Lato to czas, kiedy nasze dzieci nie zasypiają wcześniej niż po 22-giej.
Wiem, że teoretycznie jest jeszcze wiosna, ale u nas jest już lato, co skutkuje
późnym zasypianiem. W konsekwencji poranne wstawanie to dla dzieci, a nawet
nas, gehenna.
Dziś odbył się już w tej kwestii jawny bunt. Spodziewając się go, na dzień
dobry obdarzyłam dzieciaki buziakiem, przytulakiem, a nawet pełną empatią. Na
dwie sztuki to zadziałało, ale na jedną nie. Co prawda wstał z łóżka, w piżamie
zjadł śniadanie i jak tylko skończył wskoczył od razu pod kołdrę, oświadczając,
że jemu się chce spać, że nie chce mu się ubierać ani iść do szkoły i basta!
No więc co mi pozostało?
Buziaki nie zadziałały
Przytulańsko też nie!
Empatia go nie rusza!
No i co robić? Już się miałam poddać i moralizować, tłumaczyć, zrzędzić,
narzekać i w końcu wpaść we wściekłość, aż tu nagle mnie olśniło!
ZABAWA
A więc będę udawać potwora, który zdziera z niego piżamę. Podnoszę kołdrę a tu co? Piżamy już na dziecku nie ma, ani żadnego innego ubrania. Autentycznie mnie to zdziwiło i jednocześnie rozbawiło, więc mówię:
"O! Ja tu zamierzałam się z Tobą pobawić i pożreć Twoją piżamkę, a tu co? NIC. Dawaj więc tu te swoje ciało, potwór zarzuci się ciuchami, a wcześniej połknie twoje cudne stopy!"
Było trochę śmiechu, trochę łaskotek i figlów. Nie za dużo, wręcz króciutko. Dziś to wystarczyło, by "śpioch" zdążył wyjść z domu na czas.
Dziękuję Ci Boże, że zesłałeś mi pomysł z zabawą. Od kilku dni odkrywam ją na nowo. Ratuje nam życie w różnych kryzysowych sytuacjach. Jest po prostu genialna. Może dlatego, że całe życie dziecka to zabawa, a i dorośli nadal ją lubią, o ile odkryją w sobie tą małą istotę, która nadal w nich mieszka.
Ostatnio nawet dość kiepsko czułam się w relacji z dzieckiem, które ma już prawie naście lat. Wówczas na ratunek przyszła zabawa. Propozycja, na pierwszy rzut oka dość niejasna, wyszła od dziecka. Leży na trawie i mów:
"Mamo, złap mnie za nogę"
Moje myśli: "ale co jej się dzieje, czego ona chce, co to ma niby znaczyć. Taka duża.." I tu się zorientowałam, że nie chcę słuchać tych myśli. Złapałam za nogę i mówię:
"Robimy taczki. Odwróć się na brzuch, podnieś się na rękach, ja trzymam Cię za nogi, a ty idziesz"
Ona na to ze śmiechem na ustach, że nie umie, że nie da rady itp. Nie ważne, czy potrafi. Ważne, że jest śmiech, za którym warto podążać, który mnie zaraża, który zbudował między nami trwały, a ostatnio nadszarpnięty, most porozumienia i bycia razem. Od tego moment jest nam łatwiej. Wszystkie zmartwienia poszły w niepamięć. A jeśli wrócą, to wiem, że Bóg mnie natchnie, jak sobie z nimi poradzić:
może zabawą
może rozmową
może milczeniem, przytulaniem, oglądaniem wspólnie filmu, czy wspólnym czytaniem
a może spacerem, lodami,wspólnym gotowaniem.
Tylko z tym jednym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz