piątek, 7 listopada 2014

Jak pies z kotem, czyli kłótnie w rodzeństwie


Pamiętam z własnego dzieciństwa reakcję rodziców na moje żale dotyczące tego, że z kimś się pokłóciłam. Nie podobała mi się ta reakcja. To było zwyczajne zbywanie dziecka.

Zdania typu:
nic się nie stało,
nie przesadzaj,
nie płacz albo
wy tylko się kłócicie a za chwile godzicie
wydawały mi się straszną niesprawiedliwością i budziły we mnie okropną złość i rozgoryczenie

Teraz z perspektywy rodzica widzę, że być może rodzice moi potrzebowali wtedy spokoju, ciszy, zgody między rodzeństwem, łatwości. Wtedy jako dziecko byłam ze swoim żalem, smutkiem, złością pozostawiona sama sobie. I niby co miałam zrobić??? Nikt mnie nie chciał słuchać. Więc co obrażasz się, wychodzisz, krzyczysz, płaczesz, bijesz itp. Różnie to bywa.

To tak jakby do dorosłego przyszedł jego przyjaciel i powiedział:  "Hej słuchaj mam taki problem...." a ten na to: "a wieź przestań, nic się nie stało, nie narzekaj".

Chcę tu mocno podkreślić, że to wcale nie jest łatwe wysłuchiwać tych dziecięcych kłótni i patrzeć na ich bitki.To jest mega męczące. To jest zapalnik,który uruchamia nasze potrzeby: spokoju, odpoczynku, zgody w rodzinie, szacunku, łatwości (by tak spędzić choć jeden dzień bez kłótni).

Co więc robić? Co ja robię?

No po pierwsze to zdarza mi się zapomnieć, że te kłótnie są dzieciom potrzebne, że mogę im zaufać, że potrafią się ze sobą dogadać i że ja nie muszę stać na straży każdej ich relacji, że nie jestem kołem ratunkowym.

Zdarza mi się sięgać do tego co rutynowe, co wyniosłam z własnego dzieciństwa, czyli mówię:
"przestańcie się kłócić"

Zdarza się też, że sobie przypomnę, że jeśli coś nie działa, czyli zdanie "przestańcie się kłócić" ewidentnie straciło na mocy, to wówczas warto wymyślić coś innego.
I tu bach! Mam!
Przecież mogę ich po prostu każdego z osobna posłuchać:

I tak mówi jedno dziecko, swoją wersję, swoje żale, swoje racje i czasami poprzez łzy, czasami poprzez krzyk i to jest dla mnie ok. Ja TYLKO SŁUCHAM, aktywnie i z sercem. Zgaduję co ono czuje i czego potrzebuj. Nic nie mówię, no może tylko aha, hmmm, no może dorzucę parafrazę, krótką, jednowyrazową, tak by zbytnio nie przeszkadzać mówiącemu.

I zaraz zaczyna mówić drugie. Może nawet mówią jednocześnie, więc zapewniam, że chcę posłuchać obu. I tak się dzieje, oni mówią ja słucham. Nie narzucam sobie konieczności znalezienia rozwiązana (bo ufam, że im się uda). Nie chcę doradzać, a jeśli nawet to siedzę cicho, bo oni chcą się tylko wygadać, tak jak ja czasami, wtedy kiedy idę do przyjaciółki i mówię, co mi na wątrobie leży i nic więcej nie chcę, tylko być usłyszaną. Jeśli chcę rady, to mówię, że jej potrzebują i dzieci też to mogą zrobić o ile ich tego nauczymy.

Czyli najpierw SŁUCHAM, potem (czasami to "potem "następuje po kilku godzinach czy dniach, a innym razem po 10 minutach) pytam czy mają już jakiś pomysł co zrobić, a może chcą usłyszeć mój pomysł, moją radę. Warto się o to zapytać!!!

Wiecie, poczułam niesamowitą ulgę i zaraz potem radość. Bo ja im bardzo chciałam pomóc się dogadać i pomogłam słuchając każdego z osobna. W tym też jest to ciekawe, że oni tego też słuchali. I nikt nie przerywał. Jedna wersja potem druga. Obie przyjęte z szacunkiem i pełną akceptacją. Każdy bowiem może widzieć to, co się dzieje w swój jedyny i niepowtarzalny sposób. I takim sposobem to samo zdarzenie ma różne wersje. Znacie to? Prawda, że dotyczy to także naszych dorosłych spraw? No i u dzieci jest tak samo.
Jedno zdarzenie a dwie wersje. I ok, niech tak będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz