Odbieram paczkę w kiosku Ruchu. Pierwszy raz w życiu.
Pani w okienku mówi: "Oj a ja pierwszy raz w życiu taką paczkę będę wydawać"
Ja: "o a ja pierwszy raz odbieram"
Pani: "a nie mogłaby Pani przyjść jutro"
Ja: "nie, proszę spróbować, pomogę Pani, poradzimy sobie"
Pani próbuje, trzy razy i się nie udaje. Minę ma kwaśną, choć ja zapewniam, że poczekam. Tłumaczy mi, że jej koleżanka, która zwykle to robi jest teraz z dzieckiem w domu i nie może tu przyjść wydać tej paczki. Po raz drugi pyta mnie, czy nie zechciałabym przyjść jutro. A ja w sercu mam takie zwykłe, łaskawe, pewne NIE. W końcu proponuję, by zadzwoniła do koleżanki i podpytała jak tą paczkę wydać.To jest jakiś system, coś tam należy kliknąć, zaakceptować, zeskanować...No więc Pani dzwoni. Koleżanka podpowiada, na twarzy Pani w okienku pojawia się uśmiech, padają słowa:
"aaaa. wiem"
coś wstukuje, drukuje, uśmiech coraz większy. Moje serce pęka z radości. Jej serce też. Obie mamy ochotę skakać. Ona, że dała sobie radę, ja, że się nie wycofałam, że posłuchałam swojego serca, które mówiło:
"Jutro nie możesz, nie chcesz przyjechać. Daj Pani szansę, podpowiedz, że sobie poradzi."
I tak zrobiłam, no i dałyśmy obie radę. Ja ze spokojem, cierpliwości i życzliwością w sercu.
Nawet ani razu nie pomyślałam, że to jakaś porażka, zero oceny w myślach, że jak tak można. Co kiedyś się mi zdarzało. Dziś tylko wiara w to, że na pewno sobie poradzimy, że wystarczy poszukać jakiegoś rozwiązania dobrego dla obu stron.
Mam wrażenie, że ta Pani była dumna z siebie, z tego, że sobie poradziła!
Ja nadal mam w sobie moc wdzięczności, że uwierzyłam, że się da, że można, jeśli tylko się chce.
Powiedziałam jej na do widzenia:
"Strasznie, przeogromnie się cieszę. To, że się Pani postarała włożyła tyle wysiłku w wydanie tej paczki jest dla mnie ogromnie ważne. Bardzo dziękuję i życzę miłego dnia".
Nie wiem czy mnie słyszała, to znaczy słyszała, ale chyba do niej nie dotarło, nadal była w skowronkach, kiedy odchodziłam. A za mną ustawiła się w międzyczasie kolejka 3 osób. Młoda kobieta stojąca tuż za moimi plecami serdecznie się uśmiechała.
Czyż życie nie bywa piękne!!!???
Czy da się to przełożyć na komunikację w rodzinie. Da się! Ja się właśnie takiego mówienia nauczyłam w swojej rodzinie: w rozmowach z mężem, dziećmi, siostrami, teściową. I nadal się uczę, codziennie, bo warto.
Bo to co czuję, kiedy sobie radzę i buduję relację, a nie udowadniam swoich racji, daje mi taką radość i energię, że nie da się tego z niczym innym porównać.
Poczułam jakby tą nieznajomą Panią z okienka kochała. I to się chyba nazywa "miłować bliźniego"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz