wtorek, 25 listopada 2014

Matczyne narzekania.

Prawienie dzieciom kazań nie pomaga, nie buduje relacji i więzi i nie rozwiązuje naszego problemu. Dzieci mnie nie słuchały. Od ponad 1,5 godziny mówię, by poszły się myć i nic. W końcu wybija 21:30. Wszystkim zmęczenie daje się we znaki. Moje potrzeby wiszą na kołku-najbardziej ta współpracy, sprawczości, łatwości. 

Czuję frustrację i potrzebuję być wysłuchana, potrzebuję empatii - coraz bardziej. 

Tak więc wybieram zaspokojenie swojej potrzeby bycia wysłuchaną – niestety moimi słuchaczami stają się dzieci. Co za nieszczęsny pomysł, jak się za chwilę o tym przekonałam. Moje dzieci, owszem, zaczynają mnie słuchać: zrzędzę i narzekam, że przecież już od 19-stej do nich mówię i nic, a teraz to chcą jeszcze mnóstwo rzeczy ode mnie, a ja chcę odpocząć, mieć chwilkę dla siebie, pobyć sama ze sobą (co jest zupełnie naturalne - każdy tego potrzebuje i matki nie są tych potrzeb pozbawione). I takie tam, że troszczę się o to, by się wysypiali, no bo rano wstają ok 7 i wcale łatwo im to nie przychodzi itd. Itp. Gadam i gadam i nic, nic to nie pomaga, coraz gorzej się czuję. Widzę smutek na ich buziach, słyszę przepraszam i nie czuję, by mi na ich „przepraszam” zależało. To musi być coś innego.

Nagle mnie olśniło:

UCZUCIA I POTRZEBY DZIECI


"Czy jak mówiłam (narzekałam przed wami) to czy było wam smutno, bo chcieliście zrobić to, o co proszę i jednocześnie chcieliście się jeszcze pobawić, bo nie czuliście zmęczenia, nie chciało się wam w ogóle spać?"

Uczucie smutku-potrzeba zabawy i autonomii-decydowania o sobie, potrzeba współpracy. Wielość potrzeb w jednym czasie i trudności z wyborem tych, które są dla mnie ważne. Dzieci z natury wybierają siebie. My dorośli potrafimy już siebie odłożyć na później.

Okazuje się, że tak. Oni już niewiele mówili. Mnie to zdanie pytające, skierowane głośno do nich,  dało wiele do myślenia. Dało mi też wewnętrzny spokój i radość, bo odkryłam, że oni chcą współpracować równie silnie jak móc samodzielnie o sobie decydować. Jeszcze potrzebują czasu i doświadczenia, by umieć wybierać i z siebie rezygnować. Mają na to jeszcze kilka lat. Obym tylko o tym pamiętała, że to nie jest ich złośliwość, tylko zwyczajny etap rozwojowy. Obym umiała znaleźć takie strategie, które są wzbogacające dla mnie i dla nich.

UCZUCIA I POTRZEBY DOROSŁYCH

A ja swoje POTRZEBY też mam:

Chwilami czuję ogromne zniechęcenie, bo chciałabym mieć jasność, co do moich potrzeb, tak by wiedzieć jak je zaspokoić. Chciałabym wiedzieć, że dam radę znaleźć strategię, że nie muszę się bać, nie będę panikować, bo na pewno znajdę sposób. Czasami ogarnia mnie strach na samą myśl, że nie ma przede mną jasnych strategii. Wydaje mi się wtedy, że jest tylko jedno wyjście i od razu wiem, że nie skuteczne a i, tak z braku innych, podświadomie go wybieram. 

A więc tak, potrzebuję współpracy, sprawczości i łatwości. Mówię, idźcie się kąpać, ja dokończę kserowanie (na prośbę córki). Skończę za 5-10 min, wy też i spotkamy się wieczorem u Was w pokoju, by się poprzytulać, poczytać razem książki, by po prostu razem z nimi być, jeszcze na koniec dnia.

STRATEGIE:


Co można zrobić, by sytuacja się nie powtarzała?

Już pojawienie się tej sytuacji i refleksja nad nią daje większe szanse na to, że następnym razem będzie bardziej korzystnie dla obu stron.  Kolejnym razem być może posłucham intuicji i uciszę się zanim będzie za późno. Zadzwonię do zaufanej osoby i się wygadam. Wezmę kilka głębokich oddechów. Wyjdę do kuchni lub łazienki.

Dam sobie empatię: posłucham swoich uczuć, wypowiem je w myślach. Ponarzekam sobie w swoim sercu.

Wezmę swój zeszyt rozterek i napiszę w nim wszystko to, co mnie trapi-przynajmniej ochłonę, dojdę do siebie, a nóż rozum mi wróci. Tak, tak, bo pod wpływem tracę rozum, zresztą każdy. Kiedy zalewają nas emocje, nie potrafimy myśleć logicznie. Dlatego potrzebujemy ochłonąć i każdy zapewne ma na to swój własny pomysł. Oby był on taki, by nie krzywdził NIKOGO: ani siebie, ani drugiego.

Jeszcze jedna STRATEGIA: modlitwa, oddanie wszystkiego tego, co się dzieje Bogu. Skupienie się na rozmowie z Panem, daje nam czas na kontakt z własnym wnętrzem, z duchem mieszkającym w nas. To kolejny sposób, by ochłonąć i odnaleźć siebie, by dać sobie empatię i być może proces poszukiwania strategii, będzie łatwiejszy.

poniedziałek, 24 listopada 2014

"Bogaty....kto daje"


Inspiracja do napisania tego tekstu powstała w wyniku doświadczeń weekendowych, złożonych, wielu i bardzo mnie wzbogacających. Bardzo się więc cieszę, że się pojawiły. Dzięki Ci Panie, że otworzyłeś moje oczy i serce. Dzięki, że posłałeś do mnie swoich "Aniołów."

Jedną z inspiracji było wydarzenie na FB, które zainicjowało DoM Dobre Miejsce. Dzięki niemu już teraz wiem, jak wykorzystam ten dar, który widać na moim zdjęciu powyżej. Będzie stał na kuchennym parapecie i przypominał mi, o tym, że warto dawać prosto z serca.

Dla mnie, te słowa Św. Jana Pawła II, mają znaczenie dużo głębsze, niż na pierwszy rzut oka by się wydawało. Myślę sobie, że nie chodzi tylko o dawanie prezentów, składanie jałmużny, czy coś w tym stylu, choć to oczywiście też, nie chcę temu umniejszać. Po prostu akurat teraz mam w sercu potrzebę bycia. Bycia z kimś, kto tego potrzebuje i dla kogo mogę = CHCĘ

CHCĘ ZMIENIĆ SWOJE PLANY


Chcę odłożyć swoje potrzeby i spotkać się z kimś, kto czuje się samotny

To może być moje dziecko, które akurat dziś nie potrafi samo zasnąć, a może, chce by mu poczytać, czy się z czegoś zwierzyć.
To może być ktoś, kto ucieszyłby się, gdybym zadzwoniła, nawet o 22-ej, jeśli wiem, że nie śpi.
A może znajdę w wirtualnym świecie samotnego przyjaciela, któremu rozmowa z drugim człowiekiem przyniesie odrobinę ciepła.

Chcę wyjść na przeciw tym, którzy sami prosić już nie potrafią. Odwiedzić, zadzwonić, zaprosić.

Chcę pójść za głosem serca i "Anioła" który podpowiada mi, że ktoś z kim może nie mam bliskiej więzi, potrzebuje rozmowy i zbudowania tej więzi. Nie chodzi o robienie czegoś na siłę, czy z powinności lub wyrzutów sumienia.Chodzi o to, że czasami warto pójść za intuicją, za myślą, która się pojawia: "że może ktoś czeka, a może ktoś by się ucieszył z zaproszenia na herbatę". Nie zawsze za tym idę. Uczę się, zmieniam to i coraz częściej słucham siebie. Odnajduję w sercu to, co go porusza, takie myśli, dzięki którym czuję, że chce się żyć, że warto coś zmienić, coś zrobić i idę za tym. Od razu. Nie czekam, bo potem mogę znaleźć milion wymówek, by się rozmyślić, a wtedy to już pozamiatane.

To czasami dzieje się wbrew naszej wygodzie. Burzy nasz komfortowy świat, w którym wszystko jest jasne i przewidywalne. Nagle może się okazać, że konieczne będzie odsłonięcie naszych uczuć i pokazanie prawdy o sobie. Co więcej, godząc się na wejście w świat drugiego, przyjmujemy jego uczucia i widzimy potrzeby, których czasami nie potrafimy przyjąć, zrozumieć, zaakceptować, czy zaspokoić. Nie umiemy podpowiedzieć jak to zrobić, albo zwyczajnie nie warto tego robić, bo w rozmowie nie o rady chodzi. To wymaga dużej elastyczności i przede wszystkich pozostawienia siebie na boku i otwarcia się na rozmówcę. Bo słuchanie i milczenie bywa sztuką.

To wszystko odnosi się zarówno do dzieci jak i dorosłych, zwłaszcza jeśli są w silnej potrzebie bycia wysłuchanym, jeśli potrzebują tylko empatii.

"Niewiarygodne, jak wiele można zdziałać samą empatią. Wprawdzie nie rozwiązuje ona problemów, ale sprawia, że proces poszukiwania rozwiązań staje się znośny"
Marshall B. Rosenberg "W świecie porozumienia bez przemocy."

Brak empatii powoduje, smutek, żal, a może nawet frustrację, złość. Pod wpływem takich uczuć, człowiek może sobie myśleć, że jest samotny, że tak się właśnie czuje, choć uczucia w rzeczywistości mogą być inne.

Za samotnością być może stoją takie potrzeby jak: bliskości, ciepła, miłości, bezpieczeństwa, wsparcia, współdzielenia (swych radości i trosk z kimś bliskim),
współodpowiedzialności (wiem, że mogę na tego swojego człowieka zawsze liczyć)
przynależności (mamy swoje wspólne miejsce, przestrzeń, mamy siebie)
wspólnoty, akceptacji, troski, zaufania...a może dużo, dużo więcej. Tak trudno jest żyć samemu i tak bardzo potrzebujemy siebie na wzajem.

Te moje słowa mają być rodzajem empatii dla wszystkich tych osób, które czują się samotne. Czasami samotnym można czuć się w tłumie ludzi. Można mieć rodzinę, dzieci, męża, a czasami lub nawet stale odczuwać samotność. Myślę, o wszystkich tych, którym jest ciężko, bo są rzeczywiście sami, nie mają znikąd wsparcia, a przynajmniej nie jest ono takie, jakiego potrzebują.

Usprawiedliwienie: jeśli empatii było za mało, to poniższego zdania nie warto czytać:

Wydaje mi się, że są osoby, które chętnie, by pomogły, choć nie robią tego, bo nie mają świadomości, że są potrzebne, bo nie potrafią lub robią to nieumiejętnie. A może pomagają, ale na znalezienie odpowiedniej strategii zaspakajania tak wielu potrzeb konieczny jest czas (zaspakajanie potrzeb to codzienność, to proces)

czwartek, 20 listopada 2014

Mieć czas dla kogoś to znaczy kochać go

Zdjęcie pochodzi z : http://facebog.deon.pl/masz-czas/


Mieć czas dla kogoś to znaczy kochać go. To zdanie dało mi do myślenia. Czy to znaczy, że kiedy gotuję obiad, prasuję, sprzątam, pracuję, wybieram szkolenie zamiast weekend z rodziną, to nie kocham?

Takie hasła, zdania, myśli czasami wymagają wyjaśnienia. Właściwie to ja chyba mam potrzebę podzielenia się swoją refleksją. 

Przychodzi mi do głowy zdanie "miłuj bliźniego swego jak siebie samego". Wydaje mi się, że nie kochając siebie trudniej może nam być pokochać drugiego. Kochać siebie: nie osądzać, nie krytykować, ale być bacznym obserwatorem i dawać sobie prawo zmiany, rozwoju, popełniania błędów. 

W kontekście ofiarowania swojego czasu drugiemu - jeśli ja sama okradam się z czasu dla siebie, na to co dla mnie ważne, na kontakt z samą sobą, na odpoczynek, na zaspokojenie swoich ważnych potrzeb, to czy będę w stanie dać drugiemu prawo do tego samego? Nie chodzi mi tu o to, by stać się egoistą. Raczej by brać pod uwagę zarówno swoje potrzeby jak i potrzeby drugiego. O ile to możliwe zaspakajać je jednocześnie, czy chociażby o nich mówić. Jeśli więc dziecko chce się ze
mną bawić w momencie, kiedy właśnie potrzebuję odpocząć to czy mam odłożyć siebie na półkę i zająć się dzieckiem ostatkiem sił? A co w sytuacji kiedy siedzę przy komputerze i próbuję napisać artykuł, którego napisanie odkładam już od miesiąca. To dla rodziców pracujących w domu odwieczny problem-odnaleźć się w hałasie i prośbach o 100% uwagę dzieciaków: a to głód potomkom doskwiera, a to baterie do zabawki potrzebne, a to posłuchaj mnie właśnie teraz, a już o spokojnej rozmowie przez telefon-zapomnij, no chyba, że zamkniesz się w łazience lub na strychu (o ile strych nie jest bawialnią)

Moje potrzeb są ważne. 

Są tak samo ważne jak potrzeby dzieci, męża czy kogokolwiek innego. To, o co chodzi to przede wszystkim i na dobry początek je sobie uświadomić, wsłuchać się w swoje uczucia i powiedzieć o tych potrzebach: albo sobie (o ile to wystarczy) albo głośno, nawet przy czy do dziecka, nie po to by obarczyć je odpowiedzialnością za ich zaspokojenie-nie, za to odpowiadam tylko ja sama. Innych mogę prosić o pomoc, najlepiej innych dorosłych. Owszem dzieci też czasami pomogą, ale nie można tego od nich wymagać. Póki co to oni potrzebują naszej pomocy w zaspakajaniu potrzeb. Samo powiedzenie o tym czego chcemy czasami pomaga, a czasami nie. Jeśli nie to mogę spróbować znaleźć taka strategie, która zaspokoi i moje potrzeby i dziecka. Nie warto stale z siebie rezygnować, bo potrzeby się o siebie upomną i to w najmniej odpowiednim momencie, a wtedy może to doprowadzić do raniących reakcji: do krzyku, kłótni, wyrzutów sumienia, a jeśli one się pojawiają to znaczy, że po drodze wybraliśmy coś co nam nie służy, co nie wzbogaciło ani naszego, ani dziecka życia. 

Dla mnie więc to zdanie ma wartość w sytuacji, kiedy darzymy miłością i ofiarujemy czas, uwagę, uważność na to, co się dzieje zarówno w nas samych jak i w drugim i to zazwyczaj dotyczy sytuacji które dzieją się jednocześnie. 

Ten czas ofiarowany to może być chwila na wgląd w siebie czy drugiego, w to co się czuje i co jest ważne tu i teraz.

Potem przychodzi czas na wybory. Czy widzę jakąś przestrzeń na jednoczesne zaspokojenie potrzeb, czy też mam w sobie zgodę na chwilową rezygnację z siebie na rzecz drugiego i dar serca dla niego. 

Między BODŹCEM a REAKCJĄ jest przestrzeń, w której dokonujesz WYBORU.  

środa, 19 listopada 2014

Kalendarz dla Kubusia




Fajnie jest dostawać prezenty. Wydaje się jednak, że znacznie więcej radości przynosi ich ofiarowanie.

Tak więc jeśli ktoś ma ochotę ofiarować odrobinę swojego serca, to polecam akcję Ani z Beskidzkiej Mamy

Anię poznałam w zeszłym roku na jarmarku świątecznym w Bielskiej Wyższej Szkole Tyszkiewicza. Pojechałam, spotkałam się z nią, zamieniłyśmy tylko kilka zdań. Byłam tam późno i jarmark już się zwijał. Nie było okazji do dłuższej rozmowy. Mimo to, nadal jesteśmy w kontakcie. Cieszę się, że wtedy tam pojechałam, bo teraz mogę się odrobinę zaangażować w to wspaniałe dzieło! Wyobrażam sobie, że Ania włożyła w to masę pracy i zaangażowania, bo wiecie, takie akcje pięknie wyglądają, ale same nie powstają. Za tym stoją ludzie.Jasne oni to chcą robić, to jest ich dar serca, a jednocześnie wiem, że:

"bez pracy nie ma kołaczy"

Tak więc WIELKIE UZNANIE i oby takich akcji PROSTO Z SERCA był coraz więcej

Rok temu też były kalendarze i w tym roku są. Zachęcam do zakupu. Zbieram zamówienia na mojego maila:

kasia@czarnota.eu

i dla osób z Żywca i najbliższej okolicy gwarantuję ich dowóz.

O CAŁEJ AKCJI I JEJ SZCZEGÓŁACH POCZYTAJCIE TUTAJ:


Kalendarz dla Kubusia

wtorek, 18 listopada 2014

Kłótnie powracają jak bumerang, czyli jak sobie poradziłam z uczuciami i czego potrzebowałam

Temat kłótni z rękoczynami na pierwszym planie powraca jak bumerang. Wydawałoby się, że po przeczytaniu tylu książek, po odbyciu szkoleń i warsztatów, nawet po poprowadzeniu kilku spotkań dotyczących właśnie trudnych emocji, potrafię sobie poradzić z agresją i złością u dzieci.
Dzisiejszy wieczór pokazał, że z tym moim radzeniem sobie nie jest tak, jakbym chciała by było. Kiedy zobaczyła szarpaninę moich pociech, ba nawet regularną bitkę, to poczułam jakby mnie ktoś za serce ścisnął i zatrzymał w miejscu.

UCZUCIA

jakie mnie ogarnęły to smutek i totalna, totalna bezsilność, bezradność, a nawet rozpacz. Ogarnął mnie paraliż. Stałam i patrzyłam z rozdziawioną buzią i przerażeniem w oczach i sercu. A walka trwa, jedne biega za drugim. No bo wszak trzeba uciekać, kiedy się odda ostatni strzał w ramię, by wyszło na moim. No jest to dość podobne do zabawy w Berka, z tym, że tu nie ma forów i chodzi o wygraną. Naglę się starli, dopadli się wzajemnie za ramiona i już myślałam by wystartować, kiedy nagle zobaczyłam uśmiech na jednej z walczących twarzy. No ale pamiętajmy, że mnie wtedy do śmiechu nie było. Co innego teraz, kiedy emocje opadły, potrafię o tym pisać nawet z nutką humoru. Chwilę wcześniej na mojej twarzy rysowała się

ROZPACZ I BEZSILNOŚĆ.

No i zbiegły się nasz oczy! Moje pełne SMUTKU, a może nawet już ZŁOŚCI i dzieci-już pełne uśmiechu. I czar zniknął. Zapanowała atmosfera grozy i powagi. A było tak blisko do zrobienia z tego niezłej zabawy. Ale cóż, okno mojej duszy pokazało im co o tym myślę i co czuję. Chyba ich to przeraziło. A może coś innego. Nie wiem, nie mam teraz jeszcze pojęcia co się stało. Rozeszli się-jedno wróciło do zabawy, drugie uciekło w jakieś jemu tylko znane, bezpieczne miejsce. Zapewne, jak to u dzieci bywa, szybko zapomnieli o tej drobnej sprzeczce. Nie to co mama. Mama jeszcze długo pozostała ze swoimi uczuciami i te emocje ją tak zalały, że nie miała pojęcia o co jej chodzi. Aż do czasu kolejnego "ataku" band - mandy. Zaczęły się pytania o to czy mogą coś obejrzeć, czy mogą to i tamto. A mama potrzebowała czasu i przestrzeni na dojście do siebie. Na znalezienie odpowiedzi na pytanie:

skąd wzięły się te uczucia, PO CO one się pojawiły, CZEGO ja chcę-POTRZEBUJĘ?

POTRZEBY

Wydawało mi się, że potrzebuję ŁATWOŚCI w byciu z dziećmi. Każdy rodzic wie, że nie zawsze to takie łatwe i piękne być z dzieckiem, że czasami my mówimy, a one nie słyszą, my prosimy, a one chcą czegoś zupełnie innego. Wykorzystaliście już wszelkie znane wam na dany moment strategie dotarcia do dziecka i nic. Jest wieczór i chyba już nie masz głowy na to, by być kreatywnym i w zabawowy sposób nawiązać z dzieckiem relację. Nie chcesz krzyczeć, nawet na to nie masz już siły, zresztą wiesz doskonale, że nie tędy droga. Co prawda możesz otrzymać upragniony posłuch i współpracę (bo o łatwości nie ma tu mowy), ale nie o to Ci chodzi by strachem wymuszać coś od dziecka. A jakie potem ma się wyrzuty sumienia. A więc to odpada. Na ten haczyk nie daję się tym razem złapać. Ponieważ cały czas czuję tą przenikliwą bezsilność, to zaczynam mówić do nich wszystkich razem, że:

"czasami jest mi po prostu trudno. Nie mam już pojęcia co zrobić i jak mówić. Że tak bardzo potrzebuję, by ten kontakt z nimi był dla mnie łatwiejszy, ale dziś już nie mam siły i pomysłu co zrobić."

No i złapały mnie - łzy za gardło, ścisnęły i zatkały mi mowę. No i może dobrze. Co za dużo to nie zdrowo. Powiedziałam, że idę pod prysznic i do łóżka odpocząć. W łazience jeszcze tylko przez chwilę łzy płynęły. Potem przyszła myśl, że tak, przydałaby się taka łatwość działania. Wiedzieć co robić i by to się zawsze sprawdzało i nie krzywdziło NIKOGO. Ale nie ma co brnąć w potok łez-wszak stres szkodzi zdrowi. Jakoś dziś to zdanie, które nagle mnie naszło, bardzo mi pomogło. Wzięłam prysznic, co prawda z lekką obawą, że jak wyjdę, to zacznie się proszenie mnie o milion rzeczy, a dziś akurat

POTRZEBUJĘ CISZY, SPOKOJU, ODPOCZYNKU i chwili na pomyślenie NA ODNALEZIENIE SIEBIE, na zaglądnięcie w głąb siebie. I co tu zrobić,, by we własnym domu, pełnym dzieci (wiem, troje to jeszcze nie tak dużo) znaleźć przestrzeń dla siebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko półgłosem i ze łzami w oczach:
"Jezu, tak mi ciężko, ja już nie wiem co robić, by przestali się tłuc. Pomóż". No i prośba została spełniona. Wyszłam a tu w domu cisza-jakby już spali. A oni z tatą coś oglądali. Ps. prosiłam też Boga: "spraw, by mąż mi pomógł", bo nie chcę go dziś prosić, bo i w tej relacji też potrzebuję ŁATWOŚCI, tak by czasem coś się zadziało poza moimi prośbami. No i stało się. Weszłam, zabrałam laptop, uciekłam do łóżka. Mąż tylko zapytał: "co chcesz jeszcze pisać" a ja na to: "no" i poszłam i piszę, to co teraz wydaje mi się dużo łatwiejsze i nie takie straszne jak jeszcze 30 minut temu.

DLACZEGO?

Bo poszłam za swoimi uczuciami.
Znalazłam to, o co mi chodzi.
Odkryłam, że pojawiają się oczekiwania wobec siebie samej: by zawsze zaradzić, by zawsze nieść pomoc i ratować dzieci. Nie jest to możliwe. Nie chcę tego i nie chcę tych oczekiwań. W zamian za to wolę wiedzieć, że czasami się pokłócą i jednocześnie "w ogień by za sobą wskoczyli". Czasami znajdę sposób - strategię na działanie od razu, a innego dnia mogę jej nie widzieć. Nie ma co panikować.
UCZUCIA to nie ja, one są, pojawiają się i znikają. Potrzeby są i czasami wiem jak je zaspokoić, a czasami nie. Mogę myśleć, szukać, mogę się nawet bać, że się nie uda. Mogę czuć to, co czuję, bo jestem człowiekiem. Chyba ta BEZSILNOŚĆ mnie przeraziła i ogarnął mnie STRACH, bo nie widziałam NADZIEI, bo POTRZEBOWAŁAM BEZPIECZEŃSTWA, i JASNOŚCI że sobie poradzę, że wiem co robić, że znajdę drogę, którą mogę bezpiecznie razem z dziećmi iść.

A i jeszcze jedno: oceniałam siebie i narzuciłam sobie powinność: Ja muszę umieć sobie radzić z kłótniami dzieci, skoro o tym tyle czytałam, piszę o tym i prowadzę na ten temat warsztaty dl innych rodziców. No jakim ja jestem wzorem. No takim właśnie, że nie jestem ideałem, że zdarza mi się zrobić coś, co wcale nie służy ani mnie, ani dzieciom. Każdego dnia wstaję na nowo i staram się żyć świadomie i poddaję się refleksji (ona właściwe mnie nachodzi nieustannie). Robię coś a potem widzę, że można inaczej i zmieniam się-codziennie. To nie jest tak, że raz się czegoś nauczyłam i już mam spokój do końca życia. To tak nie działa, to jest nieustanny rozwój. To jest proces. Wcale nie łatwy. A co tam - baaardzo trudny i jednocześnie dający wiele radości. Czasami męczący, czasami pod wpływem emocji chce się to wszystko rzucić, tyle, że ja nie mam do czego wracać. Owszem zdarzy się, że z rozpędu zadziałam rutynowo jak autopilot i sięgnę po raniącą strategię. Jednak ja nie chcę tego robić świadomie ani wybierać takiego działania. Jednocześnie mocno podkreślam, że nie wybielam się i przyznaje, że jest jeszcze wiele do zrobienia, do zmienienia i każdego dnia widzę to w coraz to drobniejszych sprawach. Teraz widzę, że to, co było kiedyś (krzyk, osądy, manipulacja, karanie i nagradzanie, zmuszanie) nam nie służy. Moja nieustanna zmiana mnie cieszy i widzę efekty w postaci coraz lepszych relacji z dziećmi i innymi ludźmi. Wiem, że jest to proces, który będzie trwał tak długo, jak długo będę żyć, bo życie płynie i przynosi nam co dzień coś nowego.

Nie warto się zrażać tym, co czasami się nie uda! Bo przecież możesz się zmienić.

"Bądź tą zmianą, którą chcesz widzieć w świecie."

piątek, 7 listopada 2014

Jak pies z kotem, czyli kłótnie w rodzeństwie


Pamiętam z własnego dzieciństwa reakcję rodziców na moje żale dotyczące tego, że z kimś się pokłóciłam. Nie podobała mi się ta reakcja. To było zwyczajne zbywanie dziecka.

Zdania typu:
nic się nie stało,
nie przesadzaj,
nie płacz albo
wy tylko się kłócicie a za chwile godzicie
wydawały mi się straszną niesprawiedliwością i budziły we mnie okropną złość i rozgoryczenie

Teraz z perspektywy rodzica widzę, że być może rodzice moi potrzebowali wtedy spokoju, ciszy, zgody między rodzeństwem, łatwości. Wtedy jako dziecko byłam ze swoim żalem, smutkiem, złością pozostawiona sama sobie. I niby co miałam zrobić??? Nikt mnie nie chciał słuchać. Więc co obrażasz się, wychodzisz, krzyczysz, płaczesz, bijesz itp. Różnie to bywa.

To tak jakby do dorosłego przyszedł jego przyjaciel i powiedział:  "Hej słuchaj mam taki problem...." a ten na to: "a wieź przestań, nic się nie stało, nie narzekaj".

Chcę tu mocno podkreślić, że to wcale nie jest łatwe wysłuchiwać tych dziecięcych kłótni i patrzeć na ich bitki.To jest mega męczące. To jest zapalnik,który uruchamia nasze potrzeby: spokoju, odpoczynku, zgody w rodzinie, szacunku, łatwości (by tak spędzić choć jeden dzień bez kłótni).

Co więc robić? Co ja robię?

No po pierwsze to zdarza mi się zapomnieć, że te kłótnie są dzieciom potrzebne, że mogę im zaufać, że potrafią się ze sobą dogadać i że ja nie muszę stać na straży każdej ich relacji, że nie jestem kołem ratunkowym.

Zdarza mi się sięgać do tego co rutynowe, co wyniosłam z własnego dzieciństwa, czyli mówię:
"przestańcie się kłócić"

Zdarza się też, że sobie przypomnę, że jeśli coś nie działa, czyli zdanie "przestańcie się kłócić" ewidentnie straciło na mocy, to wówczas warto wymyślić coś innego.
I tu bach! Mam!
Przecież mogę ich po prostu każdego z osobna posłuchać:

I tak mówi jedno dziecko, swoją wersję, swoje żale, swoje racje i czasami poprzez łzy, czasami poprzez krzyk i to jest dla mnie ok. Ja TYLKO SŁUCHAM, aktywnie i z sercem. Zgaduję co ono czuje i czego potrzebuj. Nic nie mówię, no może tylko aha, hmmm, no może dorzucę parafrazę, krótką, jednowyrazową, tak by zbytnio nie przeszkadzać mówiącemu.

I zaraz zaczyna mówić drugie. Może nawet mówią jednocześnie, więc zapewniam, że chcę posłuchać obu. I tak się dzieje, oni mówią ja słucham. Nie narzucam sobie konieczności znalezienia rozwiązana (bo ufam, że im się uda). Nie chcę doradzać, a jeśli nawet to siedzę cicho, bo oni chcą się tylko wygadać, tak jak ja czasami, wtedy kiedy idę do przyjaciółki i mówię, co mi na wątrobie leży i nic więcej nie chcę, tylko być usłyszaną. Jeśli chcę rady, to mówię, że jej potrzebują i dzieci też to mogą zrobić o ile ich tego nauczymy.

Czyli najpierw SŁUCHAM, potem (czasami to "potem "następuje po kilku godzinach czy dniach, a innym razem po 10 minutach) pytam czy mają już jakiś pomysł co zrobić, a może chcą usłyszeć mój pomysł, moją radę. Warto się o to zapytać!!!

Wiecie, poczułam niesamowitą ulgę i zaraz potem radość. Bo ja im bardzo chciałam pomóc się dogadać i pomogłam słuchając każdego z osobna. W tym też jest to ciekawe, że oni tego też słuchali. I nikt nie przerywał. Jedna wersja potem druga. Obie przyjęte z szacunkiem i pełną akceptacją. Każdy bowiem może widzieć to, co się dzieje w swój jedyny i niepowtarzalny sposób. I takim sposobem to samo zdarzenie ma różne wersje. Znacie to? Prawda, że dotyczy to także naszych dorosłych spraw? No i u dzieci jest tak samo.
Jedno zdarzenie a dwie wersje. I ok, niech tak będzie.