochodzenia do świętości. I Boga to nie przeraża ani nie martwi. Martwi Go nasza ślepota, nasz sen, nasza duchowa śmierć i nieświadomość. Kiedy już jestem świadoma, to On się cieszy. Owszem, cierpiał, widząc moje zbłądzenie i jeśli ja czuję smutek i cierpienie, to dlatego, że mogę sobie uświadomić, jak bardzo Ten Ktoś-Bóg mnie kocha a ja zupełnie tego nie widziałam. Może mi być jedynie żal, że zraniłam Boga, że zraniłam drugiego człowieka. Tak jak matka widzi, że sprawiła zawód swojemu dziecku i jest jej żal, że dziecko cierpi, tak może mi być żal, że zraniłam Boga i widzę, że On cierpi. Pan nie chce naszego użalania się nad sobą. On chce naszej zmiany. Codziennej zmiany.

I w PbP też tak jest-nie chodzi o potępianie i użalanie się nad sobą, bo to prowadzić może do samokrytycyzmy i zniechęcania. PbP jest po to, by pokazać, że popełniało się błędy, bo nie umieliśmy inaczej, nie mieliśmy takiej wiedzy, czy świadomości. A teraz, kiedy już to wiesz, masz szanse się zmienić.

Tylko NADZIEJA i radość, że można inaczej, że Bóg mnie nie potępia, daje mi szansę do zmiany - codziennie, w każdej chwili mogę się nawracać. Nawrócić, znaczy zmienić swoje zachowanie, to wyuczone i krzywdzące na to wzbogacające. Mogę to robić (zmieniać się=NAWRACAĆ) w swojej codzienności: w relacji z mężem, z dziećmi, ze znajomymi z pracy, w relacji z człowiekiem, jakiego Pan stawia przede mną każdego dnia.

W nawróceniu, dla mnie, pomocne jest:

uświadomienie sobie, że popełniłam błąd, grzech, że zraniłam
znalezienie innej drogi
wdzięczność za to doświadczenie
chęć zmiany
i radość z tego, że dana jest mi nowa szansa
i ta RADOŚĆ i NADZIEJA jest wodą na młyn - bez niej ani rusz, po prostu się nie da. Siedzę i marudzę. Kiedy mam w sobie radość, mam i energię i chęć do zmiany.

Z Panem wszystko jest możliwe, bo to On mnie kocha i umacnia.


Adwent - czas przyjścia Boga, który przyjść może do mnie dziś w drugim człowieku: dziecku, mężu, koleżance, kimś obcym spotkanym na ulicy....w kim jeszcze???

Marana Tha - Przyjdź Panie, przyjdź
Marana tha (aram. Przyjdź, Panie Jezu! lub zapisane jako maran atha Nasz Pan przyszedł)
Obym umiała Go dostrzec, bo On przyszedł na pewno już dziś do mnie.Kim byl-moim dzieckiem, mężem.?

wtorek, 25 listopada 2014

Matczyne narzekania.

Prawienie dzieciom kazań nie pomaga, nie buduje relacji i więzi i nie rozwiązuje naszego problemu. Dzieci mnie nie słuchały. Od ponad 1,5 godziny mówię, by poszły się myć i nic. W końcu wybija 21:30. Wszystkim zmęczenie daje się we znaki. Moje potrzeby wiszą na kołku-najbardziej ta współpracy, sprawczości, łatwości. 

Czuję frustrację i potrzebuję być wysłuchana, potrzebuję empatii - coraz bardziej. 

Tak więc wybieram zaspokojenie swojej potrzeby bycia wysłuchaną – niestety moimi słuchaczami stają się dzieci. Co za nieszczęsny pomysł, jak się za chwilę o tym przekonałam. Moje dzieci, owszem, zaczynają mnie słuchać: zrzędzę i narzekam, że przecież już od 19-stej do nich mówię i nic, a teraz to chcą jeszcze mnóstwo rzeczy ode mnie, a ja chcę odpocząć, mieć chwilkę dla siebie, pobyć sama ze sobą (co jest zupełnie naturalne - każdy tego potrzebuje i matki nie są tych potrzeb pozbawione). I takie tam, że troszczę się o to, by się wysypiali, no bo rano wstają ok 7 i wcale łatwo im to nie przychodzi itd. Itp. Gadam i gadam i nic, nic to nie pomaga, coraz gorzej się czuję. Widzę smutek na ich buziach, słyszę przepraszam i nie czuję, by mi na ich „przepraszam” zależało. To musi być coś innego.

Nagle mnie olśniło:

UCZUCIA I POTRZEBY DZIECI


"Czy jak mówiłam (narzekałam przed wami) to czy było wam smutno, bo chcieliście zrobić to, o co proszę i jednocześnie chcieliście się jeszcze pobawić, bo nie czuliście zmęczenia, nie chciało się wam w ogóle spać?"

Uczucie smutku-potrzeba zabawy i autonomii-decydowania o sobie, potrzeba współpracy. Wielość potrzeb w jednym czasie i trudności z wyborem tych, które są dla mnie ważne. Dzieci z natury wybierają siebie. My dorośli potrafimy już siebie odłożyć na później.

Okazuje się, że tak. Oni już niewiele mówili. Mnie to zdanie pytające, skierowane głośno do nich,  dało wiele do myślenia. Dało mi też wewnętrzny spokój i radość, bo odkryłam, że oni chcą współpracować równie silnie jak móc samodzielnie o sobie decydować. Jeszcze potrzebują czasu i doświadczenia, by umieć wybierać i z siebie rezygnować. Mają na to jeszcze kilka lat. Obym tylko o tym pamiętała, że to nie jest ich złośliwość, tylko zwyczajny etap rozwojowy. Obym umiała znaleźć takie strategie, które są wzbogacające dla mnie i dla nich.

UCZUCIA I POTRZEBY DOROSŁYCH

A ja swoje POTRZEBY też mam:

Chwilami czuję ogromne zniechęcenie, bo chciałabym mieć jasność, co do moich potrzeb, tak by wiedzieć jak je zaspokoić. Chciałabym wiedzieć, że dam radę znaleźć strategię, że nie muszę się bać, nie będę panikować, bo na pewno znajdę sposób. Czasami ogarnia mnie strach na samą myśl, że nie ma przede mną jasnych strategii. Wydaje mi się wtedy, że jest tylko jedno wyjście i od razu wiem, że nie skuteczne a i, tak z braku innych, podświadomie go wybieram. 

A więc tak, potrzebuję współpracy, sprawczości i łatwości. Mówię, idźcie się kąpać, ja dokończę kserowanie (na prośbę córki). Skończę za 5-10 min, wy też i spotkamy się wieczorem u Was w pokoju, by się poprzytulać, poczytać razem książki, by po prostu razem z nimi być, jeszcze na koniec dnia.

STRATEGIE:


Co można zrobić, by sytuacja się nie powtarzała?

Już pojawienie się tej sytuacji i refleksja nad nią daje większe szanse na to, że następnym razem będzie bardziej korzystnie dla obu stron.  Kolejnym razem być może posłucham intuicji i uciszę się zanim będzie za późno. Zadzwonię do zaufanej osoby i się wygadam. Wezmę kilka głębokich oddechów. Wyjdę do kuchni lub łazienki.

Dam sobie empatię: posłucham swoich uczuć, wypowiem je w myślach. Ponarzekam sobie w swoim sercu.

Wezmę swój zeszyt rozterek i napiszę w nim wszystko to, co mnie trapi-przynajmniej ochłonę, dojdę do siebie, a nóż rozum mi wróci. Tak, tak, bo pod wpływem tracę rozum, zresztą każdy. Kiedy zalewają nas emocje, nie potrafimy myśleć logicznie. Dlatego potrzebujemy ochłonąć i każdy zapewne ma na to swój własny pomysł. Oby był on taki, by nie krzywdził NIKOGO: ani siebie, ani drugiego.

Jeszcze jedna STRATEGIA: modlitwa, oddanie wszystkiego tego, co się dzieje Bogu. Skupienie się na rozmowie z Panem, daje nam czas na kontakt z własnym wnętrzem, z duchem mieszkającym w nas. To kolejny sposób, by ochłonąć i odnaleźć siebie, by dać sobie empatię i być może proces poszukiwania strategii, będzie łatwiejszy.

poniedziałek, 24 listopada 2014

"Bogaty....kto daje"


Inspiracja do napisania tego tekstu powstała w wyniku doświadczeń weekendowych, złożonych, wielu i bardzo mnie wzbogacających. Bardzo się więc cieszę, że się pojawiły. Dzięki Ci Panie, że otworzyłeś moje oczy i serce. Dzięki, że posłałeś do mnie swoich "Aniołów."

Jedną z inspiracji było wydarzenie na FB, które zainicjowało DoM Dobre Miejsce. Dzięki niemu już teraz wiem, jak wykorzystam ten dar, który widać na moim zdjęciu powyżej. Będzie stał na kuchennym parapecie i przypominał mi, o tym, że warto dawać prosto z serca.

Dla mnie, te słowa Św. Jana Pawła II, mają znaczenie dużo głębsze, niż na pierwszy rzut oka by się wydawało. Myślę sobie, że nie chodzi tylko o dawanie prezentów, składanie jałmużny, czy coś w tym stylu, choć to oczywiście też, nie chcę temu umniejszać. Po prostu akurat teraz mam w sercu potrzebę bycia. Bycia z kimś, kto tego potrzebuje i dla kogo mogę = CHCĘ

CHCĘ ZMIENIĆ SWOJE PLANY


Chcę odłożyć swoje potrzeby i spotkać się z kimś, kto czuje się samotny

To może być moje dziecko, które akurat dziś nie potrafi samo zasnąć, a może, chce by mu poczytać, czy się z czegoś zwierzyć.
To może być ktoś, kto ucieszyłby się, gdybym zadzwoniła, nawet o 22-ej, jeśli wiem, że nie śpi.
A może znajdę w wirtualnym świecie samotnego przyjaciela, któremu rozmowa z drugim człowiekiem przyniesie odrobinę ciepła.

Chcę wyjść na przeciw tym, którzy sami prosić już nie potrafią. Odwiedzić, zadzwonić, zaprosić.

Chcę pójść za głosem serca i "Anioła" który podpowiada mi, że ktoś z kim może nie mam bliskiej więzi, potrzebuje rozmowy i zbudowania tej więzi. Nie chodzi o robienie czegoś na siłę, czy z powinności lub wyrzutów sumienia.Chodzi o to, że czasami warto pójść za intuicją, za myślą, która się pojawia: "że może ktoś czeka, a może ktoś by się ucieszył z zaproszenia na herbatę". Nie zawsze za tym idę. Uczę się, zmieniam to i coraz częściej słucham siebie. Odnajduję w sercu to, co go porusza, takie myśli, dzięki którym czuję, że chce się żyć, że warto coś zmienić, coś zrobić i idę za tym. Od razu. Nie czekam, bo potem mogę znaleźć milion wymówek, by się rozmyślić, a wtedy to już pozamiatane.

To czasami dzieje się wbrew naszej wygodzie. Burzy nasz komfortowy świat, w którym wszystko jest jasne i przewidywalne. Nagle może się okazać, że konieczne będzie odsłonięcie naszych uczuć i pokazanie prawdy o sobie. Co więcej, godząc się na wejście w świat drugiego, przyjmujemy jego uczucia i widzimy potrzeby, których czasami nie potrafimy przyjąć, zrozumieć, zaakceptować, czy zaspokoić. Nie umiemy podpowiedzieć jak to zrobić, albo zwyczajnie nie warto tego robić, bo w rozmowie nie o rady chodzi. To wymaga dużej elastyczności i przede wszystkich pozostawienia siebie na boku i otwarcia się na rozmówcę. Bo słuchanie i milczenie bywa sztuką.

To wszystko odnosi się zarówno do dzieci jak i dorosłych, zwłaszcza jeśli są w silnej potrzebie bycia wysłuchanym, jeśli potrzebują tylko empatii.

"Niewiarygodne, jak wiele można zdziałać samą empatią. Wprawdzie nie rozwiązuje ona problemów, ale sprawia, że proces poszukiwania rozwiązań staje się znośny"
Marshall B. Rosenberg "W świecie porozumienia bez przemocy."

Brak empatii powoduje, smutek, żal, a może nawet frustrację, złość. Pod wpływem takich uczuć, człowiek może sobie myśleć, że jest samotny, że tak się właśnie czuje, choć uczucia w rzeczywistości mogą być inne.

Za samotnością być może stoją takie potrzeby jak: bliskości, ciepła, miłości, bezpieczeństwa, wsparcia, współdzielenia (swych radości i trosk z kimś bliskim),
współodpowiedzialności (wiem, że mogę na tego swojego człowieka zawsze liczyć)
przynależności (mamy swoje wspólne miejsce, przestrzeń, mamy siebie)
wspólnoty, akceptacji, troski, zaufania...a może dużo, dużo więcej. Tak trudno jest żyć samemu i tak bardzo potrzebujemy siebie na wzajem.

Te moje słowa mają być rodzajem empatii dla wszystkich tych osób, które czują się samotne. Czasami samotnym można czuć się w tłumie ludzi. Można mieć rodzinę, dzieci, męża, a czasami lub nawet stale odczuwać samotność. Myślę, o wszystkich tych, którym jest ciężko, bo są rzeczywiście sami, nie mają znikąd wsparcia, a przynajmniej nie jest ono takie, jakiego potrzebują.

Usprawiedliwienie: jeśli empatii było za mało, to poniższego zdania nie warto czytać:

Wydaje mi się, że są osoby, które chętnie, by pomogły, choć nie robią tego, bo nie mają świadomości, że są potrzebne, bo nie potrafią lub robią to nieumiejętnie. A może pomagają, ale na znalezienie odpowiedniej strategii zaspakajania tak wielu potrzeb konieczny jest czas (zaspakajanie potrzeb to codzienność, to proces)

czwartek, 20 listopada 2014

Mieć czas dla kogoś to znaczy kochać go

Zdjęcie pochodzi z : http://facebog.deon.pl/masz-czas/


Mieć czas dla kogoś to znaczy kochać go. To zdanie dało mi do myślenia. Czy to znaczy, że kiedy gotuję obiad, prasuję, sprzątam, pracuję, wybieram szkolenie zamiast weekend z rodziną, to nie kocham?

Takie hasła, zdania, myśli czasami wymagają wyjaśnienia. Właściwie to ja chyba mam potrzebę podzielenia się swoją refleksją. 

Przychodzi mi do głowy zdanie "miłuj bliźniego swego jak siebie samego". Wydaje mi się, że nie kochając siebie trudniej może nam być pokochać drugiego. Kochać siebie: nie osądzać, nie krytykować, ale być bacznym obserwatorem i dawać sobie prawo zmiany, rozwoju, popełniania błędów. 

W kontekście ofiarowania swojego czasu drugiemu - jeśli ja sama okradam się z czasu dla siebie, na to co dla mnie ważne, na kontakt z samą sobą, na odpoczynek, na zaspokojenie swoich ważnych potrzeb, to czy będę w stanie dać drugiemu prawo do tego samego? Nie chodzi mi tu o to, by stać się egoistą. Raczej by brać pod uwagę zarówno swoje potrzeby jak i potrzeby drugiego. O ile to możliwe zaspakajać je jednocześnie, czy chociażby o nich mówić. Jeśli więc dziecko chce się ze
mną bawić w momencie, kiedy właśnie potrzebuję odpocząć to czy mam odłożyć siebie na półkę i zająć się dzieckiem ostatkiem sił? A co w sytuacji kiedy siedzę przy komputerze i próbuję napisać artykuł, którego napisanie odkładam już od miesiąca. To dla rodziców pracujących w domu odwieczny problem-odnaleźć się w hałasie i prośbach o 100% uwagę dzieciaków: a to głód potomkom doskwiera, a to baterie do zabawki potrzebne, a to posłuchaj mnie właśnie teraz, a już o spokojnej rozmowie przez telefon-zapomnij, no chyba, że zamkniesz się w łazience lub na strychu (o ile strych nie jest bawialnią)

Moje potrzeb są ważne. 

Są tak samo ważne jak potrzeby dzieci, męża czy kogokolwiek innego. To, o co chodzi to przede wszystkim i na dobry początek je sobie uświadomić, wsłuchać się w swoje uczucia i powiedzieć o tych potrzebach: albo sobie (o ile to wystarczy) albo głośno, nawet przy czy do dziecka, nie po to by obarczyć je odpowiedzialnością za ich zaspokojenie-nie, za to odpowiadam tylko ja sama. Innych mogę prosić o pomoc, najlepiej innych dorosłych. Owszem dzieci też czasami pomogą, ale nie można tego od nich wymagać. Póki co to oni potrzebują naszej pomocy w zaspakajaniu potrzeb. Samo powiedzenie o tym czego chcemy czasami pomaga, a czasami nie. Jeśli nie to mogę spróbować znaleźć taka strategie, która zaspokoi i moje potrzeby i dziecka. Nie warto stale z siebie rezygnować, bo potrzeby się o siebie upomną i to w najmniej odpowiednim momencie, a wtedy może to doprowadzić do raniących reakcji: do krzyku, kłótni, wyrzutów sumienia, a jeśli one się pojawiają to znaczy, że po drodze wybraliśmy coś co nam nie służy, co nie wzbogaciło ani naszego, ani dziecka życia. 

