No i teraz jest to temat nr 1.
Szkoła lub przedszkole.
Mnie dotyczy szkoła. Naczytałam się różnych opinii, wywiadów, artykułów i od 3 lat mam, za pośrednictwem dzieci, do czynienia ze szkołą. Wiele rzeczy tam mnie "uwiera". Staram się docierać do tego, dlaczego i szukać najlepszych sposobów na radzenie sobie z tym.
Uwierają mnie oceny, kary i nagrody, zmuszanie do jedzenia obiadu, zakaz wychodzenia na przerwę lub do toalety. Dziwicie się? Jest to szokujące? Jak to nie można wyjść na przerwę? No nie wiem jak!!!
Dziś się o tym dowiedziałam od mojego pierwszaka, a jeszcze wczoraj pisałam o empatii dla szkoły.
Ok, nadal to podtrzymuję, bo złością nic nie osiągnę. A może Pani poprosiła ich o pozostanie w sali tylko na chwilkę, zanim wróci, a może powód był inny, taki, który gdyby go usłyszeć, to byśmy to zrozumieli i nawet poparli??? Kto wie?! A przede wszystkim nie ma co uogólniać. To było wszak jeden raz, na jednej przerwie no i w końcu znam tylko jedną wersję!
Najpierw dam empatię sobie, potem szkole.
Jestem zaniepokojona i smutna, bo potrzebuję wierzyć, że kiedy dzieci są w szkole to są bezpieczne, mogą iść do toalety, a na przerwie zwyczajnie się pobawić, pobiegać po korytarzu (za moich czasów nie do pomyślenia! biegać??? Nie ma mowy).
W ubiegłym roku, Pani powiedziała dzieciom by nie chodzić do WC na lekcji, bo chodzili co chwilę, tzn. zdarzyło się to jeden raz, na jednej lekcji. OK, może miała kłopot z ogarnięciem dzieci, może potrzebowała w spokoju poprowadzić lekcję, a tu co nóż, któryś chciał siku. Rozumiem, to trudne. Może czuła, że to już zakrawa w zabawę i wybrała taką strategię, która w danym momencie była jej dostępna, czyli zakaz dla wszystkich. Tylko u licha, skąd wie, któremu naprawdę się chce siku???? A nawet jeśli chcieli się pobawić, to byłoby super się zorientować i dać dzieciom choć na 5 minut szansę na dziką zabawę. Np.wszyscy idziemy do WC i szeptem (no bo w końcu w salach obok są lekcje) mówimy I wanna go to toilet! I wanna go to toilet!
No i dałam się ponieść szakalim myślom, że nie dołożyłam starań, by poszukać dzieciom innej szkoły, może Montessori (o której nawiasem mówiąc dowiedziałam się dopiero rok temu, że taka jest niedaleko mnie), a może nauczanie domowe (to odkrycie to w ogóle świeżutkie).
No nic. Wrzesień się zaczął, dziś pierwszy dzień odrabiania zadania, którego nienawidzę!!!! Bo psuje cały dzień, bo nie można po południu z dziećmi się swobodnie bawić, ani nigdzie daleko jechać, bo zadanie! No chyba, że najpierw go odrobisz a potem pojedziemy. Ok, ale jak tu go odrabiać, kiedy dziecko po powrocie marzy tylko o zabawie, po dniu "uziemienia", kiedy chce ochłonąć od ocen i przymuszania i chce zwyczajnie pogadać, cieszyć się lub smucić z powodu tego co przeżyło.
Ok, teraz już wiem, czego potrzebuję. Skoro na ten moment nie zmieniam dzieciom szkoły, to, tak jak kiedyś, usiądę z nimi do zadania domowego z ciekawością, zainteresowaniem, może dołożę jakąś swoją małą inspirację, urozmaicenie, tak by było weselej. Może opowiem jakąś historyjkę, pożartuję, tak by ten czas był przyjemnością i dla nich i dla mnie. Może nawet wtrącę jakąś nowatorską metodę nauczania domowego, tak na zasadzie korków.
Tak więc, empatia dla szkoły.
Szkołę tworzą ludzie i tak jak ja mają potrzeby i one są dla mnie równie ważne jak moje. Wychodzę im na przeciw. Wierzę, że większość a nawet wszyscy chcą dbać o dzieci, zależy im na ich rozwoju i zdobywaniu umiejętności i wiedzy. Starają się. To ja jako rodzic proszę, by Pani od angielskiego opowiedziała mi co się wydarzyło, że podjęła decyzję o zakazie wychodzenia do WC. Może okazać się, że dowiem się czegoś, co zmieni mój punkt widzenia. Podobnie zresztą jak przy zakazie wychodzenia z klasy na przerwie. Może to było dla ochrony dzieci. Rozmawiam i szukam z nauczycielem wspólnego rozwiązania, dobrego dla wszystkich. Po drugie stronie jest człowiek, a gdybym to ja była tym nauczycielem??? Hmmm...
A od dzieci słyszę też:
że Pani od matematyki jest fajna, bo pozwala wyjeżdżać na margines i pisać po zeszycie czym się chce!
Brawo dla Pani!
że Pani od przyrody uczyła tatusia i mówi: "już nic nie mówcie, bo wychodzi na to, że uczę dzieci moich dzieci" i serdecznie się uśmiecha
że zadania domowe w pierwszej klasie są krótsze niż w zerówce
że religia jest z ulubioną Panią
że ksiądz uwielbia z nimi żartować i siłuję się na rękę a jak odchodził do innej parafii, to dzieciom łzy ze smutku po policzkach płynęły
A ode mnie: kiedy rozmawiam z nauczycielami o moich potrzebach i proszę o pomoc, to ZAWSZE JĄ OTRZYMUJĘ, nie odbijam się od ściany, mogę śmiało powiedzieć, że mam bliski kontakt z ludźmi, pracującymi w tej szkole, no przynajmniej z tym, z którymi rozmawiam, spotykam się na szkolnym korytarzu.
WIĘC CHOĆ CZASAMI MNIE COŚ UWIERA, TO JEDNAK OGÓLNIE JEST OK!!!
A kiedy uwiera, to znak, że moje potrzeby dają sygnał. Moje potrzeby i ja, a nie drugi człowiek jest odpowiedzialny za mnie samą!
Chyba nie jest tak źle!
Ciężka praca, ale wiem, że warto, bo to my tworzymy szkołę.
Szkoła to my: dzieci, nauczyciele i także rodzice.
Było mi ciężko dzisiaj. Czas wakacyjnego rozleniwienia minął. Wróciła szkoła i obowiązki, oceny i to z czym mi trudno. Kiedy szukam w tym wszystkim swoich potrzeb i odpowiadam na nie znajdując strategie na ich zaspakajanie, a nie zmieniając rzeczywistości (choć może wpłynę na zmianę rzeczywistości) czy ludzi, jest mi łatwiej.
Potrzebowałam to napisać, by mieć jasność, by dać sobie empatię i ludziom, z którymi wchodzę w relacje.
środa, 4 września 2013
Natychmiast to posprzątaj!
Natychmiast to posprzątaj!
No i coś Ty narobił!
Teraz to sprzątaj, Ty...
i może jeszcze coś, choć już nie pamiętam, bo od dawna tego nie używam, choć z dzieciństwa pamiętam.
Teraz mówię:
Wywróciło się, rozsypało, posprzątamy, pomogę Ci. Albo dam ci odkurzacz, chcesz posprzątać?
Dziś:
Spadła ze stołu temperówka pełna ostróżek, drobniutkich jak pył.
Powiedziałam, o rozsypało się.
I zapytałam:
Chcecie to poodkurzać?
I byłam gotowa zrobić to bez ich pomocy, sama. Właściwie to nawet chciałam to posprzątać, ale najpierw jakoś tak samo mi wyskoczyło to powyższe pytanie. I super!
Kolega mojego syna:
"Ja chcę"
i poszedł po odkurzacz, posprzątał i zapytał, czy mogą jeszcze posprzątać w swoim domku, bo akurat sobie zbudowali z koca, na ławie.
Piszę, to po to, by Wam dodać otuchy, że nawet jeśli mamy inne odruchy, to czasem warto się tym nie przejmować, nie obwiniać się, tak to już jest. Warto to natomiast zmieniać. Z czasem nabierzemy innych nawyków, takich, które budują a nie niszczą relacje z dzieckiem.
