Pokazywanie postów oznaczonych etykietą granice. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą granice. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 maja 2021

Spotkanie on-line z Moniką Szczepanik Trenerką NVC

 Kochani! Wiecie, że działam w Fundacji Braci Golec, dlatego też dziś post o czymś wyjątkowym. O spotkaniu z Monika Szczepanik. Trenerka NVC, która opowie i z którą porozmawiamy o granicach, czyli jak mówić "NIE" i przyjmować "NIE"

Spotkanie otwarte. Piątek 28.05.2021. Zapraszamy

Spotkanie organizowane w ramach Fundacyjnego Klubu Rodzica, 
działającego w ramach Fundacji Braci Golec

link do zapisów: https://tiny.pl/rzxb7




środa, 8 października 2014

Granice - jak je wyznaczać?

Granice - jak je wyznaczać?

W Strefie Mamy - Granice

Nie ma potrzeby ich wyznaczać. One po prostu już są. Każdy z nas je ma. Rodzic je ma i dziecko po prostu każdy człowiek. To, co warto robić, to je pokazywać, dbać o nie, szanować je i przede wszystkim wiedzieć gdzie są, jakie są, co lubię, na czym mi zależy, z czym jest mi dobrze, dlaczego to, czy tamto jest dla mnie tak ważne, CZEGO POTRZEBUJĘ.

Rozmowa i wyjaśnienie co czuję i czego potrzebuję zamiast sztywnych zasad.

Nie wchodzimy do domu w butach. ZASADA
Którą łatwo obalić i która nie ma miejsca u mnie w domu w ciepłe i suche dni, bo wówczas ja sama wchodzę w butach.
Wolę więc wyjaśnić, że kiedy pada deszcz, śnieg, chcę (prośba) by bytu były zdejmowane, bo troszczę się o porządek w domu i zależy mi na czystości (potrzeba porządku i troski o dom), a mokre buty zostawiają wodę, błoto, śnieg, na drewnianej podłodze, która się od tego niszczy.

Mogą mojej prośby nie uszanować, wówczas konieczne będzie sprzątanie, może nie koniecznie przeze mnie, może ktoś kto naniósł błoto z chęcią to po sobie posprząta (jeśli nie usłyszy z mojej strony narzekań i żądań a raczej zrozumienie, że może zrobił to niechcący)

Jeśli czuję niepokój, bo moje dziecko krzyczy, piszczy, rzuca do mnie zabawką, ciągnie mnie za rękaw w czasie, kiedy ja rozmawiam z drugim człowiekiem, to warto uświadomić sobie, że coś się ze mną dzieje, tak fizycznie, w ciele i skąd się to bierze. Może czuję ścisk w żołądku, może czuję jak krew szybciej mi bije, a może pojawiają się jakieś oceniające myśli typu: "to nie wypada, by dziecko przerywało rozmowę". Cokolwiek się pojawi, warto się o to zatroszczyć, nie ignorować, nie czekać, aż miarka się przebierze.

To może mi przeszkadzać i to zupełnie normalna rzecz. Ja potrzebuję, czego? Np. spokoju i ciszy podczas rozmowy.Mogę o tym powiedzieć. "Synuś potrzebuje ciszy, chcę porozmawiać, możesz poczekać?"

Mówię od razu, nie czekam 10 minut, bo później to już wybucham.

Dla mnie w tej relacji ważny jest każdy: JA, moje DZIECKO i mój ROZMÓWCA

W określaniu (pokazywaniu, czy wyznaczaniu) granic skłonna byłabym powiedzieć, że istotne bardzo jest szanowanie granic dziecka. Jeśli ja będę go słuchać, szanować jego odmowę, poprzez chęć usłyszenia NIE i zastanowienia się co za tym stoi, to wówczas moje dziecko nauczy się szanować moje NIE.To nie znaczy, że ja mam się na wszystko zgadzać, czy moje NIE wobec dziecka to jest takie "NIE i KONIEC". To "NIE" to jest zaproszeniem do rozmowy, do dialogu, do zbudowania relacji. Ja biorę tą odmowę pod uwagę, przyjmuję trudne uczucia, jakie wiążą się z odmową.

Mówię mojemu dziecku, że chcę już jechać do domu, choć ono świetnie się bawi i mówi mi "NIE". Mówię, że widzę, że ono chce zostać i się jeszcze pobawić. Ja jednocześnie chcę już jechać, odpocząć w domu, iść spać. Mogę zaproponować zabawę w drodze do domu lub jeszcze inne rozwiązanie. Dziecko może powiedzieć NIE a ja mogę powiedzieć "chcę jechać". Bo to ja jestem rodzicem i wiem, że dziecko też potrzebuje np. odpocząć, czy ja potrzebuje zdążyć do pracy. Więc akceptując uczucia dziecka, np. złość, biorę je ze sobą i wychodzę, z empatią, ze zrozumieniem uczuć. "Tak wiem, że czujesz złość." "Jest Ci smutno, chcesz zostać?" Zgadzam się nawet na to, że dziecko płacze. Może mi jednocześnie to bardzo przeszkadzać, mogę potrzebować spokoju i mogę o niego poprosić (poprosić, znaczy tyle, że jeśli mały będzie nadal głośno płakał, no to trudno, znajdę iny sposób, by sobie z tym poradzić), mogę pomyśleć, ok płacz, czujesz smutek i potrzebujesz go wyrazić, to jest dla mnie zupełnie OK! Ja jednocześnie chcę już wrócić do domu. To jest ta moja GRANICA i tak o nią dbam, dbając jednocześnie i szanując granice dziecka. Zabieram je do domu choć ono chce się nadal bawić, bo to ja jestem rodzicem i wiem, że dziecko potrzebuje odpoczynku i wiem, że jak nie wyjdziemy za 10 minut to moje granice wytrzymałości pójdą w zapomnienie, a wówczas będzie już tylko gorzej. Szanuję dziecko w ten sposób, że akceptuję jego uczucia powstałe na wskutek przerwania zabawy. Pokazuję mu jak sobie z nimi radzić. Pokazuję, że smutek jest ok i możesz go wyrazić płacząc. Z czasem gdy dziecko staje się starsze i jest w stanie brać nas pod uwagę, nasze potrzeby, jest mu łatwiej, płacz jest łagodniejszy, może nie ma go wcale, bo był kiedyś, kiedy miało rok, czy dwa lata i wówczas był akceptowany.

czwartek, 24 lipca 2014

O porządkach, bałaganie i zabawie

Uwielbiam domy, w których....jest codzienny bałagan, tu zabawka na podłodze, tu talerzyk po kanapkach i filiżanka po kawie, tu bluza dziecięca, a tam skarpetki męża i sukienka żony. Uwielbiam, bo to oznacza, że się uwolniłam. Uwolniłam się od pedantyzmy wpojonego mi w dzieciństwie. Dziś rzadko wycieram kurze, nie sprzątam co sobotę (nie do pomyślenia w moim domu rodzinnym), podłogę myję wtedy, kiedy lepi się od rozlanego soku, no i teraz latem częściej zamiatam, bo śmieci przyklejają mi się do stóp, gdyż uwielbiam chodzić boso po zimnych kuchennych płytkach. Bo wybieram spośród swoich potrzeb: czasami coś innego niż porządek, na przykład zabawę z dziećmi, czas spędzony z bliskimi, wyjście na spacer. To nie znaczy, że żyjemy w totalnym bałaganie, a dzieci nam wchodzą na głowę i stosujemy bezstresowe wychowanie. Nie! Mówimy i rozmawiamy o swoich potrzebach, także o takiej jak współpraca i wspólne dbanie o nasz dom i dzieci wtedy wiedzą o co chodzi z tymi porządkami i po co nam to wszystko. Czasami więc sprzątamy a innym razem się bawimy, bo nie żyjemy w sztywnych ramach.

W końcu mam dom, a nie muzeum. Mam dom, w którym bawią się i bałaganią dzieci, a ja ich nie zmuszam do robienia porządków.

ZABAWA...

W zamian za to bawię się z nimi, szyję im rybki, które łowią na niby. Dzwonimy do siebie na niby, a ja realizuję ich zamówienia np. kupuję na niby śledzie i dorsze. Jest cudnie, bo jestem wolna od przymusów mojej podświadomości i od oczekiwań różnych osób. Bo oczekiwania stają się oczekiwaniami, tylko wtedy, kiedy my sobie na nie we własnym sercu i głowie pozwalamy-czasami nieświadomie.

Kiedy jestem świadoma - jestem staję się wolna, mam wybór i to nie tylko w kwestii sprzątania.

ps. fajnie było się dziś spotkać z mamą, która była zupełnie naturalna, jej dom pełen życia - a nie muzeum, z jej otwartością i zwyczajnie super się nam gadało, choć pierwszy raz twarzą w twarz. Jakbyśmy się latami znały, a właściwie dziś był pierwszy raz!

A jak już idę drogą wdzięczności, to fajnie, że Bóg dał nam takie ciała, które po chorobie dochodzą do siebie i wraca zdrowie. Dzięki Ci Panie Boże :)


Nadal czasami lubię pobyć w posprzątanym domu. Jednocześnie lubię teraz inne rzeczy, nawet odrobinę bałaganu, bo on świadczy o tym, że czasami mam inne potrzeby, że potrafię wybierać, że znam swoją hierarchię potrzeb i nią się kieruję. Posprzątany i lśniący dom to u mnie dziś nie jest priorytet!

środa, 5 lutego 2014

Dzięcięcy bunt

Co robić kiedy dziecko nie chce iść z nami do domu, bo jest mu fajnie u babci, w przedszkolu, w szkole?
My, zabierając go, mamy już zaplanowane całe popołudnie, a w dodatku jest zima i smażymy się w szatni, czekając aż dziecko się ubierze, a na dodatek młodsze rodzeństwo trzyma się nam za nogę, lub co gorsza jest tak małe, że mamy go na rękach, a w głowie huczą myśli, że się rozchoruje, bo się zgrzeje.

Jest ciężko. Jesteśmy godni, obiadu nie ma, czeka nas szybkie gotowanie, a tu nasza latorośl nie myśli popuścić i w kółko powtarza "ja zostaję". Frustracja narasta, mamy zaplanowane ważne spotkanie, chcemy więc szybko wrócić do domu, ugotować obiad, dotrzymać umowy i zdążyć na umówioną godzinę.

Co robić???

Ratunku, czuję, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Moja świadomość mi podpowiada, że jak wybuchnę, nakrzyczę, to mały się zaprze i nie pójdzie. Moja intuicja mówi, spokojnie, bo jak się dasz wywieźć w pole, to potem Ty będziesz żałować i mieć mega wyrzuty sumienia. No, ale "halo", ja też mam swoje potrzeby. Jak o nie zadbać, szanując potrzeby dziecka?

Mówię więc:

"Ok, słyszę, że chcesz jeszcze zostać. Widzę, że chyba się smucisz, a może złościsz, że przyszłam za wcześnie?"

Młody stoi niewzruszony z zadartą miną.

"Masz może jakiś pomysł?"

Miał - dla mnie nie do przyjęcia. Ok, może przyjmie mój pomysł. Proponuję, by wrócił ze szkoły z kolegą i jego mamą. Pada krótkie "NIE".

Ok, więc co dalej? Myślę więc, dobra, w takim razie ja idę sama, on zostaje i coś się wymyśli. Chcę jednak, by szedł ze mną i otwarcie mu o tym mówię:

"Wiesz widzę, że bardzo chcesz zostać. Ja chcę, żebyś szedł ze mną. Nie chcesz wracać z ciocią, a ja w tym momencie nie chcę znów po Ciebie przychodzić." Mam świadomość, że teraz nie chcę, choć być może zmienię zdanie i jednak po niego przyjdę za jakieś 1,5 godz. Chcę, żeby wiedział, że akurat teraz chcę z nim wracać. Moja intencja jest taka, że go nie zmuszam. Mam to w głowie-cały czas. Szanuję też swoje potrzeby i o nich mówię. Biorę pod uwagę potrzeby dziecka. Zakładam, że jeśli będę go pospieszać, to nic nie osiągnę. Uznaję więc, że ten czas negocjacji jest mi dany, by być z dzieckiem, by szukać kreatywnych rozwiązań z poszanowaniem rodzica i dziecka.

Nagle okazuje się, że mały idzie jednak ze mną. To, co mu dałam, to czas na rozmowę, na rozmyślanie "co tu zrobić", dialog w spokoju i szczerości o tym, czego potrzebuję ja sama. Było mi trudno, choć wierzyłam, że uda nam się znaleźć rozwiązanie.

Później był jeszcze trochę frustracji z powodu zamkniętego sklepiku, w którym dzieciak chciał sobie kupić soczek. No i powtórka z rozrywki. Znów uratowała mnie cierpliwość, skupienie się na potrzebach dziecka, potem moich i wyrzucenie z głowy zdania "co powiedzą inni". Liczył się tylko on i ja.
Znów okazało się, że poszedł. Ze smutkiem, ok, w końcu nie dostał tego, czego chciał a do najbliższego sklepu sporo pod górkę. Przyjmuję jego smutek. W głowie oczywiście szaleje chęć natychmiastowego "uchylenia nieba najukochańszemu dziecku" i pozbycie się uczucia niezadowolenia, mojego własnego, a może nawet złości, że nie umiem znaleźć w ekspresowym tempie super działającego, super środka na współdziałanie dziecka. Wiem jednak, że środek znam, że jest nim empatyczna relacja z moim synem, może zajmuje sporo czasu i energii, ale na pewno jest skuteczna! W końcu wrócił ze mną do domu i to w rewelacyjnym humorze, a ja znów poczułam, że żyję, że robię to, w co wierzę i że to działa!

Wracając napotkaliśmy jeszcze na kłopoty związane z ciężkim plecakiem. Płacz i żal. Błachy powód? Nie, myślę, że nie, że to coś więcej niż ciężar książek, to raczej ciężar nagromadzonych emocji, frustracji dziecięcych. Może trudny dzień w szkole, może nawet kilka dni, a może to efekt bomby ze spóźnionym zapłonem, czyli reakcja nie kilkudniowy brak mamy, która była w szpitalu. Może to strach i obawy przed tym co dzieje się z mamą i kiedy znowu wróci do nas do domu?

No więc idziemy i znów przeżywamy trudne emocje. Dziecko zmaga się ze swoją frustracją a mama ze swoją. Mama chce oczywiście być IDEALNA i znaleźć środek zaradczy, natychmiastowego działania, pozbyć się myśli, że znów daję plamę, bo młody człowiek płacze i jest mu ciężko, a ja matka nie wiem co robić! Uświadomienie sobie tego, że przyjmuję ten płacz, jako wyraz uczuć dziecka pomaga. Ono w tym momencie potrzebuje tylko, by drugi człowiek, najważniejszy w jego życiu, zobaczył i zaakceptował to, co się z nim dzieje. Pragnie się tylko przejrzeć w nas jak w lustrze. Ty mamo tylko zobacz i usłysz, ze jest mi ciężko i nic więcej, nie chcę Twoich rad, ani cudownych rozwiązań. Powiedz mi tylko, że widzisz i przytul mnie i chodźmy dalej. Pod sklepem zatrzymujemy się na chwilę, ciężki plecak leży na chodniku, a zmęczony podróżnik siedzi na kamykach. Dostaje od mamy małe ciastko i pojawia się na jej twarzy uśmiech. Serce rośnie i dziecka i mamy, bo udało się w duchu akceptacji i empatii przejść przez trudne emocji.

