Zastanawiałam się co robić, kiedy widzę/słyszę kłótnie dzieci. Na początku NIC, o ile nie dochodzi do rękoczynów, no bo wtedy, to trzeba kogucików zatrzymać! Sytuacja się komplikuje, kiedy dzieci przychodzą "na skargę". Wtedy warto wysłuchać, empatycznie słuchać, przytakiwać, broń borze nie usprawiedliwiać przeciwnika, nie doradzać. No trudna sztuka, no i ileż można słuchać??? No tak "77 razy" albo i więcej. Ok, jeśli się ma swój kubek pełny, czyli wcześniej się o siebie zadbało, wysłuchało się samego siebie, wiemy o co nam chodzi, czego potrzebujemy, to wtedy łatwiej jest słuchać innych. Pewno każdy, albo prawie każdy rodzic, włącznie ze mną, podniesie teraz larmo, że to nie takie proste. No pewno, że nie łatwe. Mega trudne, zwłaszcza, jeśli natężenie tych kłótni to przynajmniej z dziesięć dziennie. No to co robić??? No też się nad tym głowiłam. Wyjaśnię jeszcze, że jedno z dzieci, najczęściej to starsze, z większym doświadczeniem i wiedzą, atakuje słownie, a młodsze ręką, bo może czuje bezsilność, coć dodam jednocześnie, że nie jest to oczywiście reguła.
Kazania i morały nie przyniosły oczekiwanych efektów, czyli, powiem to z przymrużeniem oka, definitywnego ukrócenia kłótni. Z przymrużeniem ponieważ, choć bardzo tego pragnę, to jednocześnie wiem, że te kłótnie dzieciom są zwyczajnie potrzebne. No bo gdzie, jak nie w domu, na rodzeństwie, można w miarę bezpiecznie poćwiczyć negocjacje i nie tylko to?? No jeszcze można na rodzicach. Tak więc wiem, są im potrzebne! Tak samo jak lwom są potrzebne zabawowe walki.
A mnie czasami potrzebny jest spokój i Wam pewno też. Można wyjść-ale za często się nie da. Hahaha poza tym musiałabym być 12 godzin poza domem ;)
Tak więc, obmyślając plan, jakby sobie tu poradzić z kłótniami, wymyśliłam, przetestowałam i jest mi już lżej. Po prostu zajęłam się tym najstarszym.
RODZICIELSTWO PRZEZ ZABAWĘ....
Zaczęłam się z nią wygłupiać, śmiać, żartować. Zupełnie niezależnie od kłótni. Tak zwyczajnie, okazjonalnie i przypadkowo. A to jak zapomni odnieść talerz do zmywarki, żartuję sobie z niej, że jej "głowę urwę". Śmieje się więc i ochoczo głowę nadstawia. Przytulam ją, rzucam się na łóżko, figlujemy, siłujemy i śmiejemy.
Trwa to może 2 minutki, kilka razy dziennie i DZIAŁA!!! :-)
No może i ja czuję się, dzięki tej zabawie bardziej zrelaksowana, spokojna, wypoczęta. Na pewno zadbałam o siebie i dzieci poprzez danie nam okazji do bycia razem, do budowanie bliskości, a właśnie o to mi chodzi najbardziej. Dbam o swoją potrzebę życia w zgodzie i spokoju poprzez zabawę i czuję ulgę i zadowolenie, bo się udało.
Polecam podążanie za śmiechem. Wiele razy się to u nas sprawdziło. Uśmiech posłany nawet do koleżanek i kolegów moich dzieci zawsze łamał pierwsze lody między nami.
A ostatnio usłyszałam, że świeżo kanonizowany Św. Jan XXIII spotkał się we śnie z Aniołem, który mu podpowiedział, by nie traktował siebie samego zbyt poważnie. No i powiem Wam, że to jest to! Więcej luzu i uśmiechu.
Dziękuję Ci Boże, za to, że pokazujesz mi poprzez moje dzieci i ich zachowanie, którędy warto iść.