Kiedy już sobie uświadomiłam, że to co mówię, krzywdzi i mnie i dziecko, burzy naszą więź i niszczy nasze relacje, zrywa kontakt, to szukam innych strategii, wprowadzam je w życie. Daję sobie czas na zmianę. Nie obwiniam się i nie robię sobie wyrzutów. Po prostu jeśli się pomylę, zrobię coś "po starem" to znaczy, że jeszcze potrzebuję coś zmienić, poprawić, rozwijać swoje umiejętności.
A z czasem zapominam języka przemocy i w to miejsce pojawia się język otwartości i akceptacji. On wsiąka w nas i już inaczej nie potrafimy.
No i coś Ty narobił!
Teraz to sprzątaj, Ty...
i może jeszcze coś, choć już nie pamiętam, bo od dawna tego nie używam, choć z dzieciństwa pamiętam.
Teraz mówię:
Wywróciło się, rozsypało, posprzątamy, pomogę Ci. Albo dam ci odkurzacz, chcesz posprzątać?
Dziś:
Spadła ze stołu temperówka pełna ostróżek, drobniutkich jak pył.
Powiedziałam, o rozsypało się.
I zapytałam:
Chcecie to poodkurzać?
I byłam gotowa zrobić to bez ich pomocy, sama. Właściwie to nawet chciałam to posprzątać, ale najpierw jakoś tak samo mi wyskoczyło to powyższe pytanie. I super!
Kolega mojego syna:
"Ja chcę"
i poszedł po odkurzacz, posprzątał i zapytał, czy mogą jeszcze posprzątać w swoim domku, bo akurat sobie zbudowali z koca, na ławie.
Piszę, to po to, by Wam dodać otuchy, że nawet jeśli mamy inne odruchy, to czasem warto się tym nie przejmować, nie obwiniać się, tak to już jest. Warto to natomiast zmieniać. Z czasem nabierzemy innych nawyków, takich, które budują a nie niszczą relacje z dzieckiem.
Kiedy już sobie uświadomiłam, że to co mówię, krzywdzi i mnie i dziecko, burzy naszą więź i niszczy nasze relacje, zrywa kontakt, to szukam innych strategii, wprowadzam je w życie. Daję sobie czas na zmianę. Nie obwiniam się i nie robię sobie wyrzutów. Po prostu jeśli się pomylę, zrobię coś "po starem" to znaczy, że jeszcze potrzebuję coś zmienić, poprawić, rozwijać swoje umiejętności.
A z czasem zapominam języka przemocy i w to miejsce pojawia się język otwartości i akceptacji. On wsiąka w nas i już inaczej nie potrafimy.
wtorek, 3 września 2013
Sześciolatki czy siedmiolatki w szkole
Chcesz być usłyszanym, chcesz być branym pod uwagę i to jest zupełnie ok, jest to zrozumiałe, choć Ty czasami widzisz, że ludzie, którzy mogą w tej kwestii Ci jakoś pomóc, nie słyszą tego.
A wystarczyłoby może, gdyby ktoś Cię obdarzył empatią???
Kiedy moja córka szła do pierwszej klasy, mając wtedy 7 lat, a właściwie jeszcze nie pełne, bo urodziła się w połowie listopada, byłam pełna obaw. Nie znałam tej szkoły.
Gdy weszłam do niej jeszcze w sierpniu, wszystko było dla mnie nowe, obce, szokujące i wielki, ogrom przestrzeni, kilka pięter, ciemna piwnica, w której są szatnie. Kurcze, czułam się jakbym to ja miała 7 lat. Mała, przestraszona, sama. Czy ktoś sobie mógł wtedy wyobrazić, że to dla mnie było NIEZNANE? Nie wiem, nikogo o nic nie prosiłam i nikomu nic nie mówiłam. Byłam z tym sama i dałam sobie radę.
Jak dbałam o córkę:
Moja córka chyba też była sama, choć byłam obok niej. Odprowadzałam ją do klasy, codziennie przez kilka miesięcy, tak długo jak chciała, choć nie pamiętam ile to trwało, nie było to dla mnie uciążliwe. Było to naturalne. Razem poznawałyśmy tą szkołę, nauczycieli, dzieci i ich rodziców. Razem wchodziłyśmy do nowego świata, do nowej społeczności.
O siebie zadbałam tak, że rozmawiałam z nauczycielką, za każdym razem, gdy tego potrzebowałam i ona zawsze dla mnie miała czas i uszy i serce otwarte i ja też usłyszałam ją i jej obawy i potrzeby. Bo i dla niej było to coś nowego. Nie zna przecież tych dzieci, no w każdym bądź razie nie wszystkie. Nie zna rodziców, a chce budować z nimi bliskie i otwarte relacje. Daje nam rodzicom na "dniach otwartych" ksero z książek o wychowaniu, o tym, co ważne, czego potrzebuje dziecko i rodzic i jak warto o to dbać.
Jak jeszcze dbałam o siebie? Czytałam tzw. "czytanki" dla rodziców na końcu każdej części książki z pakietu dla dzieci. Dla mnie one były wartościowe i zaspokajały moją potrzebę bycia w kontakcie, potrzebę rozwoju i chyba bezpieczeństwa.
Po kilku tygodniach szkoła była mi bliska, a właściwie ludzie w niej pracujący. To nie znaczy, że ze wszystkim się zgadzam, że moje wartości są bliskie tej szkole, ale to chyba nie możliwe i wcale bym tego nie chciał, bo w końcu świat jest różnorodny i ludzie też. To co mnie pomagało, to moje nastawienie i intencja jaką w sercu noszę.
Jak dbałam o dziecko to już wyżej pisałam, choć dopiero, kiedy poszła do szkoły moja druga córka, okazało się, że potrzeby tej pierwszej, 7-latki były większe, choć ja o nich wówczas tak do końca nie wiedziałam, choć coś przeczuwałam. Dowiedziałam się dopiero, gdy jej siostra poszła do pierwszej klasy, bo ona mówi, czego potrzebuje i co jej przeszkadza i wówczas okazuje się, że i tej starszej też pewne rzeczy przeszkadzały. Więc czy 6-latka, czy 7-latka, to potrzeby są te same!
Każda z nich potrzebowała być usłyszaną, zauważoną, każda chciała mieć poczucie bezpieczeństwa w szkole i w domu, akceptacji taką jaka jest! Intuicyjnie im to dawałam, choć czasem "społeczeństwo" podpowiadało co innego. Jestem sobie wdzięczna, że posłuchałam swojego głosu, że z nimi chodziłam do szkoły, odprowadzałam do klasy, czekałam na Panią. Po prostu byłam.
Druga córka poszła jako sześciolatka. Byłam przy niej tak jak przy poprzedniej, choć pochłonięta jeszcze większymi obawami, bo przecież wszyscy wokoło odradzają posyłanie 6-latków do szkoły. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, co by było, gdyby poszła jako 7-latka? Czy byłaby emocjonalnie bardziej przygotowana??? Tego nie dowiem się nigdy, bo taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Przecież czasu nie cofnę i wcale nie chcę.
To czego chcę, to być przy niej, kiedy mnie potrzebuje i wiek nie ma tu znaczenia! Ona potrzebuje jasności co do tego z kim ma lekcje, o której po nią przyjadę, ile tych lekcji jest i gdzie się odbędą, na kogo może liczyć, gdy mnie nie ma w szkole. Jednym słowem dziecko, potrzebuje mieć jasność. Dbam o to by ją miała. Dbają o to też nauczyciele. Zawsze gdy poprosiłam, gdy powiedziałam jakie ja mam obawy, co widzę i co słyszę od dziecka, to zawsze z drugiej strony dostałam empatię i byłam wysłuchana, dostałam pomoc. Wiem, nie zawsze tak jest. Nie każdy może się pochwalić takimi wspomnieniami i z tego powodu czuję smutek, bo chcę wierzyć, że świat i ludzie są sobie bliscy i mogą na siebie liczyć.