Cały czas w myślach powtarzałam sobie, że jest dobrze, że potrafię usłyszeć moje dzieci, że wiem co robić. Wyrzucałam też te stare, nawykowe myślenie tj.:

"ja już nie mogę"
"nie wiem co robić"
"zaraz stracę cierpliwość i krzyknę i rozkaże iść natychmiast do domu i to z uśmiechem na twarzy"

wyrzuciłam je na rzecz nowych:

"wiem co robić"
"jestem spokojna"
"jestem z siebie dumna, bo dogaduję się z dzieciakami, rozumiem i akceptuję"
"jestem cierpliwa i nie żałuję niczego co robię"

I to jest ta wiara i pozytywne nastawienie, o którym pisałam w dwóch poprzednich postach. Nie mówię, że jest łatwo, ale na pewno może być, jeśli tego mocno pragniemy i w to wierzymy.

Warto jednak pamiętać o tym, że to, co trudne, czyli złość, frustracja, rozczarowanie, bezsilność też potrzebuje ujścia i daje informację o potrzebach, które chcą być zaspokojone. Możemy znaleźć taki sposób, który przywróci nam spokój i zadowolenie, a nie pogrąży nas na długi czas.

Każdy ma swój sposób, może to jest:

rozmowa z przyjacielem
głębokie oddychanie
uświadamianie sobie swoich potrzeb (bez konieczności natychmiastowego ich zaspakajania)
pisanie bloga
bieganie
dbanie o siebie
bicie poduszkami
pisanie karteczek, które potem się niszczy
pisanie dziennika uczuć i świadome zgłębianie swojego JA

może jeszcze jakieś inne....



sobota, 28 września 2013

Współdziałanie i autonomia.

Potrzeba autonomii, potrzeba wyboru swoich wartości, marzeń, celów. Wybór sposobu ich realizowania. Czy to jest powszechna znana nam wolność?
To ja człowiek decyduję: co i kiedy chcę robić i dlaczego, także wtedy, kiedy jestem małym człowiekiem, dzieckiem. Jeśli ktoś, coś narusza moją autonomię czuję strach, złość, niepokój, obawę.
Chcę więc zadbać o siebie i mówię NIE. To moje NIE dla drugiego człowieka jest zgodą dla mnie, jest za nim ukryte TAK dla czegoś innego, czego ja teraz potrzebuję.

Kiedy nie spełniam prośby? Wtedy, gdy prośba jest żądaniem, gdy nie widzę innego wyjścia jak się zgodzić i to nawet kosztem swojego dobra, rezygnacji z tego, czego potrzebuję. Czasem wydaje się nam, że nie możemy odmówić i zgadzamy się "dla świętego spokoju", który to spokój jest pozorny i chwilowy, bo niezaspokojone potrzeby wracają i to ze zdwojoną siłą. Mówimy TAK choć czujemy NIE.

Co wybrać? Zaspokojenie potrzeby autonomii czy równie ważnej potrzeby współdziałania z drugim człowiekiem, potrzeby wzbogacania życia człowieka.
Odpowiedź jest w "wolności."
Kiedy wiem, że wolno mi odmówić i druga strona to szanuje, choć może jej uczucia są intensywne i wpływają na mnie, to wybieram świadomie. Zaglądam w głąb serca i wiem. A kiedy nie zaglądam, kiedy nie słucham siebie, nie mam ze sobą kontaktu i nie wiem czego chcę? To co? Co się dzieje?
Cierpią na tym nasze relacje z drugim człowiekiem. Ja mówię TAK choć w głębi duszy mam ochotę powiedzieć NIE. Czuję złość, intensywność uczuć wzrasta, działam z pozycji emocji, gdzie część logiczna mózgu jest mi niedostępna. Kiedy logiczne myślenie wraca zaczynam się obwiniać, że nie tak to miało być. Aha! Poczucie winy. Ok moje natrętne myśli mnie atakują.

STOP!
Nie obwiniam się! Kiedy zrobię coś, co nie przyczyniło się do polepszenia mojego życia, to szukam potrzeby, jaką tym zachowaniem zaspokoiłam. Bo na pewno jakąś zaspokoiłam. A więc broniłam swoich granic.
To dlaczego nadal coś jest nie tak?
Bo sposób w jaki to zrobiłam nie szanował drugiego człowieka (i nie szanował moich potrzeb) i jakby trochę zerwał między nami więź, no przynajmniej ją nadszarpnął. Czyli jednak każdy człowiek chce współdziałać, byle by z własnej woli. I toczy się odwieczna walka między autonomią a współdziałaniem, wolnością a jednością.

Chcę współdziałać i czerpać z pokładów mojej wewnętrznej energii, z serca, które chce się dzielić i wzbogacać życie innych. Chcę szanować siebie samą i móc powiedzieć NIE, wtedy kiedy potrzebuję czegoś innego niż współdziałanie z innym. DZIECI mają tak samo, dlatego często słyszymy NIE, za którym jest ukryta zgoda na swoje potrzeby.

Kiedy w trakcie odczuwania silnych emocji znam swoje potrzeby, szukam ich to mam szansę znaleźć taką strategię, która pomoże mi je zaspokoić, bo tych sposobów może być wiele, byle by się tylko zatrzymać, ochłonąć, oddychać i pomyśleć nad innym rozwiązaniem. Nie chcę zatrzymywać się i fiksować na jednym jedynym rozwiązaniu danej sprawy. Chcę szukać innych, takich które działają, które uwzględniają i MNIE i DRUGIEGO.

Chcę pamiętać o tej "zasadzie", prawdzie też w relacjach z dzieckiem. A jak? A o tym może w następnym poście....

wtorek, 24 września 2013

Kiedy dziecko płacze w przedszkolu

Czasami rodzice martwią się i szukają sposobu na dziecięcy płacz, który pojawia się przy rozstaniu w przedszkolu. Nie wiedzą jak poradzić sobie z płaczem dziecka. Pytają co robić? Jak reagować? Jak pomóc dziecku przyzwyczaić się do przedszkola?

Moje dzieciaki chodzą już do podstawówki. Też przeżywają różne emocje związane ze szkołą, z relacjami szkolnymi czy z rozstaniem z mamą. Ja jestem obok, czasami codziennie w szatni, kiedy chcą to pomagam i nie myślę, że wyręczam, że taki duży, a nie umie się sam przebrać. Myślę, że to sposób na budowanie kontaktu i bliskości. Dziecko nie powie "wiesz ciężko mi, stresuję się", ale powie "ściąg mi buty." Dla mnie to okazja do bycia razem, rano jeszcze przez kilka chwil i wymyślam "śmieszne" sposoby zdejmowania tych butów. czasami odprowadzam pod salę lekcyjną choć się nie narzucam, to wychodzi od dziecka. No chyba, że i ja tego chcę, to mówię, że chcę pytam, czy dla dziecka to jest ok? No bo wiecie, może się zdarzyć, że to będzie "obciach".

O adaptacji przedszkolnej pisze Agnieszka Stein na swoim blogu, a ja pomyślałam, że być może ktoś sobie znajdzie tam coś, co go wesprze, wyjaśni pewne sprawy i może będzie inspiracją. Tak więc polecam do poczytania Agnieszka Stein

A jeszcze sobie przypomniałam! Kiedyś słyszałam, że jedna mama dała dziecku jakąś drobnostkę, która pomogła mu w adaptacji, swoją chustkę, czy coś innego. Inna dała kawę, prawdziwą i malec robił Panią przedszkolankom kawę (konkretnie to nasypywał ją do szklaneczek, nie zalewał wrzątkiem rzecz jasna), a one były zachwycone i pozwalały mu na to. A on??? Został dostrzeżony, był dla nich ważną osobą.