Dla mnie więc to zdanie ma wartość w sytuacji, kiedy darzymy miłością i ofiarujemy czas, uwagę, uważność na to, co się dzieje zarówno w nas samych jak i w drugim i to zazwyczaj dotyczy sytuacji które dzieją się jednocześnie. 

Ten czas ofiarowany to może być chwila na wgląd w siebie czy drugiego, w to co się czuje i co jest ważne tu i teraz.

Potem przychodzi czas na wybory. Czy widzę jakąś przestrzeń na jednoczesne zaspokojenie potrzeb, czy też mam w sobie zgodę na chwilową rezygnację z siebie na rzecz drugiego i dar serca dla niego. 

Między BODŹCEM a REAKCJĄ jest przestrzeń, w której dokonujesz WYBORU.  

środa, 19 listopada 2014

Kalendarz dla Kubusia




Fajnie jest dostawać prezenty. Wydaje się jednak, że znacznie więcej radości przynosi ich ofiarowanie.

Tak więc jeśli ktoś ma ochotę ofiarować odrobinę swojego serca, to polecam akcję Ani z Beskidzkiej Mamy

Anię poznałam w zeszłym roku na jarmarku świątecznym w Bielskiej Wyższej Szkole Tyszkiewicza. Pojechałam, spotkałam się z nią, zamieniłyśmy tylko kilka zdań. Byłam tam późno i jarmark już się zwijał. Nie było okazji do dłuższej rozmowy. Mimo to, nadal jesteśmy w kontakcie. Cieszę się, że wtedy tam pojechałam, bo teraz mogę się odrobinę zaangażować w to wspaniałe dzieło! Wyobrażam sobie, że Ania włożyła w to masę pracy i zaangażowania, bo wiecie, takie akcje pięknie wyglądają, ale same nie powstają. Za tym stoją ludzie.Jasne oni to chcą robić, to jest ich dar serca, a jednocześnie wiem, że:

"bez pracy nie ma kołaczy"

Tak więc WIELKIE UZNANIE i oby takich akcji PROSTO Z SERCA był coraz więcej

Rok temu też były kalendarze i w tym roku są. Zachęcam do zakupu. Zbieram zamówienia na mojego maila:

kasia@czarnota.eu

i dla osób z Żywca i najbliższej okolicy gwarantuję ich dowóz.

O CAŁEJ AKCJI I JEJ SZCZEGÓŁACH POCZYTAJCIE TUTAJ:


Kalendarz dla Kubusia

wtorek, 18 listopada 2014

Kłótnie powracają jak bumerang, czyli jak sobie poradziłam z uczuciami i czego potrzebowałam

Temat kłótni z rękoczynami na pierwszym planie powraca jak bumerang. Wydawałoby się, że po przeczytaniu tylu książek, po odbyciu szkoleń i warsztatów, nawet po poprowadzeniu kilku spotkań dotyczących właśnie trudnych emocji, potrafię sobie poradzić z agresją i złością u dzieci.
Dzisiejszy wieczór pokazał, że z tym moim radzeniem sobie nie jest tak, jakbym chciała by było. Kiedy zobaczyła szarpaninę moich pociech, ba nawet regularną bitkę, to poczułam jakby mnie ktoś za serce ścisnął i zatrzymał w miejscu.

UCZUCIA

jakie mnie ogarnęły to smutek i totalna, totalna bezsilność, bezradność, a nawet rozpacz. Ogarnął mnie paraliż. Stałam i patrzyłam z rozdziawioną buzią i przerażeniem w oczach i sercu. A walka trwa, jedne biega za drugim. No bo wszak trzeba uciekać, kiedy się odda ostatni strzał w ramię, by wyszło na moim. No jest to dość podobne do zabawy w Berka, z tym, że tu nie ma forów i chodzi o wygraną. Naglę się starli, dopadli się wzajemnie za ramiona i już myślałam by wystartować, kiedy nagle zobaczyłam uśmiech na jednej z walczących twarzy. No ale pamiętajmy, że mnie wtedy do śmiechu nie było. Co innego teraz, kiedy emocje opadły, potrafię o tym pisać nawet z nutką humoru. Chwilę wcześniej na mojej twarzy rysowała się

ROZPACZ I BEZSILNOŚĆ.

No i zbiegły się nasz oczy! Moje pełne SMUTKU, a może nawet już ZŁOŚCI i dzieci-już pełne uśmiechu. I czar zniknął. Zapanowała atmosfera grozy i powagi. A było tak blisko do zrobienia z tego niezłej zabawy. Ale cóż, okno mojej duszy pokazało im co o tym myślę i co czuję. Chyba ich to przeraziło. A może coś innego. Nie wiem, nie mam teraz jeszcze pojęcia co się stało. Rozeszli się-jedno wróciło do zabawy, drugie uciekło w jakieś jemu tylko znane, bezpieczne miejsce. Zapewne, jak to u dzieci bywa, szybko zapomnieli o tej drobnej sprzeczce. Nie to co mama. Mama jeszcze długo pozostała ze swoimi uczuciami i te emocje ją tak zalały, że nie miała pojęcia o co jej chodzi. Aż do czasu kolejnego "ataku" band - mandy. Zaczęły się pytania o to czy mogą coś obejrzeć, czy mogą to i tamto. A mama potrzebowała czasu i przestrzeni na dojście do siebie. Na znalezienie odpowiedzi na pytanie:

skąd wzięły się te uczucia, PO CO one się pojawiły, CZEGO ja chcę-POTRZEBUJĘ?

POTRZEBY

Wydawało mi się, że potrzebuję ŁATWOŚCI w byciu z dziećmi. Każdy rodzic wie, że nie zawsze to takie łatwe i piękne być z dzieckiem, że czasami my mówimy, a one nie słyszą, my prosimy, a one chcą czegoś zupełnie innego. Wykorzystaliście już wszelkie znane wam na dany moment strategie dotarcia do dziecka i nic. Jest wieczór i chyba już nie masz głowy na to, by być kreatywnym i w zabawowy sposób nawiązać z dzieckiem relację. Nie chcesz krzyczeć, nawet na to nie masz już siły, zresztą wiesz doskonale, że nie tędy droga. Co prawda możesz otrzymać upragniony posłuch i współpracę (bo o łatwości nie ma tu mowy), ale nie o to Ci chodzi by strachem wymuszać coś od dziecka. A jakie potem ma się wyrzuty sumienia. A więc to odpada. Na ten haczyk nie daję się tym razem złapać. Ponieważ cały czas czuję tą przenikliwą bezsilność, to zaczynam mówić do nich wszystkich razem, że:

"czasami jest mi po prostu trudno. Nie mam już pojęcia co zrobić i jak mówić. Że tak bardzo potrzebuję, by ten kontakt z nimi był dla mnie łatwiejszy, ale dziś już nie mam siły i pomysłu co zrobić."

No i złapały mnie - łzy za gardło, ścisnęły i zatkały mi mowę. No i może dobrze. Co za dużo to nie zdrowo. Powiedziałam, że idę pod prysznic i do łóżka odpocząć. W łazience jeszcze tylko przez chwilę łzy płynęły. Potem przyszła myśl, że tak, przydałaby się taka łatwość działania. Wiedzieć co robić i by to się zawsze sprawdzało i nie krzywdziło NIKOGO. Ale nie ma co brnąć w potok łez-wszak stres szkodzi zdrowi. Jakoś dziś to zdanie, które nagle mnie naszło, bardzo mi pomogło. Wzięłam prysznic, co prawda z lekką obawą, że jak wyjdę, to zacznie się proszenie mnie o milion rzeczy, a dziś akurat

POTRZEBUJĘ CISZY, SPOKOJU, ODPOCZYNKU i chwili na pomyślenie NA ODNALEZIENIE SIEBIE, na zaglądnięcie w głąb siebie. I co tu zrobić,, by we własnym domu, pełnym dzieci (wiem, troje to jeszcze nie tak dużo) znaleźć przestrzeń dla siebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko półgłosem i ze łzami w oczach:
"Jezu, tak mi ciężko, ja już nie wiem co robić, by przestali się tłuc. Pomóż". No i prośba została spełniona. Wyszłam a tu w domu cisza-jakby już spali. A oni z tatą coś oglądali. Ps. prosiłam też Boga: "spraw, by mąż mi pomógł", bo nie chcę go dziś prosić, bo i w tej relacji też potrzebuję ŁATWOŚCI, tak by czasem coś się zadziało poza moimi prośbami. No i stało się. Weszłam, zabrałam laptop, uciekłam do łóżka. Mąż tylko zapytał: "co chcesz jeszcze pisać" a ja na to: "no" i poszłam i piszę, to co teraz wydaje mi się dużo łatwiejsze i nie takie straszne jak jeszcze 30 minut temu.

DLACZEGO?

Bo poszłam za swoimi uczuciami.
Znalazłam to, o co mi chodzi.
Odkryłam, że pojawiają się oczekiwania wobec siebie samej: by zawsze zaradzić, by zawsze nieść pomoc i ratować dzieci. Nie jest to możliwe. Nie chcę tego i nie chcę tych oczekiwań. W zamian za to wolę wiedzieć, że czasami się pokłócą i jednocześnie "w ogień by za sobą wskoczyli". Czasami znajdę sposób - strategię na działanie od razu, a innego dnia mogę jej nie widzieć. Nie ma co panikować.
UCZUCIA to nie ja, one są, pojawiają się i znikają. Potrzeby są i czasami wiem jak je zaspokoić, a czasami nie. Mogę myśleć, szukać, mogę się nawet bać, że się nie uda. Mogę czuć to, co czuję, bo jestem człowiekiem. Chyba ta BEZSILNOŚĆ mnie przeraziła i ogarnął mnie STRACH, bo nie widziałam NADZIEI, bo POTRZEBOWAŁAM BEZPIECZEŃSTWA, i JASNOŚCI że sobie poradzę, że wiem co robić, że znajdę drogę, którą mogę bezpiecznie razem z dziećmi iść.

