poniedziałek, 6 lipca 2015

Słuchać sercem

Wieczorny powrót do domu.

Samochód podjeżdża pod dom. Wychodzimy a tu taaaka "niespodzianka". Wcale nie miła!

"Hał hał auł bam bam ciuch ciuch"

tłumaczę:

Piesek ugryzł piłkę z ciuchcią.

Smutek, potrzeba bycia usłyszaną, potrzeba podzielenia się tym,czego zostało się świadkiem, potrzeba odżałowania straty i nic więcej. Wszystkie one zostały spełnione poprzez towarzyszenie temu dziecku. Ono mówiło, my dorosłe osoby słuchałyśmy, parafrazowałyśmy, nie dodając oceny, dodając i nazywając uczucia:



"aha, piesek ugryzł piłkę z ciuchcią i piłka jest zepsuta. Aha smutno Ci, tak?"
"Nio...hał, hał auł bam bam"
"aha"
"Nie la la"
"aha"

i wychodzimy z domu, a na podwórku czeka niczego nie świadomy pies. Dzieciątko podchodzi do niego, a przez moją głowę, w błyskawicznym tempie, przewija się obraz ataku na psa, uderzenia go, jako winowajcy. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy pokrzywdzony malec podszedł do psa i go....przytulił!!!

I tak sobie myślę: jasne: dziecku jest smutno, mega smutno, no bo w końcu ulubione piłka jest zniszczona, co jednocześnie wcale nie oznacza, że przestaje się lubić i kochać....psa!

Jakież to było piękne, zupełnie naturalne, no bo przecież pies nie jest winowajcą, choć większość, ja poniekąd również, pomyśli, że to właśnie przez psa dziecko płacze. Otóż NIE! Pies i jego zachowanie to tylko bodziec, który wywołał uczucie, które jednak pochodzi z potrzeby. W tym wypadku chodzi chyba o potrzebę troski o swoje ulubione rzeczy, o to by były z nami jak najdłużej, byśmy dzięki nim nadal mogli się bawić i rozwijać.A więc nie pies jest przyczyną smutku. Bo gdyby dziecko tej piłeczki nie lubiło, gdyby nie była jego zabawką, to smutku by w ogóle nie było.




środa, 1 lipca 2015

Ty nie prosisz tylko rozkazujesz!

Skąd wiem, czy moje słowa to prośba, czy już żądanie?



Po pierwsze: po mojej reakcji na usłyszane NIE
Po drugie: po reakcji proszącego

Tak ostatnio mam pod górkę z samą sobą. Dużo chcę no i żądam, nie chcę słyszeć NIE, ZARAZ, ZA CHWILĘ, POTEM, NIE TERAZ. A kiedy żądam, to jest mi jeszcze trudniej, bo tym bardziej nie dostaję tego, czego potrzebuję i błędne koło się zamyka. Potrzebuję pomocy, współpracy, wspólnej troski o dom, o porządek, dbałości, czystości. Przy dużej rodzinie, taka potrzeba jak porządku, czystości i spokoju często jest niezaspokojona. Chcę o nią prosić, a nie żądać jej, bo zależy mi też na szacunku, jakim pragnę darzyć moje dzieci i męża. Bo zależy mi na życzliwości,trosce i wzajemnym braniu się pod uwagę.

No ale jak już pisałam wyżej, nie prosiłam a żądałam. Czuję to ostatnio dość często, a więc wyskakuje ze mnie rutyna, sięganie po wyuczone, automatyczne reakcje, trochę nieświadomie, co wcale mnie nie usprawiedliwia. W ogóle tego nie zauważyłam, że sama sobie w kolano strzelam, że to ja jestem nieszczęśliwa, że to ja chodzę sfrustrowana, że to mnie jest ciężko i nie mam pojęcia co się dzieje.

Na szczęście Bóg otworzył mi oczy i posłużył się do tego niespełna trzyletnią siostrzenicą. A historia była taka:

Sfrustrowana porozrzucanymi w przedpokoju butami krzyczę, udając, że proszę:

"Proszę tu przyjść i powkładać buty do szafki"

 Najstarsza latorośl, zajęta czymś, wychyla się z pokoju i mówi: "za chwilę tylko...."