Dzieci potrzebują być widzialne, stale pytają nas dorosłych o zdanie i proszą o uwagę: "mamo popatrz!", "ładnie narysowałem?" itp. To tak jakby prosiły o potwierdzenie, że są. I właśnie tego dzieci potrzebują. Potwierdzenia swoich uczyć, nazwania ich "widzę, że płaczesz, jest Ci smutno, bo boisz się iść do przedszkola bez mamy?" A my dorośli się tego boimy, że jak potwierdzimy to spadnie na nas lawina płaczu. Może i tak, bo ktoś w końcu dziecku pozwoli prawdziwie czuć to co czuje i widzi go. Dzięki takiemu przyzwoleniu, proces adaptacji może się skrócić, albo my rodzice i dzieci spojrzymy na tą sytuację z innego, jaśniejszego punktu widzenia. Bo pozwolimy na prawdziwość.

A i jeszcze jedna refleksja. Gdy już na prawdę mamy tego dziecięcego płaczu dość, to może warto spróbować zadzwonić do przyjaciela i wygadać się, wyżalić, zadbać o siebie, naładować baterię. Wtedy będzie nam łatwiej pomóc dziecku...i sobie! Tak mi się wydaje, próbujcie. Trzymam kciuki!

To co działa u jednych, u drugich może nie wypalić, bo każda rodzina jest inna, wyjątkowa i niepowtarzalna! Dziś się coś uda jutro nie. To okazja do powstawania nowych pomysłów i kreatywności.


środa, 8 maja 2013

Wypina język

Tak mnie przed chwilą olśniło, bo zobaczyłam zdjęcie dziecka stojącego tyłem i zza ramienia wypinające język. Miewam czasem takie sceny w domu. Rzadko, a jednak. Dziś tak było, a może wczoraj, nie wiem ale nadal to we mnie żywe. 

Wiedziałam, że to moje słowa wywołały taką reakcję dlatego zamiast się złościć i karać zaczęłam się zastanawiać, co za tym zachowaniem stoi, co dziecko chce powiedzieć. Na szczęście nie pomyślałam: "jak ono tak może, należy mi się szacunek". Za to pomyślałam, że chyba przekroczyłam granice dziecka i to odkrycie sprawiło, że myślę: o jak dobrze, że to wiem. Nie chcę przekraczać granic, chcę je szanować. 
Zatrzymałam się wtedy, nie oceniałam dziecka, rozmyślałam i teraz wiem, że dobrze zrobiłam. Cieszę się, że dzieci tak jasno potrafią wyrażać to co czują, tak szczerze. Choć nam dorosłym trudno się jest zmierzyć z takim zachowaniem, to jednak wspaniale, że dzieci potrafią tych swoich granic bronić i oby broniły ich zawsze. Robią to szczerze, bo nie zdążyły jeszcze opanować sztuki społecznie akceptowanych ról i poprawnego zachowania.

Jeśli jednak nie chcemy, by nasze pociechy wypinały nam lub innym ludziom język warto to dziecku powiedzieć, jeśli czujemy, że to dla nas ważne. Nie ma co udawać czy grać roli dobrego rodzica, który robi wszystko, by tylko się dziecku przypodobać. Szanujmy też swoje potrzeby i dbajmy o nie. Pokażmy dzieciom, że granic można bronić w inny sposób. Oby tylko pamiętać o tym, że krytykując, każąc czy ośmieszając dziecko wcale nie osiągniemy poszanowania godności i szacunku. Warto byśmy my sami się zmienili. Bądźmy akceptujący i empatyczni a nie każący i oceniający. Może w takiej sytuacji wartom powiedzieć: "czy jesteś zła/y, bo .....?" 

Usłyszmy, zobaczmy co się kryje za takim zachowaniem. I nie dajmy się zwieźć myślom, co inni pomyślą, bo to nie inni tylko my jesteśmy odpowiedzialni za relacje z dzieckiem.
To na pewno, lepsze niż kara, izolacja czy osąd.