Opowiem jeszcze o sytuacji, gdy moje wspomnienia nie są właśnie takie kolorowe. Gdy w ubiegłym roku mój syn miał rozpocząć zerówkę, okazało się, że jest w innej grupie, niż ja chciałabym by był. Raz czy dwa poprosiłam o zmianę. Usłyszałam, że to raczej niemożliwe. I tu zaczęły szaleć w mojej głowie szakale myśli. Oceniłam szkołę, osądziłam nauczycielkę i sekretarkę. Wyrok zapadł. Moje intencje były nacechowane wielkim żalem. Nie miałam w sobie empatii dla tych osób. Miałam żal i smutek w oczach. I co się wydarzyło???? To niewiarygodne, ale jednak mnie zauważona. Zapytała mnie Pani dlaczego jestem smutna. Odpowiedziałam, że jest mi przykro, bo prosiłam o zmianę grupy, ale okazuje się, że się nie da. Trudno. Smutek wyrażę, wybrzmi a ja poszukam innej strategii. A może okaże się, że to i lepiej, że będzie w tej grupie. Początkowo miałam w sobie sporo nieprzychylnych intencji i myśli. Potem, gdy emocje opadły znalazłam w sobie empatię dla siebie i Pań ze szkoły. Dlatego wiem, że nasze myśli i intencje tworzą świat wokół nas. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona i pewno te moje "prośby" były odbierane jako atak lub żądanie.
Tak jak mówię, emocje opadły, we mnie pojawiła się zgoda na to co ma być. Zrozumiałam, że nie to w jakiej grupie był Krzyś jest najważniejsze, a to jak ja jestem z nim.
I co się okazało? Za kilka dni w tej drugiej grupie zwolniło się miejsce i Krzyś przeszedł do niej.
Domyślam się, że nie chciano, nie umiano mnie w szkole usłyszeć. Zdarza się. Ale czy to, aby na pewno jest wina szkoły, ustawy, przepisów??? A może mój język był nie do usłyszenia???
I jeszcze o sześciolatku w szkole:
Mój syn poszedł dziś do pierwszej klasy. Ma 6 lat i 7 m-cy. Zna tą szkołę już od dawna. Chodził tam najpierw ze mną, gdy odprowadzałam do szkoły pierwsze dziecko, potem drugie, a on jeszcze uczęszczał do przedszkola. Potem uczęszczał tam do zerówki, jadł obiady na szkolnej stołówce, sporadycznie spędzał czas na świetlicy, a czasami prosił mnie by mógł tam zostać na dłużej. Wie, gdzie jest szatnia, sala gimnastyczna, biblioteka, świetlica. Po prostu czuje się tam komfortowo. Przeszedł solidną aklimatyzację, na co jego siostry akurat szansy nie miały i to zapewne budzi w rodzicach obawy. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe ściany. Może potrzeba więcej czasu na adaptację, na poznanie się wzajemne dzieci i nauczyciela, rodziców i nauczyciela, dzieci i szkolnego miejsca, by poczuć się jak u siebie. Może rzecz nie w tym czy 6-latki czy też 7-latki do szkoły, a problem w tym, że tak mało mówi się o potrzebach wszystkich tych osób, które biorą udział w szkolnych relacjach????
Nie, przepraszam, mówi się, tylko jakim językiem? Takim którego te strony nie słyszą!
Moim marzeniem jest, by w szkole panował język porozumienia bez przemocy, by każdy człowiek w szkole mógł być sobą, by potrzeby każdego były tak samo ważne dla wszystkich!
By dziecko, które potrzebuje jasności, było brane pod uwagę.
By dziecko, które potrzebuje więcej czasu i spokoju, mogło z tego skorzystać.
By dzieci miały szansę na swobodna zabawę i wykorzystanie swego potencjału i energii.
By rodzice i nauczyciele mogli liczyć na siebie, umieli się usłyszeć i dać sobie empatie.
By był to miejsce rozwoju dla każdego.
Co mogę zrobić by moje marzenie się spełniło?
Zacznę od empatii w domu, do dzieci, do męża, do siebie. Bo to, co jest w naszym małym świecie idzie dalej. Idę do szkoły i daję empatię i o nią proszę, bez żądań, bo inni mogą, choć nie muszą zaspakajać moich potrzeb, bo to ja sama jestem odpowiedzialna za swoje uczucia i potrzeby.
poniedziałek, 2 września 2013
Mój rozwój, moja strategia
Dziś zainspirowała mnie pewna blogerka, mama, która zna i zgłębia NVC (Porozumienie bez Przemocy), która obdarzyła moje posty kilkoma komentarzami. Jej słowa, jej blog lovespatient jest mi bliski. Czuję radość, bo moja potrzeba wspólnoty może być zaspokojona, bo choć nadal w dużej mierze poprzez internet, to jednak jest to dla mnie wspólnota. Był też taki czas, kiedy czerpałam wsparcie wyłącznie z bloga Moniki Żyrafy, który tu też polecam! Teraz potrafię odnaleźć, albo mnie odnajdują inni blogerzy i blogerki, do których sięgam po wsparcie, empatię i po zaspokojenie potrzeby wspólnoty.
Wspólnota ludzi, którzy chcą być blisko drugiego człowieka i świadomie do tego dążą, poprzez pozbywanie się ze swych myśli (choć czasami nie jest to takie łatwe):
ocen
osądów
krytyki
a zastępują to:
słuchaniem
byciem blisko
uważnością
empatią
Nie byłoby to uczciwe, gdybym nie wspomniała o tym, że w życiu codziennym jest obok mnie sporo ludzi, którzy ze swej natury postępują i żyją w duchu porozumienia bez przemocy, tak zupełnie intuicyjnie, mają wielkie serca i szeroki pogląd na to, co się wokół nich dzieje. Mają dłuuuugą szyję i sporo widzą i ogromne serca dla ludzi z którymi chcą budować bliskie relacje.
I tak by się rozwijać, by swą i innych (mojej rodziny, bo "strategia" wisi na lodówce) intuicyjną drogę NVC pogłębiać, stworzyłam, pod wpływem chwili zestaw "przypominaczy":
Karteczka "Uśmiechnij się" nie jest rozkazem, bo akceptuję to, że ktoś akurat w chwili jej czytania, może nie mieć powodu do radości, może czuć złość, czy smutek. Dlatego jest też karteczka o akceptacji każdego uczucia, nawet takiego, które może czasami, dla niektórych być trudne, jak np. złość. Wtedy warto dać wyraz i tym trudnym emocjom.
To nie znaczy, że akceptuję każde zachowanie, które się pojawia pod wpływem złości. Nie zgadzam się na krzywdzenie innych czy siebie samego, choć jestem w stanie obdarzyć siebie czy innych empatią i zrozumieniem w sytuacji, kiedy się to zdarzy. Nie czynię więc wyrzutów, nie obwiniam, a szukam i podpowiadam (sobie i innym) co można by zrobić, by nasze życie pod wpływem złości (czy innego uczucia) było bogatsze, by sposoby wypowiadania uczuć nas wzbogacały, by czyniły nasze życie takim, jakim chcielibyśmy by było.
Karteczek chyba będzie więcej!
Wspólnota ludzi, którzy chcą być blisko drugiego człowieka i świadomie do tego dążą, poprzez pozbywanie się ze swych myśli (choć czasami nie jest to takie łatwe):
ocen
osądów
krytyki
a zastępują to:
słuchaniem
byciem blisko
uważnością
empatią
Nie byłoby to uczciwe, gdybym nie wspomniała o tym, że w życiu codziennym jest obok mnie sporo ludzi, którzy ze swej natury postępują i żyją w duchu porozumienia bez przemocy, tak zupełnie intuicyjnie, mają wielkie serca i szeroki pogląd na to, co się wokół nich dzieje. Mają dłuuuugą szyję i sporo widzą i ogromne serca dla ludzi z którymi chcą budować bliskie relacje.
I tak by się rozwijać, by swą i innych (mojej rodziny, bo "strategia" wisi na lodówce) intuicyjną drogę NVC pogłębiać, stworzyłam, pod wpływem chwili zestaw "przypominaczy":
Karteczka "Uśmiechnij się" nie jest rozkazem, bo akceptuję to, że ktoś akurat w chwili jej czytania, może nie mieć powodu do radości, może czuć złość, czy smutek. Dlatego jest też karteczka o akceptacji każdego uczucia, nawet takiego, które może czasami, dla niektórych być trudne, jak np. złość. Wtedy warto dać wyraz i tym trudnym emocjom.
To nie znaczy, że akceptuję każde zachowanie, które się pojawia pod wpływem złości. Nie zgadzam się na krzywdzenie innych czy siebie samego, choć jestem w stanie obdarzyć siebie czy innych empatią i zrozumieniem w sytuacji, kiedy się to zdarzy. Nie czynię więc wyrzutów, nie obwiniam, a szukam i podpowiadam (sobie i innym) co można by zrobić, by nasze życie pod wpływem złości (czy innego uczucia) było bogatsze, by sposoby wypowiadania uczuć nas wzbogacały, by czyniły nasze życie takim, jakim chcielibyśmy by było.
Karteczek chyba będzie więcej!
niedziela, 1 września 2013
Co działo się u nas w wakacje...
Myślałam o tym co napisać. Mam trochę jakby pustkę w głowie. Moje uczucia są rozbiegane, poplątane i zmieszane. Raz czuję radość, raz żal, smutek i strach o przyszłość, o to co będzie za miesiąc, rok, dwa. Nie umiem się ogarnąć, więc pomyślałam, że napiszę o tym, co się dzieje teraz, bo przecież:
to co było jest już za nami
przyszłości nie znamy
a teraźniejszość jest i na tym się skupiam
Teraz wspominam letni czas, choć to też "za nami" to jednak jest to coś, z czym warto się podzielić. To czas zabawy dzieci z dziećmi, dzieci z dorosłymi, to czas wspierania, słuchania, empatii i dostrzegania potrzeb małych i dużych.
To czas bycia świadomym rodzicem, takim, który się myli i potrafi przyznać do błędu i go naprawić. To czas, kiedy warto wspominać to co nam się udało, z czym warto się dzielić, by pokazać, że świat jest piękny, że ludzie potrafią ze sobą budować bliskie więzi, choć czasami się im nie udaje i wtedy można się zatrzymać, pomyśleć, złapać oddech i wyciągnąć wnioski i coś naprawić, zrobić to innym razem inaczej, lepiej, tak by być w bliskiej relacji.
Tak właśnie teraz myślę, choć może jutro będę już kimś innym :)
A póki co chcę pamiętać o tym, co w wakacje mnie wzruszało:
Kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam bawić się w dom i najlepiej organizować sobie różne graty na domek, więc wakacje, po raz pierwszy, pod namiotami okazały się powrotem do dzieciństwa.
Od początku fascynowali nas mieszkańcy campingu - mrówki
i cykady, które w nocy się pojawiały a nad ranem cykały rytmicznie i ciepło
oraz pająk ulubieniec taty i dzieciaków, a jak się później okazało i on nas polubił, bo na gapę się z nami do domu zabrał, ku przerażeniu pewnej mamy
Wszędzie mama potrafiła znaleźć coś, co przypomni jej zabawę w dom z dzieciństwa. Oryginalny eco-wieszak.
A wieczorem czas na lekturę "Dialog zamiast kar":
I obiadek w wykonaniu dzieci
A po obiadku czas na zabawę, którą od lat dzieciom serwują tatusiowie. A ja im za to DZIĘKUJĘ.
A, że dzieci bawić się chcą...
No ale co dobre, szybko się kończy więc wracamy:
Choć u nas nadal dobrze, bo to jest dziś post o tym, co mnie wzbogaca i cieszy, a cieszy mnie widok dzieci bawiących się w dość oryginalny sposób, gdzie beczka, jak widać, lepsza od komercyjnego basenu :)
A zabawa w "męskie sprawy" z tatą ciekawsza niż wszystko inne!
A ciasta mamy i babci robią tego lata furorę, aż zaczęłam piec dwa na raz.
A co poza tym????
Były i pyszne swojskie owoce
i warzywa i nowy pomysł na ich zjedzenie
i trochę pracy przy pomidorach z pomocą dzieci
I byli tacy, co dokonali żywego odkrycia. I mama była przy dzieciach i dzieliła ich pasję, tak na prawdę, z zachwytem, nad nowym życiem i myśli sobie dziś, że to było dla dzieci ważne, bo mama widzi, że oni koty lubią, że dbają o nie i karmią i przytulają. I cieszę się, bo sercem z nimi jestem.
A dla siebie mama odkrywa coś nowego książkowego, choć z czytaniem marnie, bo czasu brakuje. Wakacje jednak się skończyły, więc i czasu dla mamy teraz będzie ciut więcej.
A na zakończenie było jeszcze pływanie, nurkowanie i skakanie w basenie
i rzece
i jazda na rowerach
i trochę pracy w naszym SferoGardenie
a potem radość na widok małego człowieka zajadającego się pomidorami z własnej uprawy
I w te wakacje ważna była dla mnie moja rodzina, moje siostry i siostrzenica, ulubienica wszystkich i małych i dużych, cioć i wujków, kuzynów i kuzynek!