Nie zdążyła dokończyć, kiedy rozwścieczona "matka wariatka" krzyczy: (na szczęście nie z całą mocą-albo tak jej się wydaje)

"nie za chwilę, tylko teraz" - toż to ewidentny rozkaz. Cud, albo wstyd, że przyszli to posprzątać! Przyszła też i ta trzylatka, która akurat była u nas z wizytą i do której ten komunikat nie był wysyłany, bo czasami, a może i zawsze, mam w sobie takie podejście, że gościom to butów nie będę rozkazywać sprzątać, ale własnym dzieciom to jak najbardziej. Aż wstyd o tym pisać! No i ten najmłodszy, zastraszony najwyraźniej uczestnik całej akcji, popatrzył na mnie przerażonymi oczami i włożył buciki do szafki. Już mnie zaczęło sumienie ruszać, że być może za ostro, że obciach straszny, bo wrzeszczę jak potrzepana, bo rozkazuję i w ogóle nie mam zamiaru prosić i niechby ktoś, to znaczy moje dzieci oczywiście, bo nikt inny, spróbuje powiedzieć NIE.

Nagle wchodzi z wizytą koleżanka córki i zdejmuje buty. Nasza bohaterka, trzylatka, zabiera buty koleżanki i mówi:

"tu nie. Siosia wrrrr" i na jej twarzy pojawia się mina złowrogiego lwa. Po czym buty koleżanki trafiają do szafki.

Nic dodać nic ująć. Podsumowała mnie kapitalnie i dzięki jej za to, bo teraz widzę dość jasno, że wcale nie prosiłam, a żądałam, a moje dzieci mają już tego serdecznie dość.

Nie przestanę prosić. Przestanę żądać. Zacznę wyrażać siebie, do znudzenia własnego, albo wpadnę na jakiś inne, kreatywny, szanujący sposób dialogowania. Coś czuję, że czeka mnie moc pracy, nad sobą, swoim mówieniem, wychowywaniem siebie - jak dostać to, czego potrzebuję, nie uciekając się do gróźb?

To, co już kiedyś działało: zmiana własnego myślenia! Dzieci nie robią mi na złość tymi butami. Zwyczajnie zapominają. Czasami tak jak ja, mają zajęte ręce i nie są w stanie włożyć od razu butów do szafki, a potem coś ich pochłania i buty zostają na podłodze. Czasami, tak jak ja, są zmęczeni i nie mają siły ich schować. Innym razem zwyczajnie się im nie chce - jak mnie. I tyle. i ja nie jestem idealna. I ja zapominam - wczoraj na przykład zapomniałam zabrać z podwórka swoich ubrań: bluzy, koszulki, rękawiczek ogrodowych.Wszystko na noc zostało na płocie. Na szczęście nie padał deszcz. Dzieci też zapominają, tyle, że im bym powiedział: "no jak zwykle, znowu zapomniałaś, no jak mogłaś, a jakby zmokło?" Dziś już tak nie mówię. Buduję w swojej głowie nowe zdania: "aha, no zdarzyło się i tyle" i nie mam do nich, ani siebie żalu, czy pretensji. To pokazuje mi, że ani oni, ani ja nie musimy być idealni. Możemy każdego dani stawać się lepszymi, rozwijać się, pracować nad sobą, zmieniać to co niszczy na to co buduje.

Nie mówię im przepraszam. Mówię:

"Hmm, kiedy tak wrzeszczałam o te buty, to było wam smutno, a może nawet się wściekaliście, bo chcecie bym zwyczajnie poprosiła i wzięła pod uwagę to,co akurat robicie, bym może poczekała, bym przypomniała, bo czasami się zapomina?"

"Nooo"

"No cóż, teraz to widzę i zależy mi na tym, by prosić tak, by was szanować. Czasami mi nie wychodzi."

Nic. Cisza. Robią swoje, a mnie jest na sercu lżej, bo z pokorą się czegoś nowego o sobie dowiedziałam i mam szansę na zmianę na lepsze.

wtorek, 23 czerwca 2015

Życzliwością

Życzliwością, troską, wewnętrznym pokojem serca, zainteresowaniem, dbałością o swoje potrzeby, wartości i o to na czym mi aktualnie zależy, mówieniem TAK kiedy sercem czuję TAK lub NIE, kiedy czuję NIE, a czasami może nawet NIE WIEM - chcę się zastanowić.



Z takim nastawieniem chcę podchodzić do siebie i drugiego człowieka. Daję sobie radę wtedy, kiedy NAD SOBĄ PRACUJĘ, kiedy staram się każdego dnia zmieniać na lepsze, rozwijać, poprawiać to, co poprzedniego dnia, przed chwila nie wyszło tak, jakbym chciała. W tym procesie nie ma miejsca na użalanie się nad sobą. Oczywiście pojawiają się wyrzuty sumienia, poczucie winy i dobrze! Jednocześnie trwa ono chwilę, bo dzięki uważności skupiam się na tym, skąd to poczucie winy się bierze, czego ja potrzebują.

Kiedy odkrywam potrzeby, nowe rozwiązania przychodzą do głowy same i zaczynam działać,więc poczucie winy zostawiam i idę w kierunku nowego lepszego życia.

Jeśli więc z całego serca pragnę życzliwych relacji między moimi dziećmi, między rodzeństwem, to warto bym zrobiła kilka rzeczy:

  1. Z życzliwością traktować siebie
  2. Z życzliwością traktować męża
  3. Z życzliwością traktować dzieci
  4. Troszczyć się o rodzinę jak o całość relacji
  1. Z życzliwością traktować siebie: dzieci wychowują się głównie przez obserwację i naśladowanie. Jeśli więc widzą, że potrafię o siebie zadbać: czasami powiedzieć: "teraz jestem bardzo zmęczona i potrzebuję usiąść, odpocząć, poczytać książkę" lub "wiesz, to mi się nie podoba, tego nie lubię, chcę byś....na to się nie zgadzam" to i one w podobny sposób będą ze mną rozmawiać i z innymi też, choć to wymaga czasu
  2. Z życzliwością traktować męża relacja jaką buduję z moim mężem, to jak do siebie na wzajem się zwracamy, jak się o siebie wzajemnie troszczymy, czy i jak budujemy między sobą więź to wzór do relacji między rodzeństwem. Jeśli więc mam w sobie przekonanie, wiarę, nastawienie, że się wzajemnie wspieramy, na równi traktujemy swoje potrzeby, to łatwiej jest mi powiedzieć: "wiesz, zależy mi by dzisiaj posprzątać dom, a Ty co masz do zrobienia, dasz radę jakoś pomóc?"
  3. Z życzliwością traktować dzieci i tu bardzo mi pomaga jeśli w głowie mam pytanie: "co się stało? potrzebujesz mojej pomocy? co mogę dla Ciebie zrobić?" Pomaga też otwartość i akceptacja na to z czym dziecko przychodzi. Nie wyzbywam się przy tym swoich wartości, potrzeb, tego co dla mnie ważne. Najpierw słucham, by zwiększyć szansę na bycie usłyszaną. Staram się i pracuję nad tym.Czasami popłynę, palnę coś rutynowo, popsuję relację, zranię. Kiedy się zorientuję daję sobie czas na swój żal, swoje uczucia i potrzeby a kiedy przychodzą rozwiązania podchodzę do dziecka z empatią do jego uczuć: smutku, wstydu, złości i już nie mówi o sobie, a słucham jego i dopiero wówczas dodaję, że teraz zrobiłabym, powiedziałabym inaczej i że to, co się zdarzyło wcale nie doprowadziło mnie do tego na czym mi zależało. Ta druga część jest dla mnie, bo mam wrażenie, że dzieciom wystarcza, jeśli zwrócę uwagę na ich uczucia i potrzeby.
  4. Troszczyć się o rodzinę jak o całość relacji  Mam wrażenie, że mogłoby się to streścić do jednego zdania i pytania: "potrzeby wszystkich są równie ważne: moje, męża i dzieci też. Co możemy zrobić, by wziąć pod uwagę każdego?"
Realizuję to w taki sposób, że staram się tworzyć takie relacje, na jakich mi zależy poprzez zmienianie siebie, swojego języka i zachowania. To jest moja zmiana: troszczę się o siebie dla innych.

Chcę życzliwości od innych to najpierw sama ją daję. Chcę zmiany u innych - lepiej zmienić się samemu.

"Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy" Mt. 7, 12

środa, 10 czerwca 2015

Zabawą na ratunek trudnościom

Lato to czas, kiedy nasze dzieci nie zasypiają wcześniej niż po 22-giej. Wiem, że teoretycznie jest jeszcze wiosna, ale u nas jest już lato, co skutkuje późnym zasypianiem. W konsekwencji poranne wstawanie to dla dzieci, a nawet nas, gehenna.

Dziś odbył się już w tej kwestii jawny bunt. Spodziewając się go, na dzień dobry obdarzyłam dzieciaki buziakiem, przytulakiem, a nawet pełną empatią. Na dwie sztuki to zadziałało, ale na jedną nie. Co prawda wstał z łóżka, w piżamie zjadł śniadanie i jak tylko skończył wskoczył od razu pod kołdrę, oświadczając, że jemu się chce spać, że nie chce mu się ubierać ani iść do szkoły i basta!