A i jeszcze jedno: oceniałam siebie i narzuciłam sobie powinność: Ja muszę umieć sobie radzić z kłótniami dzieci, skoro o tym tyle czytałam, piszę o tym i prowadzę na ten temat warsztaty dl innych rodziców. No jakim ja jestem wzorem. No takim właśnie, że nie jestem ideałem, że zdarza mi się zrobić coś, co wcale nie służy ani mnie, ani dzieciom. Każdego dnia wstaję na nowo i staram się żyć świadomie i poddaję się refleksji (ona właściwe mnie nachodzi nieustannie). Robię coś a potem widzę, że można inaczej i zmieniam się-codziennie. To nie jest tak, że raz się czegoś nauczyłam i już mam spokój do końca życia. To tak nie działa, to jest nieustanny rozwój. To jest proces. Wcale nie łatwy. A co tam - baaardzo trudny i jednocześnie dający wiele radości. Czasami męczący, czasami pod wpływem emocji chce się to wszystko rzucić, tyle, że ja nie mam do czego wracać. Owszem zdarzy się, że z rozpędu zadziałam rutynowo jak autopilot i sięgnę po raniącą strategię. Jednak ja nie chcę tego robić świadomie ani wybierać takiego działania. Jednocześnie mocno podkreślam, że nie wybielam się i przyznaje, że jest jeszcze wiele do zrobienia, do zmienienia i każdego dnia widzę to w coraz to drobniejszych sprawach. Teraz widzę, że to, co było kiedyś (krzyk, osądy, manipulacja, karanie i nagradzanie, zmuszanie) nam nie służy. Moja nieustanna zmiana mnie cieszy i widzę efekty w postaci coraz lepszych relacji z dziećmi i innymi ludźmi. Wiem, że jest to proces, który będzie trwał tak długo, jak długo będę żyć, bo życie płynie i przynosi nam co dzień coś nowego.

Nie warto się zrażać tym, co czasami się nie uda! Bo przecież możesz się zmienić.

"Bądź tą zmianą, którą chcesz widzieć w świecie."

piątek, 7 listopada 2014

Jak pies z kotem, czyli kłótnie w rodzeństwie


Pamiętam z własnego dzieciństwa reakcję rodziców na moje żale dotyczące tego, że z kimś się pokłóciłam. Nie podobała mi się ta reakcja. To było zwyczajne zbywanie dziecka.

Zdania typu:
nic się nie stało,
nie przesadzaj,
nie płacz albo
wy tylko się kłócicie a za chwile godzicie
wydawały mi się straszną niesprawiedliwością i budziły we mnie okropną złość i rozgoryczenie

Teraz z perspektywy rodzica widzę, że być może rodzice moi potrzebowali wtedy spokoju, ciszy, zgody między rodzeństwem, łatwości. Wtedy jako dziecko byłam ze swoim żalem, smutkiem, złością pozostawiona sama sobie. I niby co miałam zrobić??? Nikt mnie nie chciał słuchać. Więc co obrażasz się, wychodzisz, krzyczysz, płaczesz, bijesz itp. Różnie to bywa.

To tak jakby do dorosłego przyszedł jego przyjaciel i powiedział:  "Hej słuchaj mam taki problem...." a ten na to: "a wieź przestań, nic się nie stało, nie narzekaj".

Chcę tu mocno podkreślić, że to wcale nie jest łatwe wysłuchiwać tych dziecięcych kłótni i patrzeć na ich bitki.To jest mega męczące. To jest zapalnik,który uruchamia nasze potrzeby: spokoju, odpoczynku, zgody w rodzinie, szacunku, łatwości (by tak spędzić choć jeden dzień bez kłótni).

Co więc robić? Co ja robię?

No po pierwsze to zdarza mi się zapomnieć, że te kłótnie są dzieciom potrzebne, że mogę im zaufać, że potrafią się ze sobą dogadać i że ja nie muszę stać na straży każdej ich relacji, że nie jestem kołem ratunkowym.

Zdarza mi się sięgać do tego co rutynowe, co wyniosłam z własnego dzieciństwa, czyli mówię:
"przestańcie się kłócić"

Zdarza się też, że sobie przypomnę, że jeśli coś nie działa, czyli zdanie "przestańcie się kłócić" ewidentnie straciło na mocy, to wówczas warto wymyślić coś innego.
I tu bach! Mam!
Przecież mogę ich po prostu każdego z osobna posłuchać:

I tak mówi jedno dziecko, swoją wersję, swoje żale, swoje racje i czasami poprzez łzy, czasami poprzez krzyk i to jest dla mnie ok. Ja TYLKO SŁUCHAM, aktywnie i z sercem. Zgaduję co ono czuje i czego potrzebuj. Nic nie mówię, no może tylko aha, hmmm, no może dorzucę parafrazę, krótką, jednowyrazową, tak by zbytnio nie przeszkadzać mówiącemu.

I zaraz zaczyna mówić drugie. Może nawet mówią jednocześnie, więc zapewniam, że chcę posłuchać obu. I tak się dzieje, oni mówią ja słucham. Nie narzucam sobie konieczności znalezienia rozwiązana (bo ufam, że im się uda). Nie chcę doradzać, a jeśli nawet to siedzę cicho, bo oni chcą się tylko wygadać, tak jak ja czasami, wtedy kiedy idę do przyjaciółki i mówię, co mi na wątrobie leży i nic więcej nie chcę, tylko być usłyszaną. Jeśli chcę rady, to mówię, że jej potrzebują i dzieci też to mogą zrobić o ile ich tego nauczymy.

Czyli najpierw SŁUCHAM, potem (czasami to "potem "następuje po kilku godzinach czy dniach, a innym razem po 10 minutach) pytam czy mają już jakiś pomysł co zrobić, a może chcą usłyszeć mój pomysł, moją radę. Warto się o to zapytać!!!