Wakacje się skończyły. Idzie jesień, złota, szeleszcząca, a jak deszczowa, to może i będzie czas na poczytanie, na nadrobienie zaległości rozwojowych. Może będzie czas na spacery, na zbieranie żołędzi i kasztanów i złotych liści. Będzie czas na to by być!
to co było jest już za nami
przyszłości nie znamy
a teraźniejszość jest i na tym się skupiam
Teraz wspominam letni czas, choć to też "za nami" to jednak jest to coś, z czym warto się podzielić. To czas zabawy dzieci z dziećmi, dzieci z dorosłymi, to czas wspierania, słuchania, empatii i dostrzegania potrzeb małych i dużych.
To czas bycia świadomym rodzicem, takim, który się myli i potrafi przyznać do błędu i go naprawić. To czas, kiedy warto wspominać to co nam się udało, z czym warto się dzielić, by pokazać, że świat jest piękny, że ludzie potrafią ze sobą budować bliskie więzi, choć czasami się im nie udaje i wtedy można się zatrzymać, pomyśleć, złapać oddech i wyciągnąć wnioski i coś naprawić, zrobić to innym razem inaczej, lepiej, tak by być w bliskiej relacji.
Tak właśnie teraz myślę, choć może jutro będę już kimś innym :)
A póki co chcę pamiętać o tym, co w wakacje mnie wzruszało:
Kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam bawić się w dom i najlepiej organizować sobie różne graty na domek, więc wakacje, po raz pierwszy, pod namiotami okazały się powrotem do dzieciństwa.
Od początku fascynowali nas mieszkańcy campingu - mrówki
i cykady, które w nocy się pojawiały a nad ranem cykały rytmicznie i ciepło
oraz pająk ulubieniec taty i dzieciaków, a jak się później okazało i on nas polubił, bo na gapę się z nami do domu zabrał, ku przerażeniu pewnej mamy
Wszędzie mama potrafiła znaleźć coś, co przypomni jej zabawę w dom z dzieciństwa. Oryginalny eco-wieszak.
A wieczorem czas na lekturę "Dialog zamiast kar":
I obiadek w wykonaniu dzieci
A po obiadku czas na zabawę, którą od lat dzieciom serwują tatusiowie. A ja im za to DZIĘKUJĘ.
A, że dzieci bawić się chcą...
No ale co dobre, szybko się kończy więc wracamy:
Choć u nas nadal dobrze, bo to jest dziś post o tym, co mnie wzbogaca i cieszy, a cieszy mnie widok dzieci bawiących się w dość oryginalny sposób, gdzie beczka, jak widać, lepsza od komercyjnego basenu :)
A zabawa w "męskie sprawy" z tatą ciekawsza niż wszystko inne!
A ciasta mamy i babci robią tego lata furorę, aż zaczęłam piec dwa na raz.
A co poza tym????
Były i pyszne swojskie owoce
i warzywa i nowy pomysł na ich zjedzenie
i trochę pracy przy pomidorach z pomocą dzieci
I byli tacy, co dokonali żywego odkrycia. I mama była przy dzieciach i dzieliła ich pasję, tak na prawdę, z zachwytem, nad nowym życiem i myśli sobie dziś, że to było dla dzieci ważne, bo mama widzi, że oni koty lubią, że dbają o nie i karmią i przytulają. I cieszę się, bo sercem z nimi jestem.
A dla siebie mama odkrywa coś nowego książkowego, choć z czytaniem marnie, bo czasu brakuje. Wakacje jednak się skończyły, więc i czasu dla mamy teraz będzie ciut więcej.
A na zakończenie było jeszcze pływanie, nurkowanie i skakanie w basenie
i rzece
i jazda na rowerach
i trochę pracy w naszym SferoGardenie
a potem radość na widok małego człowieka zajadającego się pomidorami z własnej uprawy
I w te wakacje ważna była dla mnie moja rodzina, moje siostry i siostrzenica, ulubienica wszystkich i małych i dużych, cioć i wujków, kuzynów i kuzynek!
Wakacje się skończyły. Idzie jesień, złota, szeleszcząca, a jak deszczowa, to może i będzie czas na poczytanie, na nadrobienie zaległości rozwojowych. Może będzie czas na spacery, na zbieranie żołędzi i kasztanów i złotych liści. Będzie czas na to by być!
Subskrybuj:
Posty (Atom)