Zdjęcie pochodzi z : http://facebog.deon.pl/masz-czas/ |
Mieć czas dla kogoś to znaczy kochać go. To zdanie dało mi do myślenia. Czy to znaczy, że kiedy gotuję obiad, prasuję, sprzątam, pracuję, wybieram szkolenie zamiast weekend z rodziną, to nie kocham?
Takie hasła, zdania, myśli czasami wymagają wyjaśnienia. Właściwie to ja chyba mam potrzebę podzielenia się swoją refleksją.
Przychodzi mi do głowy zdanie "miłuj bliźniego swego jak siebie samego". Wydaje mi się, że nie kochając siebie trudniej może nam być pokochać drugiego. Kochać siebie: nie osądzać, nie krytykować, ale być bacznym obserwatorem i dawać sobie prawo zmiany, rozwoju, popełniania błędów.
W kontekście ofiarowania swojego czasu drugiemu - jeśli ja sama okradam się z czasu dla siebie, na to co dla mnie ważne, na kontakt z samą sobą, na odpoczynek, na zaspokojenie swoich ważnych potrzeb, to czy będę w stanie dać drugiemu prawo do tego samego? Nie chodzi mi tu o to, by stać się egoistą. Raczej by brać pod uwagę zarówno swoje potrzeby jak i potrzeby drugiego. O ile to możliwe zaspakajać je jednocześnie, czy chociażby o nich mówić. Jeśli więc dziecko chce się ze
mną bawić w momencie, kiedy właśnie potrzebuję odpocząć to czy mam odłożyć siebie na półkę i zająć się dzieckiem ostatkiem sił? A co w sytuacji kiedy siedzę przy komputerze i próbuję napisać artykuł, którego napisanie odkładam już od miesiąca. To dla rodziców pracujących w domu odwieczny problem-odnaleźć się w hałasie i prośbach o 100% uwagę dzieciaków: a to głód potomkom doskwiera, a to baterie do zabawki potrzebne, a to posłuchaj mnie właśnie teraz, a już o spokojnej rozmowie przez telefon-zapomnij, no chyba, że zamkniesz się w łazience lub na strychu (o ile strych nie jest bawialnią)
Moje potrzeb są ważne.
Są tak samo ważne jak potrzeby dzieci, męża czy kogokolwiek innego. To, o co chodzi to przede wszystkim i na dobry początek je sobie uświadomić, wsłuchać się w swoje uczucia i powiedzieć o tych potrzebach: albo sobie (o ile to wystarczy) albo głośno, nawet przy czy do dziecka, nie po to by obarczyć je odpowiedzialnością za ich zaspokojenie-nie, za to odpowiadam tylko ja sama. Innych mogę prosić o pomoc, najlepiej innych dorosłych. Owszem dzieci też czasami pomogą, ale nie można tego od nich wymagać. Póki co to oni potrzebują naszej pomocy w zaspakajaniu potrzeb. Samo powiedzenie o tym czego chcemy czasami pomaga, a czasami nie. Jeśli nie to mogę spróbować znaleźć taka strategie, która zaspokoi i moje potrzeby i dziecka. Nie warto stale z siebie rezygnować, bo potrzeby się o siebie upomną i to w najmniej odpowiednim momencie, a wtedy może to doprowadzić do raniących reakcji: do krzyku, kłótni, wyrzutów sumienia, a jeśli one się pojawiają to znaczy, że po drodze wybraliśmy coś co nam nie służy, co nie wzbogaciło ani naszego, ani dziecka życia.
Dla mnie więc to zdanie ma wartość w sytuacji, kiedy darzymy miłością i ofiarujemy czas, uwagę, uważność na to, co się dzieje zarówno w nas samych jak i w drugim i to zazwyczaj dotyczy sytuacji które dzieją się jednocześnie.
Ten czas ofiarowany to może być chwila na wgląd w siebie czy drugiego, w to co się czuje i co jest ważne tu i teraz.
Potem przychodzi czas na wybory. Czy widzę jakąś przestrzeń na jednoczesne zaspokojenie potrzeb, czy też mam w sobie zgodę na chwilową rezygnację z siebie na rzecz drugiego i dar serca dla niego.
Między BODŹCEM a REAKCJĄ jest przestrzeń, w której dokonujesz WYBORU.
Ja najczęściej chwilowo rezygnuję ze swojej potrzeby na rzecz bliskich, ale staram się nie przeciągać struny i zachować równowagę, bo wiem, jak reaguję, gdy bardzo długo zapominam o tym, by zadbać o siebie. Dla mnie to ciągłe uczenie się w praktyce.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, który wydaje się być kwintesencją całego tekstu:)
OdpowiedzUsuń