Wiecie, poczułam niesamowitą ulgę i zaraz potem radość. Bo ja im bardzo chciałam pomóc się dogadać i pomogłam słuchając każdego z osobna. W tym też jest to ciekawe, że oni tego też słuchali. I nikt nie przerywał. Jedna wersja potem druga. Obie przyjęte z szacunkiem i pełną akceptacją. Każdy bowiem może widzieć to, co się dzieje w swój jedyny i niepowtarzalny sposób. I takim sposobem to samo zdarzenie ma różne wersje. Znacie to? Prawda, że dotyczy to także naszych dorosłych spraw? No i u dzieci jest tak samo.
Jedno zdarzenie a dwie wersje. I ok, niech tak będzie.

piątek, 24 października 2014

Pozwolnie na płacz

Czy rolą rodzica jest za każdym razem natychmiast poradzić sobie z płaczącym dzieckiem, uspokoić je, sprawić, by jak poprzez dotknięcie zaczarowanej różdżki, płacz zniknął?
Czy będę dobrą mamą, kiedy nabędę tą umiejętność?
Czy to jest wpisane w moją rolę?

Kulturowo i społecznie akceptowane jest właśnie to, by matka/ojciec/rodzic/opiekun posiadali tą umiejętność "uciszania dziecka".

Ogólnie rzecz biorąc płacz zwyczajnie jest przez ludzi trudny do przyjęcia. Od razu chcemy pocieszyć, sprawić, by dobry nastrój powrócił. I nie ma w tym nic złego. To jest jedna z ludzkich potrzeb, by wzbogacać życie innych. To też nasze neurony lustrzane tak nami "rządzą", że kiedy ktoś płacze to i my odczuwamy dyskomfort, a kiedy ktoś się śmieje, to nas tym swoim śmiechem zaraża.

Jednocześnie chcę powiedzieć, że czasami bywa tak, że sami sobie narzucamy zadania niemożliwe do wykonania. Bywa, że płaczący nie potrzebuje pocieszenia ("no już nie płacz"), przynajmniej nie od razu.
W chwili płaczu, zwyczajnie płyną łzy, gardło się ściska i jedyne czego nasz organizm potrzebuje to zwyczajnie to z siebie wyrzucić, wypłakać. Dzieci, choć mam wrażenie, że dorośli również, do tego "wypłakania" potrzebują jeszcze "lustra" i to najlepiej w postaci bliskiej, zaufanej osoby. I oby taka znalazła się w danej chwili pod ręką.

Oby, w chwili płaczu, obok dziecka była mama, tata, ukochany opiekun, ciocia, nauczyciel, ktokolwiek z kim dziecko ma wykształconą bliską więź. Ktoś kto będzie zwyczajnie stał, siedział, słuchał płaczu, gorzkich słów, był z dzieckiem w milczeniu lub przytulał.

A czy nie macie wrażenia, że i My - Dorośli też właśnie tego potrzebujemy, tyle, że czasami głupio się przyznać, bo to wstyd, bo narażamy się na powiedzenie o sobie prawdy i tym samym boimy się zranienia i oceny???

Obyśmy zawsze mieli takie poczucie, że przed tą bliską osobą zawsze się mogę otworzyć i popłakać, bo wiem, że ona po prostu ma siłę przyjąć mój płacz, że się go nie boi, że będzie jak "żywe lustro".

Po takim płaczu wszystko wydaje się łatwiejsze. Przychodzi ulga, czasami pojawiają się nieoczekiwane rozwiązania kłopotów, a to co najważniejsze, to czujemy, że możemy być sobą, ze wszystkimi uczuciami, bo ktoś nas KOCHA tak po prostu BO JESTEŚ.

Dlatego więc moje dzieci nie chcą słuchać o rozwiązaniach problemów, kłótni, wtedy kiedy płaczą, gdy czują złość, bezsilność itp. ponieważ one potrzebują wyrzucić z siebie te emocje w bezpieczną przestrzeń - DOM.

I nie pomaga płacz w swoim pokoju, na swoim łóżku jeśli obok nie ma mamy lub taty. Nawet jeśli w ferworze emocji chowają się przed światem, to pozostaną w ukryciu tak długo, dopóki ich nie znajdziemy. Ja nie chcę ich zostawiać samych, My wybieramy bliskość. Szukamy ich, wyciągamy z ukrycia. Codziennie, na nowo. To jest praca do końca życia, dająca radość, choć trudna, czasami niosąca bezsilność, smutek, bezradność. Praca, którą chcę codziennie podejmować, bo czuję całym sercem, że warto. W nagrodę mam przytulenie, a czasami bezradny płacz, na który nie ma rady poza BYCIEM z dzieckiem i pozwoleniem mu na wypłaczenie się. Bywa, że po płaczu nawet uśmiech się nie pojawia i to jest teraz dla mnie naturalne i mam w sobie na to zgodę. Już z tym nie walczę.

Teraz już wiem i czuję całym swoim sercem, że płacz i smutek to część ludzkiego życia, na który mam w sobie pełną zgodę.

Już nie muszę starać się sprostać ideałom - stereotypom "dobrego wychowania grzecznych, cichych i zawsze uśmiechniętych dzieci" czy bycia taką zawsze uśmiechniętą, wszechwiedzącą mamą. Tak nie jest, ja codziennie robię coś, co przynosi mi refleksję po fakcie pt. "o rzesz...a może było inaczej". I bywa, że czuję smutek też i płaczę i obym zawsze pamiętała, miała to w nawyku, że nie ma co się z tym kryć.

Ah i jeszcze jedno! Warto, by i tata się łez nie wstydził. Chłopaki też płaczą, to też ludzie tacy sami jak kobiety i dzieci, mają te same uczucia. Ok różnimy się sposobem ich okazywania i właśnie dlatego mamy masę mężczyzn (kobiet zresztą też), którzy nie radzą sobie z własnymi emocjami, z ich rozpoznawaniem, nazywaniem, okazywaniem, bo kiedy byli małymi chłopcami to wmawiano im między innymi, że:
"prawdziwi mężczyźni nie płaczą", że nie wolno płakać, że są "beksami".

