Już prawie miesiąc wakacji za nami. Maliny już dojrzały, brokuły i kalarepki nawet na grządce przerosły, bo mamie się urlopu zachciało. I to jaki urlop! Pod namiotami! W roli mamy pierwszy raz. Za czasów dziecięcych, to tylko do ogrodu koleżanki mogłam się wybrać, na kolonie owszem jeździłam, ale pod namioty? Nigdy! Tak więc nowość i wyzwanie, kolejne w życiu... No i....
No w roli mamy to nie to samo co w roli dziecka. Choć chyba każdemu się podobało, i rodzicom i dzieciom. To było doświadczenie czegoś zupełnie nowego.
Mam w pamięci wiele rzeczy a Jedna z nich wiąże się z obserwacją życia namiotowego pewnej rodziny.
Rodzina podobna do mojej. Tata, mama, najstarsza córka w wieku około 9 lat, młodsza może jakieś 6 i syn może 5 lat. Nie wiem jak mieli na imię, wiem, że byli ze Słowenii. Rano mama wstawała pierwsza, by w spokoju się pogimnastykować. Pole namiotowe jeszcze lekko zaspane wówczas było, a że mnie samej zdarzało się wysunąć swój nos z namiotu około ósmej, dziewiątej, to zauważyłam ten fakt dopiero pod koniec wczasów. Potem wspólne śniadanie i wyjście na plaże, którą była kilka kroków od pola namiotowego. Często zdarzało im się idąc nucić piosenki. Czasem widziałam jak rodzeństwo śpiewa wieczorem lub rano w namiocie i tańczy ze sobą lub z miotłą, tak by było do pary. Rodzice bawili się z dziećmi. Tata grał z nimi w piłkę. Jedną grę nawet sobie do nich pożyczyliśmy, tak się spodobała mojej Madzi. A mama wcale przy garach nie siedziała, też ją można było spotkać na zabawie z dziećmi. A co do garów, to na zmywaku i tata czas spędzał i dzieci też. W ciągu dnia oprócz plażowania atrakcją były też rowery. A wieczorkiem czytanie i spanie. Dzieci przed zmrokiem już znikały, za to rodzice, w półmroku świec siedzieli razem i rozmawiali szeptem.
Mam wrażenie, że w tej rodzinie i potrzeby dzieci i dorosłych są równie ważne.
Sprawiali wrażenie szczęśliwej rodziny. Z daleka wyczuwało się ciepło i spokój, jaki ich otaczał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz