W końcu mam dom, a nie muzeum. Mam dom, w którym bawią się i bałaganią dzieci, a ja ich nie zmuszam do robienia porządków.
ZABAWA...
W zamian za to bawię się z nimi, szyję im rybki, które łowią na niby. Dzwonimy do siebie na niby, a ja realizuję ich zamówienia np. kupuję na niby śledzie i dorsze. Jest cudnie, bo jestem wolna od przymusów mojej podświadomości i od oczekiwań różnych osób. Bo oczekiwania stają się oczekiwaniami, tylko wtedy, kiedy my sobie na nie we własnym sercu i głowie pozwalamy-czasami nieświadomie.
Kiedy jestem świadoma - jestem staję się wolna, mam wybór i to nie tylko w kwestii sprzątania.
ps. fajnie było się dziś spotkać z mamą, która była zupełnie naturalna, jej dom pełen życia - a nie muzeum, z jej otwartością i zwyczajnie super się nam gadało, choć pierwszy raz twarzą w twarz. Jakbyśmy się latami znały, a właściwie dziś był pierwszy raz!
A jak już idę drogą wdzięczności, to fajnie, że Bóg dał nam takie ciała, które po chorobie dochodzą do siebie i wraca zdrowie. Dzięki Ci Panie Boże :)
Nadal czasami lubię pobyć w posprzątanym domu. Jednocześnie lubię teraz inne rzeczy, nawet odrobinę bałaganu, bo on świadczy o tym, że czasami mam inne potrzeby, że potrafię wybierać, że znam swoją hierarchię potrzeb i nią się kieruję. Posprzątany i lśniący dom to u mnie dziś nie jest priorytet!
Podpisuję się pod tym postem. Choć trochę czasu zajęło mi, żeby do tego dojrzeć.
OdpowiedzUsuń