piątek, 9 stycznia 2015

"MUSZĘ" się o siebie zatroszczyć

Dla mnie bardzo odkrywcze było stwierdzenie, że nic nie muszę.

Zacznę jednak od tego, że słowo MUSZĘ jest bardzo popularne. Czasami zamieniamy go na POWINNAM, WYPADA.
Nie trzeba się specjalnie zastanawiać, by zobaczyć jak wiele rzeczy muszę.

MUSZĘ rano wstać do dzieci
WYPADAŁOBY zrobić im kanapki
POWINNAM im wyprasować bluzki
MUSZĘ zdążyć
MUSZĘ iść do pracy
POWINNAM do niej zadzwonić
WYPADAŁOBY ją odwiedzić
MUSZĘ iść z nim do lekarza
POWINNO się robić badania

Dopiszcie co jeszcze chcecie, bo ja już się oduczyłam MUSIEĆ i kiepsko mi idzie to wymyślanie.

JA WYBIERAM

MUSZĘ zastępuję WYBIERAM, CHCĘ, WARTO

I odkąd już tak zastępuję, to i słyszę, że moje dzieci też się nauczyły. Czasami słyszę:

"ej, ale nie musisz, możesz, jeśli chcesz"

Dziś jednak odkryłam, że jest takie MUSZĘ, które MUSZĘ!!! W moim sercu pojawia się MUSZĘ, które obrazuje silną potrzebę, coś bardzo ważnego, o co CHCĘ się ZATROSZCZYĆ.

TROSZCZĘ SIĘ O MOJE WNĘTRZE

Jest to MÓJ świadomy wybór. Jest to coś niezwykle silnego, na czym mi bardzo zależy, o co koniecznie CHCĘ zadbać. Czuję wewnętrzną siłę i energię do zmierzania w kierunku zrobienia tego, co tak bardzo krzyczy o zatroszczenie się. Ciągle mi to chodzi po głowie. Codziennie się upomina, wręcz "męczy" wewnętrznie. Jeśli odkładam to już od dłuższego czasu to zaczyna, że może to być coraz silniejsze. Te potrzeby ze zwiększoną siłą proszę, wręcz żądają, by o nie zadbać. 

Wtedy takie MUSZĘ jest dla mnie WYBOREM. 

To jest mój wybór i robię to w 100% w zgodzie ze sobą samą. Robię to dla siebie, a nie na pokaz, czy też dlatego, że ktoś każe, albo ze strachu.

Wtedy, kiedy WYBIERAM, to takie "MUSZĘ" pochodzi z serca. A siła tego słowa odzwierciedla wewnętrzną potrzebę i zgodę, w poszanowaniu własnej wolności i wyboru, na swoje działania.

Takie MUSZĘ może pochodzić nawet ze spontanicznego wyboru. To może chodzić o jakąś chęć zrobienia czegoś, co nie koniecznie się zaniedbywało.

MUSZĘ iść z dziećmi na sanki, bo wewnątrz serca czuję ogromną potrzebę zabawy, szaleństwa, radości i śmiania się. Potrzebuję właśnie z nimi, właśnie na śniegu, w spontanicznej dziecięcej zabawie poszaleć, być w bliskiej relacji zabawowej.

MUSZĘ koniecznie wyjechać i pobyć w środowisku bez dzieci, wśród dorosłych, na warsztatach, albo w samotności, w SPA.

To gdzie i jak to są STRATEGIE, SPOSOBY zaspokojenia różnych POTRZEB:

ciszy
spokoju
rozwoju
odpoczynku

To MUSZĘ odzwierciedla moją gotowość. "Dla chcącego, nic trudnego". Ja bym powiedziała, że "dla GOTOWEGO nic trudnego". Kiedy odnajdę w sobie to MUSZĘ w poszanowaniu swojej wolności, zgody na swoje potrzeby, zgody na prawdziwość, to wówczas nie martwię się tym, co inni pomyślą, tylko idę za tym, co dla mnie ważne. I nie chodzi tu o bezczelny egoizm i brak szacunku dla innych, nie myślenie o drugim człowieku i nie branie go pod uwagę,Wcale nie! Chodzi o to, by zobaczyć siebie, czego tak naprawdę ja potrzebuję i próbować się o to zatroszczyć, przy jednoczesnej świadomości ważności potrzeb innych.

Ja mam takie wewnętrzne przekonanie, że to, co robię jest ważne, jest moje, jest potrzebne.

Śpiewam w samochodzie i nie martwię się, że fałszuję.
Zjeżdżam z dziećmi na "jabłuszkach" i co z tego, że ktoś pyta "ty też zjeżdżasz???" (choć tu akurat większość to pochwala, ale nie dlatego to robię)
Udaję głupka, by rozśmieszyć dzieci i nie martwię się, że patrzą na mnie jak na wariatkę!

Robię to dla siebie, bo naprawdę wewnętrznie "MUSZĘ", bo czuję, że jak nie zrobię, to pęknę. Robię rzeczy, które wydają się bezsensowne i niepotrzebne. Nawet czasami sama się zastanawiam "po co komu to potrzebne?" Czasami w głębi serca coś mi mówi, że warto, że może komuś się to przyda, że mnie da to radość. Kiedy za tym idę, zazwyczaj się okazuje, że to był szczał w dziesiątkę. A jeśli nie, to już się nie martwię i wstydu nie czuję. Uczę się do siebie samej dystansu, pozwalam sobie nie trafiać w sedno, zgadywać i słyszeć "nie, to nie to". Wiem, że nie jestem idealna. Wiem, że się mylę, że mogę zmienić zdanie.

I dobrze się czuję ze swoją omylnością. Jak dobrze NIE być AUTORYTETEM. To takie uwalniające: pozwolić sobie na bycie sobą.

Każdego dnia wybieram takie zachowania, które odzwierciedlają moją wiedzę, doświadczenie, wynikają z mojej gotowości, czy okoliczności i możliwości. Gdybym była w stanie, zrobiłabym inaczej. Jeśli zobaczę, że moje działanie jest krzywdzące, mogę je zmienić, wyciągnąć naukę, poszukać lepszych rozwiązań. Nie ma co siedzieć w czarnej dziurze poczucia winy. Nie o to chodzi, by się zadręczać. Widzisz, że można inaczej, zrób tak. Nie widzisz? Poszukaj, zaufaj, że można znaleźć kilka rozwiązań. Skupiając się na swoim błędzie i obwiniając siebie czy innych trudno wyjść z ciemności. Poużalaj się, ok, jednocześnie warto znaleźć nadzieję, pocieszenie, zaufanie, wiarę w to, że może się udać inaczej. Warto dać ujście trudnym emocjom, spisać je na kartce (ona wszystko przyjmie-a potem spalić), porozmawiać z zaufaną osobą, pomyśleć w ciszy nad tym "o co mi chodzi". Wentylacja uczuć otwiera drzwi do różnych rozwiązań.

czwartek, 8 stycznia 2015

Zmiana na wiosnę, choć do wiosny jeszcze daleko

Za oknem zima, śnieg i przeraźliwy wiatr, który wygrywa swoje melodie w zakamarkach i kratkach wentylacyjnych.
A u mnie w sercu wiosna i gotowość do zmiany i rozwoju. Czuję moc i energię.Czuję, jakbym się na nowo rodziła do życia i działania. U mnie już wiosna.

Co dało mi takiego pałera?

Świadomość gotowości do zmiany i rozwoju. Ona kiełkowała, powoli rosła, czasami ktoś ją podlał, odsłonił chmury, wpuścił słońce, aż w końcu dojrzała.

Były i ciągle są osoby, które wskazują drzwi, pokazują drogę. Widzę je i tylko ode mnie zależy czy podejmę wyzwanie, by wejść na drogę zmiany. A więc wchodzę. Chcę żyć świadomie, być blisko drugiego człowieka, być w bliskiej i prawdziwej relacji. Pomaga mi w tym branie udziały w warsztatach rozwojowych. Jestem wówczas w empatycznym środowisku i nauka jaką z tego czerpie ładuje moje baterie na długo. Jak to z bateriami bywa, wyczerpują się, a więc warto co jakiś czas je naładować. Czasami wystarczy odpowiednia lektura, wysłuchanie budującego wywiadu jak na przykład tego:

POSŁUCHAĆ MOŻNA TUTAJ

czy poczytanie czegoś, co da nam wsparcie.

Oczywiście jeśli tylko możliwe, to największą wartość daje bezpośrednia rozmowa z umiejącą słuchać i dającą wsparcie osobą. I takich osób warto szukać i prosić je o dialog, o słuchanie, o empatię.

Dziś czuję wdzięczność za obecność tych osób. Są takie, które nawet nie wiedzą, że wpływają na mój rozwój. Są takie, które po prostu chcą być przy mnie, którym zależy na relacji ze mną, na współpracy, na byciu blisko. Taką osobą jest Marzena Kopta. To ona pokazała i otworzyła drzwi. Zaprosiła do współpracy,z reszta,  nie pierwszy raz. Owocem tego zaproszenia będzie empatyczne spotkanie o złości, które poprowadzę już 21 lutego w Gliwicach. Jak sam opis wskazuje, będzie to EMPATYCZNE SPOTKANIE O ZŁOŚCI, będę się dzielić swoją wiedzą, doświadczeniem, będę słuchać, tych, którzy tego potrzebują, będę starała się dawać EMPATIĘ.

Już się cieszę na to spotkanie! Na prawdę moc radości w serduchu mam.

A zanim się z Wami spotkam, to będę na spotkaniu w FILOMACIE, na którym posłucham o poczuciu winy, a warsztaty poprowadzi Agnieszka Pietlicka, certyfikowana trenerka NVC

piątek, 19 grudnia 2014

"Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" Czy tylko łatwo powiedzieć?

W mojej głowie pojawiają się czasami oceny. Zastanawiałam się ostatnio skąd one się biorą i dlaczego wywołują tak żywe uczucia.

Myślę, że nie oceniam, lub szybko się potrafię powstrzymać przed oceną, kiedy pamiętam o tym, że każdy może być taki, jaki chce i robić to, co chce, a nie to, co JA CHCĘ!

OCENA

Mnie się zdarza kogoś ocenić, ba nawet osądzić i wydać wyrok. Gdyby ocena się we mnie nie pojawiała, gdybym nie miała przemyśleń, nie byłoby tego posta. Nie byłoby też zmiany i rozwoju i lepszego poznania siebie samej. A to, mam nadzieję, poprawia jakość mojego życia i ludzi obok mnie.

Ocena prowadzi mnie do zerwania kontaktu z drugim człowiekiem, do zamknięcia się lub do krytyki, która niszczy relację. Za moimi ocenami stoją moje wyobrażenia, że ktoś powinien, chcę by był i robił właśnie to co ja uważam za słuszne. Nie daję wolności, nie daję prawa do odmienności. W świadomości oczywiście daję. Natomiast podświadomie i w sercu dzieje się coś innego. Moje potrzeba np. życia w lepszym świecie (ten lepszy świat ma wyglądać tak jak ja sobie wyobrażam) może mnie poprowadzić do wyboru takiego jej zaspokojenia, który wcale nie sprawi, że będzie lepiej. Moje uczucia czasami rodzą się we mnie z powodu oceniających myśli. Kiedy sobie to uświadomię, widzę, że znacznie lepiej jest zmieniać swój wewnętrzny świat, swoje serce, siebie samego, a nie drugiego człowieka.

To nie jest łatwe. Nie przychodzi mi lekko pozbywanie się oczekiwań i wymagań. Bardzo chcę, by mój świat był taki, jak ja sobie wyobrażam. Właśnie przyszło mi do głowy, że to, czego ja chcę, wszystkie te moje potrzeby, owszem są ważne i warto się o nie troszczyć i jednocześnie pamiętać, że inni też chcą być ważni, potrzebują troski, dostrzeżenia itp. Może warto czasami pomyśleć jakie mam potrzeby i spośród nich wybrać te, które są najważniejsze. Jeśli aktualnie zależy mi na budowaniu lepszego świata, to zapewne, dostrzeżenie drugiego człowieka i sprawienie, by jego świat był lepszy zaspokoi równocześnie moją potrzebę współtworzenia piękniejszej rzeczywistości. Ważne jest dbanie o siebie. Ważne jest też dostrzeganie i troszczenie się o innych. Dla mnie jest to ważne, tego bardzo chcę i czuję, że jestem gotowa podjąć wyzwanie szukania równowagi. Teraz, widzę, że jest to możliwe. Wiem, łatwo mi się mówi, bo dzieci już są starsze i coraz bardziej potrafią się same o siebie zatroszczyć. Więc nie mądrzę się, nie pouczam. Tak tylko chciałam się podzielić radością płynącą z dawania części siebie innym. Każdy by taką radość chciał mieć, tyle, że czasami czujemy takie braki w dbaniu o siebie samych, że zwyczajnie nie mamy siły już nic dawać.

Dziś jestem gotowa na zmianę myślenia i otwarcia się na drugiego, czyli:, dziecko nie musi być takie, jak ja chcę, nawet nie może i nie powinno być takie. Bo czy wówczas będzie prawdziwe? Czy próba sprostowania moim oczekiwaniom nie doprowadzi ich do budowania swojego życia na kłamstwie, udawaniu, nie mówieniu całej prawdy? Już nieraz widziałam takie próby moich dzieci. I dobrze, ponieważ to otworzyło nam drogę do dialogu i zmiany.

W ostateczności wybieram prawdziwość każdego człowieka: SIEBIE i DRUGIEGO

dziecko
mąż
siostra, brat
teściowa
szef
koleżanka
przyjaciółka
znajoma
ksiądz
polityk
.......
CZŁOWIEK

warto by mógł, by umiał BYĆ SOBĄ, by być takim, jakim się JEST. By być AUTENTYCZNYM

Warto BYĆ PRAWDZIWYM i żyć prawdą.

Myślę sobie, że to nie byłoby możliwe, bez poznania samego siebie. To poznanie to proces, który nadal zresztą trwa. Opiera się on na refleksji, na zaglądaniu w głąb siebie, w to, co czuję i po co to czuję, czego tak bardzo chcę, co jest dla mnie tak ważne, skąd się biorą różne myśli. Refleksja pozwala mi szukać coraz to nowszych sposobów na mój własny lepszy świat.

Bo zmianę świata zaczynam od zmiany siebie.

A drugi człowiek jest wolny. CHCĘ tą wolność szanować. Jestem gotowa podjąć wyzwanie, uczyć się tego szacunku porzucając oczekiwania i wymagania.

Pomaga mi również świadomość, że:

Działania każdego wynikają z chęci zaspokojenia swoich potrzeb.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

ZATRZYMAĆ SIĘ, pomyśleć

Co skłania dzieci do współpracy?

Przychodzi mi do głowy wiele sposobów na to, by skłonić dzieci czy też innych do współpracy. Nie mam zamiaru dziś ich podawać, nie chcę nikomu dawać rad, bo nie czuję się na siłach. Nie mam patentu na to, co działa w relacjach z drugim człowiekiem. Mogę jedynie opowiedzieć o sobie. O tym, co mnie ostatnio skłoniło do współpracy i co przyszło mi z ogromną łatwością, czyli to ja tego chciałam, to wyszło z głębi mojego serca.

Mogę więc śmiało powiedzieć, że nikt mnie do niczego nie skłonił.

Czułam totalną wolność w podejmowaniu decyzji i mam przekonanie, że to wyszło ode mnie i decyzja o współdziałaniu została podjęta przeze mnie zanim padło pytanie od drugiego człowieka, czy chcę się w to włączyć.

Ja więc odnalazłam w swoim sercu chęć działania. Poczułam się wolna w podejmowaniu decyzji, bo to tylko w mojej głowie rodzą się ograniczenia. Bo nikt nie może być odpowiedzialny za to, co tam się dzieje, tylko ja sama.
Potem przyszła propozycja i w konsekwencji został podjęty pierwszy krok.

Co więc było tym kluczem do podjęcia działania.

100% WOLNOŚĆ

"WIELKIE MYŚLI RODZĄ SIĘ W SERCU"


Przekładając to na relację z moimi dziećmi, to czasami się zdarza, że w mojej głowie są myśli, które wyrażają zgodę na odmowę. One są TYLKO W GŁOWIE, nie w sercu. Wiem, że warto założyć, że ktoś nie chce zrobić tego, co ja akurat teraz chcę. Jednocześnie wiem, że w sercu nie zawsze daję im zgodę na odmowę. Nie daję im więc wolności. Moje serce tak bardzo chce ich skłonić, bo ja potrzebuję ich pomocy, bo nie widzę innej drogi, innego sposobu, bo są myśli typu "warto by pomagali, by to zrobili, bo to jest ważne, bo chcę im coś przekazać, czegoś nauczyć, bo chcę by wykorzystywali swoje talenty itp.Bo mam już gotowy obraz na to jacy inni mają być. I to powoduje, że intencja przekazu jest inna niż komunikat.

Mówię im: "jak chcesz to pomóż" i na poziomie świadomym daję im wolną rękę.
Moja intencja jest jednak inna. Nie potrafię jej ukryć. W głębi serca chcę czegoś zupełnie innego. Sama siebie oszukuję, a oni to wyczuwają, instynktownie, podświadomie i nie spełniają mojej prośby.

BO W SERCU NIE BYŁO WOLNOŚCI i zgody na odmowę. Nie zrobiłam tego świadomie. Uświadomiłam sobie to po fakcie. Niestety często mi się to zdarza. Widzę to zazwyczaj wtedy, kiedy brakuje współpracy, kiedy kontakt się sypie, kiedy dziecko mówi "nie chce", zatyka uszy i zamyka serca. Odpowiada tym, co dostał ode mnie. To ja zamknęłam swoje serce, nie będąc szczerą wobec siebie, nie zaglądając w prawdzie w to, czego potrzebuję i udając coś. No bo jak tu nie udawać, skoro się nie wie, o co nam chodzi.

Takie sytuacje są dla mnie po to, by się ZATRZYMAĆ, pomyśleć, pobyć z samą sobą. Oczywiście stawanie w prawdzie nie jest przyjemne.Zobaczenie swojej drogi, która nie doprowadziła mnie tam, gdzie zdążałam powoduje smutek. To,co mi pomaga nie utonąć w poczuciu winy, to myśl, że to doświadczenie jest darem, który mnie wzbogaca i sprawia, że życie staje się lepsze, zarówno dla mnie jak i ludzi będących obok mnie. Mogę się więc, po chwili refleksji, czasami otoczonej smutkiem i łzami, na prawdę cieszyć i iść dalej do przodu z zaufaniem i wiarą na lepsze jutro. I to nie koniec mojej zmiany. Życie trwa i czeka mnie mnóstwo niespodzianek pod tytułem: jest inaczej niż myślisz. Może nawet pisząc to też jestem w błędzie. Jeśli tak, to ok, to mam nadzieję, że będzie okazja to kiedyś zobaczyć i zmienić.

Dzięki wdzięczności i radości z trudnych doświadczeń uczę się ufności. Ona daje mi wewnętrzny pokój i wiarę w to, że cokolwiek się stanie dzieje się w ostateczności dla mojego najwyższego dobra.

Jeśli mam w sobie zaufanie, że znajdę sposób, że znajdę inne rozwiązanie, wówczas mogę dać WOLNOŚĆ sobie i drugiemu.

I dzieciom też rodzą się W SERCU WIELKIE MYŚLI jeśli tylko obdarzymy ich Z SERCA WOLNOŚCIĄ! 

Jeśli one czują tą wolność w swoim sercu, bo mnie się może wydawać, że daję wolność, a odbiór może być inny. Ja mogę oczywiście powiedzieć trudno, nie mam na to wpływu. Mogę też podjąć rozmowę z dzieckiem. Mogę się o niego zatroszczyć, dostrzec to, co dziecko czuje, zastanowić się dlaczego wybrał takie a nie inne zachowanie. Bo odmowa, bo "NIE", wcale nie oznacza końca. To może być dla mnie początek dialogu, jeśli chcę, mam siłę, czas i przestrzeń do wejścia w dialog. Nie zawsze jest to możliwe. Czasami po prostu wybieram coś innego, co też zaspakaja jakieś potrzeby. Dziś coraz częściej mam w sobie zaufanie, że znajdę jakieś inne rozwiązanie i dzięki temu łatwiej jest mi z serca z siebie na jakiś czas zrezygnować, odłożyć to, czego potrzebuję na później i nie bać się, że to jest całkowita rezygnacja. Nie muszę się już denerwować, że jestem na samym końcu.

Myślę sobie jednocześnie, że to nie jest takie łatwe, że czasami się zdarz, że ludzie miewają tak trudne sytuacje, że zwyczajnie nie mają już na nic siły, nie widzą nadziei i ogarnia ich bezsilność. Takie więc moje pisanie i dzielenie się tym, jak ja to widzę może bywać denerwujące.

Czasami sobie myślę, że pewno nie mam pojęcia o tym, jak to innym może być niesamowicie ciężko. I czuję smutek, bo zwyczajnie fajnie by było, by każdy znalazł pomoc, mógł odzyskać nadzieję i czuć się wspieranym. By nikt nie czuł się samotnym. Hmmm....

wtorek, 2 grudnia 2014

Adwent - czas przyjścia


Już w listopadzie dzieciaki pytają o pieczenie pierniczków. Nasze wielka rodzinna tradycja. Nasz dar serca dla wszystkich, których spotykamy na swojej drodze.

Najpierw jest wielkie pieczenie. Wielkie, bo ciasta mamy całą dużą miednicę na pranie. W tym roku surowego ciasta było 14 kg! Dobrze, że miał kto pomagać w pieczeniu: cała ekipa wykrawaczy, obsługa do piekarnika, logistyka wyładowcza ciepłych ciastek z blachy na miejsce studzenia i później do pudełek.

Na zdjęciu pierwsza dziecięca ekipa wykrawaczy - w kilka minut 6 dużych blach było pełne. Entuzjazm powoli jednak zaczął opadać. Na polu bitwy został tata, mama i syn. Na szczęście wkrótce dotarło wsparcie dorosłych. Bez ich pomocy pewno pieklibyśmy jeszcze przez tydzień, a tak to w kilka godzin i w jeden dzień temat został ogarnięty.


W międzyczasie podjadanie. Jednak nie ma się co obawiać, że zabraknie. Takich ilości ciastek nie da się samemu zjeść, dlatego z dziką rozkoszą je rozdajemy, dzieląc się miłością. Właśnie dlatego pieczemy aż tak dużo!


A tak wygląda roboczy magazyn na jeszcze ciepłe pierniczki. Poniżej są już przygotowane pudełka na schłodzone ciastka. Tak, tak, wszystkie zostały zapełnione. Tylko siły i czasu do fotografowania już zabrakło. Logistyka sióstr zajęła się obsługą tak perfekcyjnie, że w tym roku matka nie miała za bardzo okazji do wykazania się swoim pedantyzmem. Nie było pudełeczek "tylko z gwiazdkami", czy "tylko z serduszkami". O przepraszam, było jedno gwiazdkowe - wykonane na specjalne zamówienie - wkrótce można będzie dokonać odbioru paczki, lub też dostarczymy.


Zapraszamy też na wspólne dekorowanie. Dzieci to uwielbiają, zresztą, co tam dzieci - ja to kocham! Tak więc planujemy dekorować już w najbliższą niedzielę. Będzie to czas wspólnej zabawy z dziećmi i odrobina przestrzeni na pogawędki rodzicielskie.

Udekorowane pierniczki trafią do ręcznie zdobionych słoiczków, a te już dalej do tych, których spotkamy w tym pięknym adwentowym czasie na naszej drodze. Są i tacy, o których zwyczajnie staramy się pamiętać. Są i tacy, którzy dają znać, by też dostać. Bo warto się troszczyć i o siebie i o drugiego.

ADWENT

Ale adwent to dla nas czas przede wszystkim duchowego przygotowania do przyjścia Pana. Ulubione zajęcie dzieci to uczestnictwo w roratach, które u nas w parafii odbywają się o godzinie 17-stej, co znacznie ułatwia dzieciom dotarcie. Ja też je uwielbiam, ponieważ jest to dla mnie czas i przestrzeń na spotkanie się w swoim sercu z tym, co dla mnie ważne. Jest to okazja do rozmyślań, do refleksji nad tym, co każdego dnia mnie spotyka i jak to się ma w stosunku do moich wartości i dla drugiego człowieka. Jest to też dla mnie świetna okazja, by zwyczajnie odpocząć, rzucić wszystko, co akurat robię, co jest też ważne, choć może nie najważniejsze, by złapać chwilę dla siebie.

Nawet kiedyś moje dziecko mi powiedziało: "mamusiu, chodź z nami, to sobie odpoczniesz". No i tak właśnie jest. Bo idę, by być z Panem, który "pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach", by nacieszyć się Jego Słowem i obecnością w Eucharystii. Dziękuję Ci Panie, że Jesteś ze mną, że mam Ciebie na wyciągnięcie ręki.

 KALENDARZ ADWENTOWY

Jeszcze podzielę się pomysłem na kalendarz adwentowy. Zrobiony z kopert. Wspólnie wykonany z córką, zarówno zewnętrzna część, jak i pomysły do środka, a wśród nich: wspólna zabawa z dziećmi, wspólne śpiewanie z nimi piosenek, wspólne wyjście np. na basen, czy do kina, robienie kartek bożonarodzeniowych. I pomysł, który spodobał się nam najbardziej:
każdego dnia modlimy się w innej intencji,która jest już wcześniej zapisana i włożona do koperty. Wczoraj był dzień modlitwy za naszego syna. Ale miał rogala na buzi, kiedy wyjął kartkę z koperty. Poczuł się zauważony, jego potrzeba bycia widzianym docenionym, akceptowanym i może jeszcze jakieś inne zostały tym jednym gestem zaspokojone. A moje: potrzeba troski o innych, potrzeba wyrażenia swoich wartości (że warto pamiętać o innych, też poprzez modlitwę), że w ten sposób pokazuję dzieciom,co dla mnie jest ważne (autentyczność)


COŚ DLA DUCHA

A oto moje tegoroczne odkrycie:

słuchowisko adwentowe "Plaster Miodu" POSŁUCHAJCIE: TUTAJ

Dzięki poleceniu przez Martę Be, której refleksje znajdziecie TUTAJ

Szczególnie zwróciła moją uwagę komentarz Marty: "Żywić się Jezusem to nie tylko być na Mszy Świętej i przyjmować Komunię Świętą. To czytać Go i rozważać, to godzić i na nowo się nawracać po każdym upadku, to poznawać Go i wcielać w życie Jego naukę, to naśladować Go, dążyć do całkowitego zjednoczenia z Nim, to kochać."

NAWRÓCENIE - co to dla mnie znaczy?

Na nowo się nawracać po każdym upadku - to takie bliskie Porozumieniu bez Przemocy, Rodzicielstwu Bliskości i Chrześcijaństwu. Przecież każdy z nas popełnia błędy i tylko refleksja na nimi i uświadomienie sobie, że teraz, kiedy już widzę swój błąd to wiem, że mogę to następnym razem zrobić inaczej. I nie chodzi o jakieś umartwianie się. Chodzi o to, by powiedzieć: ok, teraz już widzę, że mogę inaczej. A więc próbuję  inaczej, zmieniam się każdego dnia, nawet kilka razy dziennie "Idź i nie grzesz więcej". Mogę to powtarzać codziennie i nie ma w tym nic złego. Jezus nas zna i wie, że codziennie Go potrzebujemy, że nawracać się będziemy co chwilę, bo to jest proces, proces dochodzenia do świętości. I Boga to nie przeraża ani nie martwi. Martwi Go nasza ślepota, nasz sen, nasza duchowa śmierć i nieświadomość. Kiedy już jestem świadoma, to On się cieszy. Owszem, cierpiał, widząc moje zbłądzenie i jeśli ja czuję smutek i cierpienie, to dlatego, że mogę sobie uświadomić, jak bardzo Ten Ktoś-Bóg mnie kocha a ja zupełnie tego nie widziałam. Może mi być jedynie żal, że zraniłam Boga, że zraniłam drugiego człowieka. Tak jak matka widzi, że sprawiła zawód swojemu dziecku i jest jej żal, że dziecko cierpi, tak może mi być żal, że zraniłam Boga i widzę, że On cierpi. Pan nie chce naszego użalania się nad sobą. On chce naszej zmiany. Codziennej zmiany.

I w PbP też tak jest-nie chodzi o potępianie i użalanie się nad sobą, bo to prowadzić może do samokrytycyzmy i zniechęcania. PbP jest po to, by pokazać, że popełniało się błędy, bo nie umieliśmy inaczej, nie mieliśmy takiej wiedzy, czy świadomości. A teraz, kiedy już to wiesz, masz szanse się zmienić.

Tylko NADZIEJA i radość, że można inaczej, że Bóg mnie nie potępia, daje mi szansę do zmiany - codziennie, w każdej chwili mogę się nawracać. Nawrócić, znaczy zmienić swoje zachowanie, to wyuczone i krzywdzące na to wzbogacające. Mogę to robić (zmieniać się=NAWRACAĆ) w swojej codzienności: w relacji z mężem, z dziećmi, ze znajomymi z pracy, w relacji z człowiekiem, jakiego Pan stawia przede mną każdego dnia.

W nawróceniu, dla mnie, pomocne jest:

uświadomienie sobie, że popełniłam błąd, grzech, że zraniłam
znalezienie innej drogi
wdzięczność za to doświadczenie
chęć zmiany
i radość z tego, że dana jest mi nowa szansa
i ta RADOŚĆ i NADZIEJA jest wodą na młyn - bez niej ani rusz, po prostu się nie da. Siedzę i marudzę. Kiedy mam w sobie radość, mam i energię i chęć do zmiany.

Z Panem wszystko jest możliwe, bo to On mnie kocha i umacnia.


Adwent - czas przyjścia Boga, który przyjść może do mnie dziś w drugim człowieku: dziecku, mężu, koleżance, kimś obcym spotkanym na ulicy....w kim jeszcze???

Marana Tha - Przyjdź Panie, przyjdź
Marana tha (aram. Przyjdź, Panie Jezu! lub zapisane jako maran atha Nasz Pan przyszedł)
Obym umiała Go dostrzec, bo On przyszedł na pewno już dziś do mnie.Kim byl-moim dzieckiem, mężem.?