To najbardziej męska rzecz (w oczach kobiety) zobaczyć łzy na twarzy mężczyzny.

czwartek, 23 października 2014

Maamooo tak bardzo nie chce mi się iść jutro do szkoły

Dziecko:
"Mamooo??? A czy Ty lubiłaś chodzić do szkoły?"
Mama:
"Tak" (na prawdę raczej to lubiła i teraz zdarza mi się tęsknić za tymi czasami)
Dziecko:
"A czy lubisz pracować"
Mama:
"Tak"
Dziecko:"To dziwne"

No i tak to na chwilę zostało. Mnie oczywiście zaświeciła się lampka alarmowa, że może jakieś szkolne kłopoty. Jak to matka z grubej rury od razu!

Chwil później:

Dziecko:
"Maamooo tak bardzo nie chce mi się iść jutro do szkoły. I na nic nie mam czasu, nawet bajek nie mogę pooglądać. Jutro nie idę do szkoły"

Mamo:
"OK, to może pójdziesz i powiesz jutro, że już nigdy więcej nie przyjdziesz"
Dziecko:
"Super. I będę robić co będę chciała."
Mama:
"I nikt nie będzie Ci mówił co masz robić"
Dziecko:
"Nie będę się już nigdy myła"
Mama:
"Ok, a co będziesz robić"

I tu popłynęła rzeka marzeń. Z pokoju przybiegła siostra, równie mocno rozmarzona. Pomysły były chociażby takie, by doba miała 48 godzin, by całymi dniami przebywać z końmi, by nic nie robić, oglądać bajki i cały czas się bawić.
Siedziałyśmy sobie. Ja i Ona na moich kolanach i siostra skacząca z radości, z buzią rozpromienioną marzeniami. Było cudownie i radośnie.

Potrzeby zaspokojone-poprzez chwilę marzeń, bez ocen i pouczeń, bez strachu i moralizowania. Puściłam wodze fantazji i temat niechęci przed szkołą miną. Na chwilę....

Wystarczyło się chwilę pobawić w marzenia.

A ja, mama, dorosła osoba, o czym ja marzę???


środa, 22 października 2014

Zgoda na autentyczność

Szpital, ból, strach, niepewność, z dala od rodziny, od bliskich - czy z takich rzeczy można się cieszyć, czy można czuć wdzięczność i radość???

No może nie tak od razu, no może nie w chwili bólu, bo wtedy to człowiek się zastanawia jak długo jeszcze będzie boleć, kiedy i czy w ogóle zaczną działać leki przeciwbólowe. Kłębią się w głowie myśli "dlaczego mnie to spotyka", "dlaczego znowu".
Ból sprawia, że tchu brakuje, a sił na rozmowę zwyczajnie nie ma. Ja, żywa, energiczna, "Zosia Samosia" nie ma siły ust otworzyć. Trochę łzy do oczy się cisną, trochę ból zniewala. Więc nie mówię, bo łzy ściskają gardło. I zdarza się coś, co nagle sprawia, że radość wypełnia serce.

Jedno pytanie:
"smutno Ci?"

"yhy" i łzy i czujesz, że możesz sobie popłakać, że kogoś to obchodzi, że ten ktoś przyjmuje Twój smutek, łzy i ból, a Ty możesz być prawdziwa i autentyczna. Nie musisz udawać twardzielki, która doskonale znosi ból, niczego się nie boi i w ogóle jest bezproblemową, super pacjentką, która tylko zasługuje na pochwały.

Na prawdę nie musisz, nie rób tego. Warto wybrać prawdziwość, być autentyczną, pozwolić sobie na to, co czujesz.

Chcesz, by ktoś Cię odwiedził, pomimo, że musi do Ciebie jechać ponad 2 godziny-powiedz to sobie samej w sercu, pozwól sobie a Oni sami przyjdą, wyczują, że Ty tego chcesz, zapytają czy przyjechać. Więc kiedy będą pytać, powiedz to, co czujesz, czego chcesz i nie myśl, czy oni mają czas, czy to nie za daleko. Ty jesteś tego warta, by Cię kochać i się o Ciebie troszczyć. To poprzez drugiego człowieka sam Bóg się o Mnie troszczy-pozwalam mu na to zapraszam Go do swojego życia.

Czuję więc wdzięczność za wszystko, co mnie spotyka: za radość, a także za smutek i ból. Dzięki tym uczuciom i doświadczeniom bardziej poznaję siebie samą i widzę, że to JA stwarzam świat wokół mnie. Widzę, że miewałam błędne wyobrażenia na różne sprawy i to ode mnie zależy czy zechcę coś zobaczyć, czegoś się nauczyć, coś zmienić, obudzić się i zacząć żyć.

I znowu człowiek się czegoś uczy. Poprzez to doświadczenie widzę, że o miłość warto dbać: pozwolić sobie samej i drugiemu człowiekowi wejść w to, co trudne, tak w pełni, bez udawania, bez oszczędzania siebie i innych. Czasami nie chce się robić przykrości czy "dodawać zmartwień" i nie mówi się wszystkiego tym, którym się kocha. Tym samym otaczamy swoje serce szczelnym murem, do którego nie mają dostępu ani nasi bliscy ani my sami.

A jeśli chodzi o dzieci, to właśnie one potrzebują najbardziej naszej autentyczności. Potrzebują widzieć nasz ból, cierpienie, łzy, radość, zadowolenie, szczęście, bo tylko w ten sposób uczą się siebie samych.

Zgoda na autentyczność daje uczucie spokoju. Ten wewnętrzny pokój serca towarzyszy mi już od kilku dni. Ta zgoda na wszystko, czego doświadczam i chęć zobaczenia w tym głębi pozwala mi na zobaczenie siebie w prawdzie, co daje mi ufność i wewnętrzny
spokój.