No więc co mi pozostało?

Buziaki nie zadziałały
Przytulańsko też nie!
Empatia go nie rusza!

No i co robić? Już się miałam poddać i moralizować, tłumaczyć, zrzędzić, narzekać i w końcu wpaść we wściekłość, aż tu nagle mnie olśniło!

ZABAWA

A więc będę udawać potwora, który zdziera z niego piżamę. Podnoszę kołdrę a tu co? Piżamy już na dziecku nie ma, ani żadnego innego ubrania. Autentycznie mnie to zdziwiło i jednocześnie rozbawiło, więc mówię:

"O! Ja tu zamierzałam się z Tobą pobawić i pożreć Twoją piżamkę, a tu co? NIC. Dawaj więc tu te swoje ciało, potwór zarzuci się ciuchami, a wcześniej połknie twoje cudne stopy!"

Było trochę śmiechu, trochę łaskotek i figlów. Nie za dużo, wręcz króciutko. Dziś to wystarczyło, by "śpioch" zdążył wyjść z domu na czas.

Dziękuję Ci Boże, że zesłałeś mi pomysł z zabawą. Od kilku dni odkrywam ją na nowo. Ratuje nam życie w różnych kryzysowych sytuacjach. Jest po prostu genialna. Może dlatego, że całe życie dziecka to zabawa, a i dorośli nadal ją lubią, o ile odkryją w sobie tą małą istotę, która nadal w nich mieszka.

Ostatnio nawet dość kiepsko czułam się w relacji z dzieckiem, które ma już prawie naście lat. Wówczas na ratunek przyszła zabawa. Propozycja, na pierwszy rzut oka dość niejasna, wyszła od dziecka. Leży na trawie i mów:

"Mamo, złap mnie za nogę"



Moje myśli: "ale co jej się dzieje, czego ona chce, co to ma niby znaczyć. Taka duża.." I tu się zorientowałam, że nie chcę słuchać tych myśli. Złapałam za nogę i mówię:

"Robimy taczki. Odwróć się na brzuch, podnieś się na rękach, ja trzymam Cię za nogi, a ty idziesz"

Ona na to ze śmiechem na ustach, że nie umie, że nie da rady itp. Nie ważne, czy potrafi. Ważne, że jest śmiech, za którym warto podążać, który mnie zaraża, który zbudował między nami trwały, a ostatnio nadszarpnięty, most porozumienia i bycia razem. Od tego moment jest nam łatwiej. Wszystkie zmartwienia poszły w niepamięć. A jeśli wrócą, to wiem, że Bóg mnie natchnie, jak sobie z nimi poradzić:

może zabawą
może rozmową
może milczeniem, przytulaniem, oglądaniem wspólnie filmu, czy wspólnym czytaniem
a może spacerem, lodami,wspólnym gotowaniem.

Tylko z tym jednym człowiekiem.

wtorek, 9 czerwca 2015

Wybieram

O nie było mnie tu aż ponad miesiąc!

Przez ten czas kilka razy miałam zamiar się podzielić tym, co było dla mnie ważne. Kiedy się to działo, nie było przestrzeni na pisanie, a po kilku dniach zwyczajnie wybrałam coś innego: zazwyczaj było to odpoczynek, najczęściej ten wieczorny, po intensywnym dniu i choć wtedy właśnie miałam ochotę pisać, to już sił nie było. I tak sobie myślę, że ten brak sił, brak odpoczynku, brak troski o dorosłe potrzeby kieruje mnie na manowce. Wtedy tak łatwo wybrać, mniej lub bardziej świadomie, drogę, którą wcale nie chcę iść, której potem żałuję i po której czuję się jeszcze gorzej.

Brak sił, brak cierpliwości, brak spokoju, brak odpoczynku.

To chyba dość częste stany towarzyszące rodzicom, zwłaszcza małych dzieci. Bo tak wiele uwagi i czasu potrzeba maluchom, że dla starszych, a zwłaszcza dorosłym to już niewiele lub nic pozostaje.

To, że mam małe dzieci nie sprawia automatycznie, że moje potrzeby są mniej ważne i nagle nie zależy mi na odpoczynku, spokoju, łatwości, łagodności. Przeciwnie, czasami mam wrażenie, że te konkretne potrzeby wzrastają, a już na pewno dawno zaniedbywane, w końcu pragną być zaspokojone. I tu powstaje największy konflikt.

Jak to zrobić? Jak się o siebie zatroszczyć i jednocześnie dbać o dzieci, dom, rodzinę?

JAK DBAĆ O SIEBIE



To co, mnie pomaga to pewne nastawienie, świadomość:

1. Warto pamiętać, że Moje potrzeby są równie ważne jak dziecka, męża, czy innych osób obok mnie. Jeżeli jednak ja się o siebie nie zatroszczę, to i dla innych nie będę mieć serca. Dlatego wybieram południową drzemkę z małym dzieckiem, zamiast prasowanie, sprzątanie, gotowanie.

2. Odpuszczam wiele rzeczy i w miarę upływu czasu jest ich coraz więcej. Właściwie nie odpuszczam, a wybieram coś innego Zamieniam je na inne, aktualnie ważniejsze dla mnie samej. Przykładowo: latem wolę spędzić czas z rodziną na spacerze, na rowerach, nad wodą, wśród znajomych, na uprawie mojego warzywnego ogrodu zamiast sprzątać, prasować dziecięce ubranka (na prawdę nie zauważam, by były zmięte). Wybieram wieczorny czas spędzony z mężem, zamiast sprzątanie kuchni po kolacji.

3. Proszę o pomoc. Ludzie obok mnie chcą mi pomagać w zaspokajaniu moich potrzeb, wystarczy poprosić. I oczywiście, że czasami proszę, ale w sercu mam pewność, strach, że nie zechcą zrobić tego, czego chcę. Takie myśli nie są dobrymi doradcami i dość skutecznie odstraszają. Za to wiara w to, że inni chcą mi pomagać, czasami ułatwia. Dodatkowo świadomość, że prośba to jednocześnie akceptacja odmowy (w przeciwnym razie nie proszę, tylko żądam) może tylko zachęcić innych. Kiedy zakładam, że ktoś może odmówić, to staram się mieć w zanadrzu jakieś inne ciekawe rozwiązanie. Jeśli ktoś odmawia, to dlatego, że dla niego jego aktualne potrzeby są ważne. To wcale nie oznacz, że ten ktoś mnie olewa, nie chce mu się, jest beznadziejny, robi mi na złość. Nie! On po prostu wybiera siebie. Jasne, że dla mnie to może być trudne, ale to jeszcze nie powód, by kogokolwiek zmuszać.

Przykład:  

Córcia zależy mi na porządku, proszę Cię zanieść ubrania do szafy.
 
Kiedy ona mówi nie, to proszę kogoś innego o pomoc lub pytam ją co takiego się dzieje, że nie chce zrobić tego o co proszę, pytam kiedy by mogła to zrobić i sprawdzam, czy mi to odpowiada. Zastanawiam się też, czy te ubrania mogłyby być schowane w innym czasie. Tak czy inaczej sprawdzam o co mi i temu, kogo proszę, chodzi. Zdarza się bowiem, że nie chodzi mi o pomoc, tylko mam w głowie myśl, że nie odpocznę, dopóki w domu nie zobaczę porządku. Więc chyba nie chodzi o porządek, a o odpoczynek. A więc pojawia się nowa perspektywa:

zostawiam bałagan i idę spać




ALBO
zostawiam bałagan i idę na spacer
zostawiam bałagan i idę pogadać z przyjaciółką

Kiedy przestaję się upierać na jednym rozwiązaniu, łatwiej jest mi być szczęśliwą, bo łatwiej znaleźć swoje potrzeby i je zaspokoić, chociażby marząc.

MARZENIA


I tu jeszcze taka myśl, obserwacja: dzieciaki uwielbiają marzyć i czasami to wystarcza, by ich potrzeby były zaspokojone, dostrzeżone!

Ach synuś! Ale byłoby cudownie nie wstawać wcześnie do szkoły, cały czas się bawić, jeść tylko lody, mieszkać w kraju, gdzie codziennie świeci słońce i jest ciepło. Jak byłoby cudownie bawić się z mamą i tatą od rana do wieczora.

Marzenia są od tego, aby bawić się na całego!

U nas to działa i wcale nie chcą nic więcej, tylko sobie marzymy. Jasne, że to nie jedyny nasz sposób. To, co działa u nas, u innych może okazać się totalną klapą. Dlatego warto mieć kilka opcji i nie ustawać w poszukiwaniach nowych.